... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Zaczął czegoś szu- kać wśród rozłożonych na biurku dokumentów. Znalazł wreszcie właściwy papier i wręczył go McCoyowi. Był to radiotelegram. NACZ D-TWO KORPIECHMOR WASZYNGTON GODZ 15.45 31 KWIE 1942 DO: D-CA 2. BAON RAIDERSÓW, CAMP ELLIOTT, KALIF. KORPUS ODCZUWA POWAŻNY NIEDOBÓR OFICERÓW BIEGŁYCH W JĘZYKACH OBCYCH. W ŚWIETLE AKT PERSONALNYCH PRZYDZIELONY OBECNIE DO 2. BATALIONU RAIDERSÓW PODPORUCZNIK KENNETH J. MCCOY BIEGLE WŁADA CHIŃSKIM I JAPOŃSKIM ORAZ INNYMI JĘZYKAMI OBCYMI. 0 ILE JEGO OBECNOŚĆ W 2. BATALIONIE RAIDERSÓW NIE JEST NIEZBĘDNA Z UWAGI NA AKTUALNIE WYKONYWANE PRZEZ NIEGO ZADANIA, ZAMIERZA SIĘ PRZYDZIELIĆ MU NOWE OBOWIĄZKI ADEKWATNE DO JEGO KWALIFIKACJI LINGWISTYCZNYCH. ODPOWIEDZCIE JAK NAJSZYBCIEJ, CZY OBECNOŚĆ TEGO OFICERA JEST NIEZBĘDNA DLA REALIZACJI WASZEJ MISJI. STANLEY F. WATT, PŁK KORPIECHMOR, BIURO Z-CY SZEFA SZTABU DS. PERS - Nie wydaje się pan specjalne zaskoczony, McCoy - odezwał się po kantońsku podpułkownik Carlson. - Nie, panie pułkowniku - odpowiedział w tym samym języku McCoy. - Major Banning mówił mi, że mamy bardzo mało ludzi, którzy znają chiński i japoński. Carlson uśmiechnął się i skinieniem głowy wskazał Roosevelta. - Długi Nos nie ma pojęcia o czym mówimy, prawda? Chińczycy bardzo często mówią o białych: Długi Nos. - Tak, panie pułkowniku - odpowiedział McCoy po angielsku. - Przechodzimy na angielski? - zapytał Carlson. - Dziękuję panom - powiedział Roosevelt. - No więc jak, McCoy, jest pan niezbędny raidersom? - zapytał Carlson. - Nie wiem, panie pułkowniku. - Pan pozwoli, poruczniku, że wyłuszczę kwestię następująco - powiedział Carlson. - Czy pana zdaniem przyda się pan bardziej Korpusowi, wykonując swoje zadania w batalionie raidersów, czy też robiąc to, co major Banning ma na myśli. Nie sądzę, żeby pan miał wątpliwości co do tego, że za tą depeszą stoi Ed Banning. - Szczerze, panie pułkowniku? - Ależ oczywiście, przynajmniej taką mam nadzieję - zachęcił go Carlson. - Myślę, że więcej mogę zrobić tutaj - odrzekł McCoy. - W takim razie, poruczniku, od tej chwili jesteście niezbędni dla 2. batalionu Raidersów. - Dziękuję, panie pułkowniku. - Nawet Długi Nos nie jest niezbędny - powiedział po kantoń- sku Carlson i uśmiechnął się życzliwie do kapitana Roosevelta, który odwzajemnił mu się uśmiechem. - Tylko pan i ja, McCoy. Na twarzy McCoya pojawił się szeroki uśmiech. Carlson, wciąż po kantońsku, mówił dalej: - Naszą pierwszą misją będzie wypad na pewną wyspę. Nie sądzę, by musiał pan znać jej nazwę, przynajmniej jeszcze nie teraz, więc jej panu nie zdradzę. Co prawda wszystko jeszcze mo- że się zmienić, ale mam dziwne przeczucie, że tak się nie stanie. Mówię panu o tym z jednego powodu. Otóż, planuje się, że zo- staniemy przerzuceni na tę wyspę okrętami podwodnymi, a nie przystosowanymi do tego celu niszczycielami. W związku z tym będziemy musieli ograniczyć liczbę żołnierzy. Więcej niż 200 nie da się pomieścić na okręcie. Proszę to zachować dla siebie. Proszę też zacząć myśleć o strukturze i wyposażeniu naszych oddziałów, które wezmą udział w tej operacji. - Tak jest, panie pułkowniku - odpowiedział po angielsku McCoy. - Czy to oznacza, że popłynę z oddziałem szturmowym? - Tak - odrzekł Carlson. - Chyba to panu odpowiada? - Oczywiście, panie pułkowniku - odpowiedział McCoy. A potem uzmysłowił sobie, co się stało. Do nagłej cholery, co ja kurwa, najlepszego zrobiłem! XX Hotel „San Carlos", Pensacola, Floryda 1 8 sierpnia 1942 roku Podporucznik Richard Stecker w sposób czynny naruszył regula- min mundurowy bazy lotniczej w Pensacola, który precyzyjnie określał, jak powinien być ubrany oficer opuszczający lotnisko. Zanim jednak doszło do tego wykroczenia, podporucznik musiał stoczyć wewnętrzną walkę, żeby zmusić się do złamania surowego zakazu wychodzenia poza teren bazy w kombinezonie lotniczym, który lotnik mógł mieć na sobie jedynie przed i w trakcie lotu, oraz krótko po wykonaniu zadania w powietrzu. Stecker miał na sobie szary, płócienny kombinezon z licznymi kieszeniami zapinanymi na zamki błyskawiczne. Oficjalnie uniform ten nazywał się „Kombinezon bawełniany, tropikalny, załóg latają- cych". Stecker wolał jednak określenie Pickeringa, dla którego ten strój to „śpiochy Człowieka-Raka". Na kombinezonie naszyta była skórzana plakietka z wydrukowanymi złotą farbą skrzydłami pilota marynarki oraz literami: PPOR R. J. STECKER USMC. Pick utrzymy- wał, że zrobiono to celowo, żeby zawodowi oficerowie piechoty morskiej mogli sobie spojrzeć na taką plakietkę i przeczytać jak się nazywają, jaki mają stopień i w jakiej formacji służą - gdyby przypadkiem o tym zapomnieli. Kombinezon podporucznika był ciemny od potu. Olbrzymie mo- kre plamy ciągnęły się niemal nieprzerwanie od pach poprzez ple- cy w okolice siedzenia, z rzadka pozostawiając suche wysepki ma- teriału. Zaciemnienia te były obwiedzione na biało wypoconą przez lotnika solą, której zawartość w organizmie piloci latający w wa- runkach tropikalnych uzupełniali, łykając przed lotem specjalne tabletki. Stecker doskonale zdawał sobie sprawę ze złych przyzwyczajeń, jakich nabrał od Picka. Dzięki niemu zrozumiał zasady funkcjono- wania wojska od strony, której istnienia wcześniej nawet nie po- dejrzewał. Do tej pory skrupulatnie stosował się do wszystkich paragrafów regulaminu, nawet jeśli dotyczyły rzeczy marginal- nych, ponieważ były to przepisy, a oficerowie byli zobowiązani do ich przestrzegania. Kilkakrotnie ostrzegał podporucznika Pickerin- ga przed konsekwencjami omijania przepisów. Wygłosił mu nawet kazanie zakończone stwierdzeniem: - Będziesz miał przejebane, jak cię dopadną w kombinezonie poza bazą. Podporucznik Pickering nie żałował swych czynów