... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
– Doktor Scarpetta, czy ma pani w domu jakieś inne części ciała? – pyta Calloway. Przenikliwy ból przeszywa mi prawe oko. Zaczyna się migrena. – Co to jest, kurwa, za pytanie? – Głos Marina podnosi się o następny decybel. – Prawdę mówiąc, nie chciałabym, żebyśmy się znowu natknęli na płyny ustrojowe czy inne chemikalia, czy... – Nie, nie mam. – Potrząsam głową i skupiam uwagę na stosie porządnie złożonych spodni i koszulek polo. – Tylko przezrocza. – Przezrocza? – Do histologii – tłumaczę mętnie. – Do czego? – Calloway, dosyć! – Marino podnosi się z łóżka; jego słowa są jak uderzenia młotka. – Chcę się tylko upewnić, że nie musimy się obawiać żadnego innego zagrożenia – odpowiada, a jej rozognione policzki i błysk w oczach nie pasują do oficjalnego tonu podwładnej. – Jedyne zagrożenie, jakie może was niepokoić, stoi przed tobą – rzuca Marino. – A gdyby tak dać pani doktor trochę spokoju, trochę ulgi od kretyńskich pytań? M. I. Calloway jest nieatrakcyjną kobietą o okrągłej twarzy, z szerokimi biodrami i szerokimi barkami jak u mężczyzny. Spięta teraz ze złości i zażenowania, odwraca się i wychodzi z mojej sypialni. Perski chodnik w korytarzu tłumi odgłos jej kroków. – Co ona sobie wyobraża? Że zbierasz trofea czy co? – zwraca się do mnie Marino. – Przynosisz do domu pamiątki? Jezu Chryste! – Więcej tego nie zniosę. – Wpycham starannie złożone koszulki polo do torby. – Będziesz musiała. Ale niekoniecznie dzisiaj. – Zmęczony, siada znowu w nogach mojego łóżka. – Trzymaj swoich detektywów z daleka ode mnie – ostrzegam go. – Nie chcę widzieć ani jednego gliniarza więcej. Nie zrobiłam nic złego. – Jeśli będą jeszcze czegoś chcieli, będą musieli przejść przeze mnie. Ja prowadzę to śledztwo, nawet jeśli tacy ludzie jak Calloway jeszcze tego nie rozumieją. Niestety, nie jestem jedynym człowiekiem, który się tym interesuje. To tak jak „weź numerek” w kolejce w delikatesach, tyle osób koniecznie chce z tobą rozmawiać. Kładę spodnie na koszulkach polo, a potem zmieniam kolejność, żeby koszulki się nie pogniotły. – Oczywiście znacznie więcej osób chce rozmawiać z nim. – Ma na myśli Chandonne’a. – Wszyscy ci specjaliści od portretów psychologicznych i psychiatrzy sądowi, i media, i cholera wie kto jeszcze. Przerywam pakowanie. Nie chcę wybierać bielizny pod okiem Marina. Odmawiam przebierania w przyborach toaletowych w jego obecności. – Muszę zostać na kilka minut sama – oznajmiam. Wpatruje się we mnie, ma przekrwione oczy i twarz koloru czerwonego wina. Nawet jego łysiejąca głowa jest czerwona. Wygląda nieporządnie, ma na sobie dżinsy i bluzę, brzuch mu sterczy jak w dziewiątym miesiącu ciąży, nosi ogromne i brudne buciska. Widzę jego proces myślowy. Nie chce innie zostawić samej i wygląda, jakby rozważał problemy, którymi się ze mną nie dzieli. Mój umysł wypełnia paranoidalna myśl jak ciemny dym. Marino mi nie ufa. Może sądzi, że chcę popełnić samobójstwo. – Słuchaj, proszę, czy możesz stanąć na zewnątrz i nie wpuszczać tu nikogo, dopóki nie skończę? Albo idź do mojego samochodu i wyjmij z bagażnika torbę lekarską. Gdyby mnie dokądś wezwano... no, będzie mi potrzebna. Kluczyki są w szufladzie w kuchni, w górnej, po prawej stronie, tam gdzie trzymam wszystkie klucze. Proszę. Zaraz, przecież potrzebny mi będzie samochód. Chyba po prostu wezmę swój, więc można jednak zostawić w nim torbę. Marino się waha. – Nie możesz wziąć samochodu. – Psiakrew! – wybucham. – Nie mów mi, że muszą zbadać mój samochód. To bzdura. – Chwileczkę. Alarm włączył się wczoraj pierwszy raz, gdy ktoś usiłował się włamać do garażu. « – Co to znaczy „ktoś”? – odpieram. Migrena atakuje mi skronie i mąci wzrok. – Wiemy dokładnie, kto. Otworzył siłą drzwi do garażu, bo chodziło mu o to, żeby alarm się włączył. Chciał, aby się pojawiła policja. Pewnie dlatego, żeby nie wyglądało dziwnie, jak policja pojawi się ponownie, wezwana jakoby przez sąsiada, który zauważył, że ktoś się kręci koło mojej posesji. To właśnie Jean-Baptiste Chandonne pojawił się ponownie, udając policjanta. Ciągle nie mogę uwierzyć, że dałam się nabrać. – Nie mamy jeszcze odpowiedzi na wszystkie pytania – oświadcza Marino. – Dlaczego nie mogę się pozbyć wrażenia, że mi nie wierzysz? – Powinnaś pojechać do Anny i położyć się spać. – Nie dotykał samochodu – zapewniam. – W ogóle nie wszedł do garażu. Nie chcę, żeby ktokolwiek dotykał mojego samochodu. Chcę nim pojechać dziś wieczór. Proszę po prostu zostawić torbę w bagażniku. – Dziś wieczór nie. – Marino wychodzi i zamyka za sobą drzwi. Rozpaczliwie chce mi się drinka, żeby wyciszyć elektryczne kolce w centralnym układzie nerwowym, ale cóż mogę zrobić? Podejść do barku i powiedzieć gliniarzom, aby się zabrali w cholerę i zeszli mi z drogi, dopóki nie znajdę szkockiej? Świadomość, że alkohol prawdopodobnie nie pomoże mi na ból głowy, nie robi na mnie wrażenia. Czuję się tak podle w swojej skórze, że jest mi wszystko jedno, co mi teraz zaszkodzi, a co nie. W łazience kopię w kolejnych szufladach i wysypuję szminki na podłogę. Toczą się między wannę a sedes. Schylam się niepewnie, by je podnieść, niezdarnie sięgając prawą ręką, co jest o tyle trudniejsze, że jestem leworęczna. Przez chwilę zastanawiam się nad perfumami, ustawionymi równo na toaletce, i delikatnie ujmuję niedużą, złotą metalową buteleczkę. Hermes 24 Faubourg. Czuję jej chłód w dłoni. Zbliżam ją do nosa i korzenny, erotyczny zapach, za którym przepadał Benton Wesley, sprawia, że łzy napływają mi do oczu i czuję się tak, jakby moje serce miało przestać bić. Nie używałam tych perfum ani razu od ponad roku, od kiedy Benton został zamordowany. Teraz zamordowano mnie, mówię mu w myślach. I nadal żyję, Benton, nadal żyję. Zajmowałeś się w FBI tworzeniem portretów psychologicznych, byłeś specjalistą od rozbierania na części psychiki potworów, interpretowania i przewidywania ich zachowań. Byłbyś przewidział, na co się zanosi, prawda? Przewidział i zapobiegł, prawda? Dlaczego cię tu nie ma, Benton? Nic by mi się nie stało, gdybyś tu był. Uświadamiam sobie, że ktoś puka do drzwi sypialni. – Chwileczkę! – wołam, odkasłuję i wycieram oczy. Obmywam twarz zimną wodą i wkładam perfumy do torby. Idę do drzwi, spodziewając się zobaczyć Marina. Zamiast niego wchodzi Jay Talley w mundurze polowym ATS i z jednodniowym zarostem, dzięki któremu jego uroda bruneta staje się niebezpieczna. Jest jednym z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich znam, ma ciało jak piękna rzeźba, zmysłowość bije z niego wszystkimi porami niczym zapach piżma. – Chciałem sprawdzić, jak się czujesz. – Wbija we mnie palący wzrok