... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Podczas jazdy rozglądałem się uważnie. Wydawało się, że nic i nikt nas nie śledzi. A jednak: "Berek. Teraz... ty". Otwarcie partii. Czy spodziewano się, że zniknę i będe uciekał? Czy przypuszczano, że spróbuję zaatakować? Jeśli tak, to co? Kogo? Czy teraz zniknę i zaczną uciekać? Podświadomie wyczuwałem, że ten schemat zniknięcia i ucieczki już dawniej zaczął przybierać kształty. Od jak dawna, od jak dawna to trwało? Całe lata. Ucieczka. Nowa tożsamość. Długi okres prawie normalnego życia. Atak... Uciekaj znowu. Osiądź znowu. Gdybym tylko wiedział, który z nich to był, mógłbym zaatakować. Skoro jednak tego nie wiedziałem, musiałem unikać wszystkich moich towarzyszy - a tylko oni mogli dostarczyć mi wskazówek. - Wyglądasz na schorowanego z powodu niewesołych myśli, Dave. Nie chodzi tu o twoją pralnię chemiczną, prawda? Uśmiechnąłem się do niej. - To tylko interesy - powiedziałem. - Wszystkie te rzeczy, od których chciałem uciec. Dzięki, że mi przypomniałaś. Włączyłem radio i znalazłem jakąś muzykę. Kiedy już wydostaliśmy się z miejskiego ruchu, zacząłem się odprężać. Gdy dotarliśmy do drogi biegnącej wzdłuż wybrzeża i ruch jeszcze się zmniejszył, stało się oczywiste, że nikt nas nie śledzi. Przez jakiś czas droga wznosiła się, potem zaczęła opadać. Dłonie zaswędziały mnie, kiedy dostrzegłem obłok mgły na dnie następnego zagłębienia. Uradowany piłem jej esencję. Potem zacząłem mówić o tych afrykańskich przedmiotach, o ich przyziemnych aspektach. Skręciliśmy w boczną drogę. Na jakiś czas zapomniałem o moim problemie. Trwało to może dwadzieścia minut, do serwisu informacyjnego. Zaczęły ze mnie wychodzić dobra wola, czar, ciepło i przyjazne uczucia. Widziałem, że Elaine zaczyna się dobrze bawić. Spotykałem się ze zrozumieniem. Poczułem się jeszcze lepiej. Było... - ...nowe erupcje, które zaczęły się dziś rano - doleciało z głośnika. - Nagła aktywność El Chinchonal wymusiła natychmiastową ewakuację obszaru wokół... Wyciągnąłem rękę i zwiększyłem siłę głosu, zatrzymując się w środku mojej opowieści o wędrówce po Alpach. - Co...? - spytała. Położyłem palec na ustach. - Wulkan - wyjaśniłem. - Co z nim? - One mnie fascynują - powiedziałem. - Och. Kiedy zapamiętywałem wszystkie fakty związane z wybuchem, zaczęły się we mnie rodzić przeczucia dotyczące mojej sytuacji. Telefon, który dziś odebrałem, nie przypadkiem zbiegł się w czasie... - Dobrze to pokazali w telewizji dzisiaj rano - oznajmiła, gdy skończyły się wiadomości. - Nie oglądałem tego. Ale widziałem kiedyś, jak to robi, gdy tam byłem. - Urządzasz sobie wycieczki do wulkanów? - Kiedy są aktywne, to tak. - Więc masz takie naprawdę kopnięte hobby i nigdy o nim nie wspomniałeś - zauważyła. - Ile aktywnych wulkanów obejrzałeś? - Większość - odparłem, już nie słuchając, bo zarysy wyzwania stawały się widoczne: po raz pierwszy miało ono taką podstawę. W jednej chwili zdałem sobie sprawę, że tym razem nie będę uciekał. - Większość? - zapytała. - Czytałam gdzieś, że są ich setki, niektóre w naprawdę odludnych miejscach. Jak na przykład Erebus... - Byłem w Erebusie - powiedziałem - kiedyś, gdy... - i wtedy zdałem sobie sprawę z tego, co mówię - Gdy byłem w pewnym śnie - dokończyłem. - Taki mały żart. Zaśmiałem się, ale ona tylko lekko się uśmiechnęła. Nie miało to znaczenia. Nie mogła mi zrobić krzywdy. Bardzo niewielu przyziemnych mogło mi zaszkodzić. I tak już wkrótce miałem z nią skończyć. Po dzisiejszym wieczorze zapomnę o niej. Nigdy więcej się nie spotkamy. Z natury jestem jednak taktowny -• jest to coś, co ma dla mnie większą wartość niż uczucie. Ja też bym jej nie zranił: może najłatwiej byłoby po prostu sprawić, żeby zapomniała. - Poważnie, uważam, że niektóre aspekty geofizyki są fascynujące. - Od jakiegoś czasu jestem astronomem amatorem - wyznała. - Mogę to zrozumieć. - Naprawdę? Astronomia? Nigdy mi nie mówiłaś. - No to co? - spytała. Zacząłem opracowywać plan przy odruchowo toczonej luźnej rozmowie. Po naszym rozstaniu, dziś wieczorem albo jutro rano, wyjadę. Pojadę do Villahermosa. Mój wróg będzie czekał - tego byłem pewien. "Berek. Teraz... ty". "To twoja szansa. Chodź i dostań mnie, jeśli się nie boisz". Oczywiście, że się bałem. Ale uciekałem już od zbyt dawna. Będę musiał iść, załatwić to raz na zawsze. Kto wie, kiedy będę miał następną okazję. Dotarłem do punktu, w którym gotów byłem na każde ryzyko, byle dowiedzieć się, kto to jest, byle mieć szansę na odwet. Wszystkimi przygotowaniami zajmę się później, w domku, kiedy ona zaśnie. Tak. - Masz plażę? - zapytała. - Tak. - Jak odosobnioną? - Bardzo. Dlaczego? - Byłoby miło popływać przed kolacją. Tak więc zatrzymaliśmy się obok restauracji, zarezerwowaliśmy miejsca, odjechaliśmy i zrobiliśmy tak. Woda była wspaniała. Dzień przeobraził się w piękny wieczór. Wybrałem mój ulubiony stolik, na patio, w głębi, oddzielony od innych barwnymi krzewami, otoczony zapachami kwiatów, z widokiem na góry. Podmuchy wiatru docierały tam dokładnie takie, jak trzeba. Tak samo homar i szampan. W restauracji szemrała cicho przyjemna muzyka. Gdy przyszedł czas na kawę, jej dłoń znalazła się pod moją. Uśmiechnąłem się. Ona też się uśmiechnęła. Wtedy spytała: - Jak to zrobiłeś, Dave? - Co? - Zahipnotyzowałeś mnie. - Wrodzony urok, jak przypuszczam - odpowiedziałem, śmiejąc się. - Nie o to mi chodzi. - A więc o co? - zapytałem, w jednej chwili przestając się śmiać. - Nie zauważyłeś nawet, że już nie palę. - Hej, masz rację! Gratuluję