... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Gigan- tyczne cielsko bestii z wolna wyodrębniało się ze zmierzchu — połączenie hebanu i czarnego jedwabiu, o srebrzystych, krystalicz- nych ślepiach jak małe księżyce w ciemności. Poczuł, że moja moc się wyczerpuje, pomyślała z rozpaczą. Przypomniała sobie atak, jaki przypuścił na nią wcześniej. Wciąż przygniatało ją straszliwe brzemię czarów Zyerne. Czuła, że zosta- łyby przełamane, gdyby spróbowała przywołać moc i stawić opór smokowi. Nękana zmęczeniem, które graniczyło z mdłościami, spoj- rzała mu w oczy i kolejny raz przygotowała swój umysł na odparcie smoczego ataku. Nawet w trakcie owego procesu, kiedy na moment zawisł w po- wietrzu jak czarny latawiec, uświadomiła sobie, że jest piękny. Potem dotknął jej umysłu i usunął resztki bólu, wywołanego czarami Zyerne. O co chodzi, kobieto czarowniku ? — zapytał. To tylko niegodziwe słowa, jakimi obrzucają się kumoszki handlujące rybami. Usadowił się przed nią na ścieżce, złożywszy swoje wielkie skrzydła płynnym, osobliwie wdzięcznym ruchem, i popatrzył na nią srebrzystymi ślepiami. Rozumiesz — powiedział. Nie — odparła. Myślę, że wiem, co się stało, ale tego nie rozu- miem. Phi. W szarym zmierzchu, prześwitującym za drzewami, zauwa- żyła, że wszystkie czubki łusek na jego bokach są lekko nastroszone, jak u fukającego kota. Myślę, że rozumiesz. Kiedy twój umysł był w moim, moja magia zaczęła cię przyzywać i smok w tobie odpowie- dział. Czyżbyś nie znała własnej mocy, kobieto czarowniku? Nie zdajesz sobie sprawy, kim mogłabyś być? Wtedy oblał ją zimny pot i poczuła zawrót głowy, albowiem zrozumiała Morkeleba, chociaż wolałaby go nie rozumieć. Zorientował się, że kobieta zamyka przed nim umysł, i dał upust irytacji, która buchnęła z niego, niczym obłoczek białej mgły. Byłaś w moim umyśle; wiesz, jak byś się czuła, będąc smokiem. Jenny odparła: Nie, ale ta odpowiedź była kierowana nie do smoka, lecz do tej ognistej smugi w jej umyśle, która nagle wezbrała do rozmiarów potoku. Niby we śnie, widziała obrazy rzeczy, które, jakjej się wydawało, kiedyś znała i zapomniała, na przykład uskrzydlającą swobodę lata- nia. Patrzyła w dół, na ziemię ginącą w chmurach. Wokół niej rozciągała się mglista wieczność, której absolutną ciszę mącił jedy- nie łopot skrzydeł. Z dużej wysokości dostrzegła kamienny krąg na Oszronionym Wzgórzu; znajdujący się niżej staw wyglądał jak uła- many kawałek brudnego szkła, a kamienny domek przypominał poczwarkę, z której lada moment wyjdzie motyl. Powiedziała: Nie mam wystarczającej mocy, by zmienić swoją esencję. Ja mam — wyszeptał głos wśród wizji w jej umyśle. Wystarczy, Że zgodzisz się przybrać postać smoka, a nie zabraknie ci siły, by nim być. Wyczułem to w tobie, gdy walczyliśmy. Wtedy byłem wściekły, ponieważ zostałem pokonany przez istotę ludzką, ale ty możesz wykroczyć poza to, co ludzkie. Spoglądając na zwalistą, imponującą sylwetkę smoka, pokręciła głową. Nie oddam się twojej mocy, Morkelebie. Nie mogę porzucić własnej postaci bez twojej pomocy, ani nie mogłabym do niej powró- cić. Nie kuś mnie. Czy ja cię kuszę? — powątpiewał Morkeleb. Nie ma pokusy, która nie płynęłaby z serca. A jeśli chodzi o wracanie do dawnej formy — kim jesteś jako człowiek, Jenny Waynest? Żałosnym maz- gajem, jak wszyscy tobie podobni, niewolnicą czasu, który niszczy ciało, zanim umysł zdąży zobaczyć więcej niż jeden kwiat na wszyst- kich łąkach Kosmosu. Żeby być magiem, musisz być magiem, a widzę w twoim umyśle, że nawet na to nie starcza ci czasu. Żeby być smokiem... — Żeby być smokiem — odparła głośno, koncentrując świado- mość — muszę tylko wyibyć się kontroli nad tobą. Nie zatracę się w taki sposób w umyśle i magii smoka. Nie uda ci się mnie skłonić, żebym cię wyzwoliła. Poczuła, że na zamknięte wrotajej urny słu jest wywierany nacisk, który z czasem zelżał. Rozdrażniony smok walił długim ogonem o suchą trawę, grzechocząc przy tym łuskami. Znowu dostrzegała wyraźne kontury ciemnych lasów; dziwne wizje ustąpiły niczym lśniąca mgła. Światło wokół nich szybko gasło, a z wybujałych dzikich róż i paproci ulatywały wszelkie barwy. Morkeleb był prawie niewidoczny, jak gdyby jego czerń przybrała bardziej pastelowy odcień wieczoru; jego postać zlewała się z mlecznymi smugami mgły, która zaczęła osnuwać drzewa, i czarnymi, gwałtownie zary- sowanymi konturami martwych konarów i zwęglonych pni. Gdzieś' ' górze, na przełęczy, rozległ się głos Garetha, który wykrzykiwał imię Jenny. Us'wiadomiła sobie, że drży, nie tylko z powodu zmęczenia i dotkliwego chłodu. Odczuwała w sobie zatrważająco silną potrze- bę, żeby być tym, czym zawsze chciała być, żeby mieć to, czego pragnęła już jako nieurodziwa czternastolatka. Zasmakowała siły smoczego ognia i było to słodkie wspomnienie. Mogę ci to dać — odezwał się głos Morkeleba. Potrząsnęła głową gwałtowniej niż poprzednio. Nie. Nie zdradzę swoich przyjaciół. Przyjaciół? Tych, którzy skazują cię na bycie nikim w imię własnej wygody? Mężczyzny, który skąpi ci esencji twojej duszy, bo mu żal kolacji? Czy chwytasz się tych małych radości dlatego, że boisz się spróbować większych, Jenny Waynest? Miał rację mówiąc, że nie ma pokusy, która nie płynęłaby z serca. Jenny odgarnęła długie włosy z ramion i przywołała resztki sił, aby zmagać się z usianym gwiazdami mrokiem, który zdawał się wypijać z niej wszystkie żywotne soki. Odejdź ode mnie — powiedziała mu. Zabieraj się stąd i wracaj na wyspy na północnym morzu, które są twoim domem. Śpiewaj swoje pieśni skalnemu złotu i wielorybom i na zawsze zostaw w spo- koju synów ludzi i synów gnomów. Poczuła, że znowu wezbrał w nim gniew, jak gdyby uderzyła w czarną kłodę, która pękając odsłoniła tlący się w środku ogień. Odchylił łeb i wyprężył się na tle mętniejącego nieba. Ciemne żyłki i jedwab skrzydeł zachrzęściły, gdy powiedział: Zatem niech tak będzie, kobieto czarowniku. Zostawiam ci złoto Głębi — weź go tyle, ile chcesz. Jest w nim moja pieśń. Kiedy nadejdzie starość, której śmiertelny chłód już zaczynasz czuć w kościach, przyciśnijje do serca i przypomnij sobie, czego dobrowolnie się pozbawiłaś. Podźwignął się na dolne kończyny. Jego zwarte, gibkie jak u wę- ża cielsko uniosło się nad Jenny, gdy gromadził w powietrzu magi- czny blask