... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

– Zdecydowanie świta, a deszcz przemienił się w mżawkę. Proponuję, żebyśmy skontaktowali się z bazą lotniczą w Heraklionie i poprosili uprzejmie o rozejrzenie się za statkiem ratunkowym „Taormina”. Admirał, dwaj naukowcy, Talbot i Van Gelder kończyli śniadanie, gdy przybył posłaniec z „Kilcharran”. Kapitan Montgomery – oznajmił – zakończył właśnie powiększanie otworu w grzbiecie bombowca i szykuje się do ponownego uniesienia samolotu. Czy nie chcieliby panowie wpaść? Kapitan wymienił w szczególności komandora-porucznika Van Geldera. – To nie ja mu jestem potrzebny – powiedział Van Gelder – lecz mój wierny klucz. Jak gdyby nie miał na pokładzie tuzina innych. – Muszę przy tym być – stwierdził Hawkins. Popatrzył na Bensona i Wickrama. – Jestem również pewien, że i wy, panowie, nie zechcecie tego przegapić. W końcu będzie to historyczny moment, kiedy – po raz pierwszy w dziejach – uzbrojona bomba atomowa spadnie na pokład statku. – Jakieś problemy, kapitanie Montgomery? – zapytał admirał. Stojąc obok zatrzymanej wciągarki, Montgomery wychylał się przez reling i spoglądał na kadłub samolotu, którego pokład ponownie znalazł się nad poziomem morza. – Coś mi pan wygląda na diablo przygnębionego. – To nie przygnębienie, admirale. To głęboki namysł. Następny krok polega na wydobyciu bomby z samolotu. Potem ładujemy ją na pokład „Angeliny”. Potem „Angelina” odpływa. Czy tak? – Hawkins przytaknął, Montgomery zaś zwilżył śliną palec wskazujący i wyciągnął go w górę. – Aby móc odpłynąć na żaglach, statek musi mieć wiatr. Niestety i w najwyższym dla nas stopniu niefortunnie, meltemi kompletnie ucichł. – Ano chyba tak – powiedział Hawkins. – Co za bezmyślność z jego strony. Cóż, jeśli zdołamy umieścić bombę na pokładzie „Angeliny” i nie zostaniemy przy tym rozpyleni, po prostu odholujemy lugier. – Jak to konkretnie zrobimy, sir? – zapytał Van Gelder. – Welbot „Ariadne”. Bez silnika, oczywiście. Tylko wiosła. – Skąd mamy wiedzieć, że szczwany móżdżek tego wybuchowego interesu potrafi odróżnić miarowy skrzyp wioseł od pracy silnika? W końcu, sir, jest to zasadniczo urządzenie akustyczne. – Zatem sięgniemy do niegdysiejszych doświadczeń marynarki wojennej. Wiosła owinięte w dulkach. – Lecz wyporność „Angeliny” mieści się w przedziale od osiemdziesięciu do stu ton. Nawet przy najlepszej woli i najmocniejszych karkach świata nie zdołamy w ciągu godziny zrobić więcej niż jedną milę morską. A i to tylko wtedy, gdy przez cały czas ludzie będą ciągnąć ze wszystkich sił. Nawet najsilniejsze, najsprawniejsze i najlepiej wytrenowane załogi wioślarskie – Oxford, Cambridge, Thames Tideway – po dwudziestu minutach osiągają etap kompletnego wyczerpania. Skoro nie jesteśmy Błękitnymi z Oxfordu, nasz limit będzie bliższy zapewne dziesięciu minut. Pół mili morskiej, jeśli dopisze nam szczęście. Potem, rzecz jasna, okresy między chwilami zupełnego wyczerpania będą coraz krótsze i krótsze. Efekt kumulacyjny, rozumie pan, sir. Ćwierć mili na godzinę. Od cieśniny Kasos dzieli nas sto mil. Nawet zakładając, że ludzie będą w stanie wiosłować dniem i nocą na okrągło, co jest, oczywiście, niemożliwe, nawet bagatelizując prawdopodobieństwo zawałów serca, musimy przyjąć, iż dotarcie na miejsce zajmie im ze dwa tygodnie. – Kiedy pojawia się potrzeba pociechy i zachęty – powiedział Hawkins – trudno mi sobie wyobrazić odpowiedniejszego człowieka niż pan. Tryskający optymizmem. Profesorze Wotherspoon, mieszka pan i żegluje w tych stronach. Jak brzmi pańska opinia? – Noc była niezwykła, lecz ranek mamy zupełnie normalny. Bezwietrzny. Wiatr etezyjski – meltemi, jak go tutaj nazywają – zrywa się koło południa. Nadchodzi z północy albo północnego zachodu. – A jeśli zamiast tego nadejdzie z południa lub południowego zachodu? – zapytał Van Gelder. – Wioślarze nie posuną się wówczas o krok. Wręcz przeciwnie. Czy możecie sobie, panowie, wyobrazić „Angelinę” rzuconą na skały Santorynu? – Puszczyk – powiedział Hawkins. – Pocieszyciel Hioba. Czy wyrażę przesadne życzenie, prosząc, aby pan łaskawie przestał? – Ani Hiob, sir, ani jego pocieszyciel. Widzę się raczej w roli Kasandry. – Dlaczego Kasandry? – Piękna córa Priama, władcy Troi – powiedział Denholm. – Wyrokiem Apolla proroctwom księżniczki, choć zawsze trafnym, nigdy nie dawano ucha