... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Widziałem pana raz czy dwa. Wiem, że zrobi pan to najlepiej, jak będzie można. Stąd też jest pan najlepszym narzędziem i gdybym to ja miał wybierać, wybrałbym pana. Coś nagle stanęło mi w gardle; usiłowałem to przełknąć, nie wiedzieć czemu zawstydzony z tego powodu. Munch znowu spojrzał mi w oczy i jego wzrok złagodniał jeszcze bardziej. - Pojmujemy pańskie brzemię - oświadczył - ale nie byliśmy całkiem pewni, że pan też je zrozumie. Cieszę się, że tak jest. Musi pan zdać sobie sprawę z jego ciężaru, nim zacznie się on zmniejszać. Wiele jeszcze padło słów i zdaje się, że były wśród nich uściski dłoni, błogosławieństwa i przyrzeczenia wszelkiej pomocy, jakiej będę potrzebował. Ale nie chcę o tym mówić. Ci trzej byli nie tylko kapłanami Boga, ale również dobrymi ludźmi. IV Wychodząc z tej oazy spokoju trafiłem w samo piekło. Widziałem już oznaki świadczące, że w Havinton będzie gorąco. Zresztą dotyczyło to całej Ziemi. Ale otrzymawszy skierowanie do Simsville, gdzie ludność liczyła zaledwie trzy tysiące osób, myślałem, że będę miał szczęście. Tłum w Simsville, nawet ogarnięty szałem, może liczyć tylko trzy tysiące osób. Tłum w Havinton może obejmować trzynaście tysięcy - a to już dużo. Jednak kiedy wracałem od księdza Clarka do hotelu i znalazłem się na rynku, zobaczyłem, że w Simsville też może być źle. Na rynku trwały właśnie pierwsze zamieszki. Stałem z boku i patrzyłem. Byłem stosunkowo bezpieczny. Nikt poza szaleńcem nie zechce porwać się na jedynego człowieka, który może mu ocalić życie. Nic nie wskazywało przyczyny wybuchu bijatyki. Pewnie i nikt go nie znał. Ludzie ogarnięci przerażeniem wpadają we wściekłość; a przy dostatecznym stopniu wściekłości nawet zwykła uwaga, że może spaść deszcz, wystarczy, by ich sprowokować. Przyglądałem się walce z niesmakiem. Gdybym miał jakąś władzę nad tymi ludźmi, spróbowałbym ją przerwać; ale byłem tu nikim, a zresztą nic nie mogło powstrzymać walczących. Policjanci też wdali się w bijatykę; nie wiedziałem czy jako stróżowie porządku, czy też jako uczestnicy. Nigdy przedtem nie oglądałem naprawdę brutalnej bójki. Nigdy dotąd nie widziałem, żeby mężczyźni odpychali dzieci, szarpali kobiety za włosy, kopali nieprzytomnych po żebrach i żołądku, i rzucali się do twarzy z pazurami. Nie chciałem na to patrzeć. Ruszyłem się z miejsca, chcąc odejść, ale uświadomiłem sobie, że w dalszym ciągu moim zadaniem jest wybranie dziesięciu osób z tego motłochu. Musiałem patrzeć. Brian Secker powalił nie znanego mi mężczyznę na ziemię i tłukł jego głową o chodnik. Oznaczało to zabójstwo, teraz lub za kilka chwil. Czy mogłem zabrać na Marsa mordercę? Przeniosłem w myśli Seckera z listy opatrzonej nagłówkiem "prawdopodobni" na inną, nazwaną "zdyskwalifikowani". Była to jedyna kara, jaką mogłem wymierzyć, a on i tak nie dowie się o tym. Harry Phillips też znajdował się w ogniu walki, ale nie brał w niej udziału. Ignorował zwykłą brutalność i robił tyle, ile mógł, by zapobiec czemuś jeszcze gorszemu. Nie zdziwiło mnie to; znałem Harry ego. Miejsce dla niego w szalupie stało się jeszcze pewniejsze. Po drugiej stronie rynku dostrzegłem Mortensona, który bił się z uśmiechem na ustach. Dla niego walka była rozrywką, a nie udręką czy czymś przerażającym. Wybierał przeciwników równych sobie siłą. Spojrzałem gdzie indziej. Z pewnym wstrząsem zobaczyłem, jak Jack Powell tłucze z całej siły Ala Waymana. Ale potem ujrzałem Marjory leżącą na ziemi bez przytomności i odwróciłem wzrok. Ruszyłem w kierunku Pat. Prawie nie było jej widać spoza trzech atakujących ją mężczyzn. Ale dalej zobaczyłem Leslie kryjącą się w kącie z kilkorgiem dzieci, które osłaniała sobą. Poszedłem więc w jej stronę. Ci trzej przy Pat szarpali tylko jej ubranie, czego w końcu należało się spodziewać. Ale kiedy dotarłem do Leslie, ta krzyknęła i pchnęła mnie w stronę Pat. - Nic jej nie zrobią - rzekłem. - Ona... - Ty głupcze! - krzyknęła na mnie Leslie. - Popatrz, jak jej "nic nie robią"! Oczywiście, że jej coś zrobią, nawet zabiją, jeśli się im to uda. Czy nie masz choć tyle oleju w głowie, by to dostrzec? Obróciłem się i już nie potrzebowałem ponagleń Leslie. Trzej mężczyźni używali Pat jako gruszki bokserskiej. Ludzie, którzy już się nie mogą bronić, szybko giną pod ciosami. Szczególnie kobiety. Nie mogłem ich odciągnąć. Mogłem tylko pokazać im, że tu jestem. Ryzykowałem życie. Jednak świadomość, że byłem ich jedyną szansą życia, otrzeźwiła ich; odeszli ukradkiem. Pat leżała na ziemi, nieprzytomna. Podniosłem ją i podszedłem do Leslie. Czułem oddech Pat. Wyżyje, nie miałem wątpliwości. Dzieci kulące się za Leslie patrzyły z przerażeniem. Pat otworzyła oczy. - O Boże, co we mnie walnęło? - jęknęła. Potem dostrzegła przyglądające się dzieci. - Odwróćcie się, maluchy - powiedziała. - Jesteście za małe na to przedstawienie. Odniosła mniejsze obrażenia, niż można się było spodziewać. Leslie zdjęła sukienkę przez głowę i pomogła mi narzucić ją na Pat. - I w ten sposób zostałaś gwiazdą night-clubu, Leslie - zauważyła Pat. - Ale trudno, moja potrzeba jest większa niż twoja. Nagle, nie wiadomo dlaczego, bójka zaczęła wygasać. Ludzie znikli z ulicy niczym płatki śniegu w promieniach słońca. Były to nasze pierwsze zamieszki i bez mała najgorsze. Ludzie dotąd nie zdawali sobie sprawy, co się może stać, gdy bójka wybucha wśród mężczyzn i kobiet, którym pozostały tylko cztery dni życia. Nie pojmowali dotąd, że sami mogą stać się ofiarami, a inni - ich zabójcami. Pat nie mogła iść, ale nieśliśmy ją bez trudu. Dzieci można już było odesłać do domu. Odeszły, oglądając się na nas. Już zdążyły zapomnieć o walce, do tego stopnia, że zaczęły się chichoty Podnosząc Pat obróciłem się w stronę Leslie, marszcząc brwi. Dzieciaki chichotały, tak jakby usłyszały nieprzyzwoity dowcip, który nie całkiem zrozumiały. Leslie była nauczycielką i może niektórzy nieco zbyt wcześnie dojrzewający chłopcy bawili się znakomicie widząc ją ubraną - czy raczej rozebraną - jak dziewczyna z okładki. Ale przecież miałem już okazję słyszeć takie chichoty, nawet gdy Leslie nie było przy mnie. Odczytała moje myśli