... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Natychmiast oczywiście zrozumiał swój błąd i wyhamował gwałtownie, ale było już nieco za późno. Conan rąbnął w zdezorientowanego selkie całym, sporym skąd inąd, ciężarem swego ciała, zwalił go z nóg i przygniótł do ziemi. Razem przejechali jeszcze kawałek po trawie, a Cymmerianin siedział przy tym na selkim, jak chłopiec jadący na saniach po śniegu. Pozostali selkie znikli z międzyczasie w ciemnościach nocy. Tair przybył zaledwie moment po zderzeniu i zatrzymał się gwałtownie przy leżących. - Jestem najlepszy z wiosennych tancerzy drzew, – powiedział do wstającego Conana – ale musisz nauczyć mnie tego skoku. Nigdy dotąd nie widziałem czegoś podobnego. Conan spojrzał na nieprzytomnego selkie, a potem na Taira, po czym wzruszył tylko lekceważąco ramionami. - To. To nic takiego. To taka dziecięca sztuczka z miejsca, z którego pochodzę. - Bierzemy go na spytki ? - Tak ... – zaczął Conan. Przerwał mu jednak odgłos biegnących stóp. Conan zostawił wciąż nieprzytomnego selkie i dobył miecza. Odgłos kroków dochodził jednak od strony drzew i nie byli to kamraci ich jeńca. - Święte Nasienie ! – rozległ się krzyk jakiegoś mężczyzny. – Ukradli Święte Nasienie ! Będąc już z powrotem na drzewie, na którym odbyła się uczta, Conan słuchał wyjaśnień Cheen. - Drzewa w naszej osadzie są największe spośród wszystkich rosnących na ziemi, – zaczęła – ale nie zawsze tak było. Dwadzieścia pokoleń temu najpotężniejsza z naszych szamanek stworzyła zaklęcie, które spowodowało wzrost normalnych drzew do rozmiarów trzydziestokrotnie większych. Conan przytaknął nie przerywając jej. Spoglądał na otwartą skrzynię u stóp Cheen. - Ale nie wystarczył sam wzrost. Ziemia tutaj nie jest w stanie zapewnić wystarczająco dużej ilości pożywienia dla korzeni tak wielu, i tak wielkich drzew jak nasze. Tak więc szamanka, a na imię było jej Jinde, stworzyła następny czar, który zamknęła w specjalnie przygotowanym nasieniu. Daje ono wielką energię każdej z roślin, która znajduje się blisko niego. Magia.Tego Conan nie lubił. Zdawała się jednak prześladować go w każdym miejscu, do którego przybył, choć bardzo starał się jej unikać ...jeśli tylko miał taką szansę. - Bez tego Nasienia – kontynuowała Cheen – nasze drzewa wkrótce uschną i umrą. No cóż. Było to smutne, ale tak naprawdę nie było to zmartwienie Conana. Najlepiej zostawić magię tym, którzy chcą się nią zajmować. Zanim jednak Cheen udzieliła dalszych wyjaśnień, wbiegł pomiędzy nich Tair. - Widzieliście gdzieś Hoka ? – spytał z trudem łowiąc powietrze. - Nie – odparła Cheen. Spojrzała pytająco na Conana. - Nie. Nie widziałem go od czasu ceremonii – odparł na jej nieme pytanie - Powinien być w chacie chłopców – powiedziała Cheen Tair przytaknął. - Powinien, ale go tam nie ma. - Uderz w bęben. Prawdopodobnie wyszedł zobaczyć co się dzieje i jest gdzieś w pobliżu. Ale kiedy przebrzmiało echo uderzeń, Hok nie pojawił się w dalszym ciągu, a przeszukanie każdego z drzew także nie dało rezultatu. Kiedy zakończono poszukiwania z twarzy Cheen łatwo było wyczytać miotające nią uczucia wściekłości i smutku. - Wraz z życiem naszej wioski, – powiedziała – selkie ukradli też mojego najmłodszego brata. Promienie słoneczne prażyły niemiłosiernie głowy selkich, którzy z wysiłkiem przemierzali wydmy suchego, pustynnego piachu terytorium Pilich. Kleg poczułby się znacznie spokojniejszy, gdyby dotarli już do odległych chłodnych gór. I to nie tylko ze względu na cień, ale też na ich bezpieczeństwo. W jedną stronę los im sprzyjał, ale to nie znaczyło, że w powrotnej drodze również będzie się do nich uśmiechał. I rzeczywiscie odwrócił od nich swą przychylną twarz. Zza wysokiego piaszczystego wzgórza, pokrytego karłowatą roślinnością, wychyliła się grupa Pilich uzbrojonych w proce i gotowych do walki. Kleg szybko przeliczył Ludzi-Jaszczurów i stwierdził, że przeważają liczebnie nad jego grupą, choć przewaga ta jest niewielka. Wezwał selkich do zatrzymania się. Normalnie grupa Klega powinna zostać zaatakowana natychmiast, jednak Pili zdawali się nie palić za bardzo do boju, który musiał zakończyć się ciężkimi stratami po obu stronach. Oni także zatrzymali się i czekali. Kleg uznał to za dobry znak. Po kilku chwilach jeden z Pilich wystąpił naprzód. Sądząc po wyróżniającej go czerwonej przepasce na biodrach, Kleg miał chyba do czynienia z przywódcą. Trudno było oczywiście być pewnym zwłaszcza, że dla niego wszyscy Pili wyglądali identycznie. Ten jeden wszakże zbliżał się ku nim. Jeden z żołnierzy selkich uniósł włócznie, ale Kleg zatrzymał go gestem dłoni. - Czekaj. Może zaproponują jakieś sensowne warunki porozumienia. Postąpił kilka kroków naprzód, wychodząc na spotkanie zbliżającego się jaszczura. Kiedy znaleźli się zaledwie o dwie długości włóczni od siebie, zatrzymali się obaj. - Naruszacie terytorium Pilich – usłyszał Kleg. Jaszczur twardo akcentował słowa niemniej, ich mowa była podobna, co umożliwiało konwersację