... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Podobno przy kilku okazjach Ben proponował jej wyjazd do Francji i spotkanie z rodzicami, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie, głównie brak czasu, bo wtedy na pierwszym planie były "Zielone Świątki". - Jasne. - Cutter wyciąga dolną szufladę biurka i zaczyna w niej grzebać. - Mów dalej. Co z tym prawem jazdy? - Gates musiał przedstawić dwa dokumenty, żeby je uzyskać. W pierwszej kolejności powinien okazać swój kanadyjski paszport, ale i tym razem posłużył się aktem urodzenia, który, rzecz jasna, nie budził żadnych podejrzeń, nie wyglądał na sfałszowany. Natomiast jako drugi dokument przedstawił licencję pilota, co w Connecticut jest w pełni akceptowane. Tak więc nie mamy żadnych informacji na temat jego paszportu. - Sprawdzałeś w Urzędzie Emigracyjnym? - pyta dyrektor, wciąż przerzucając graty w szufladzie. - Chyba potrzebował wizy na pobyt w Stanach? - Nie - odpowiada posępnie Stark. - Jako obywatel kanadyjski z odpowiednimi kwalifikacjami zawodowymi, nawet fałszywymi, na mocy porozumienia NAFTA nie potrzebował wizy. Nie było konieczne nawet zaproszenie. Wystarczyło, że na granicy okazał dowód tożsamości, ten sam akt urodzenia, oraz pisemną propozycję stałej posady w Stanach i uiścił pięćdziesiąt dolarów opłaty. Nic więcej. Dostał druk 1-94 z prawem wielokrotnego przekraczania granicy i nie musiał nikomu pokazywać paszportu. Teoretycznie 1-94 jest ważny tylko przez rok, ale na mocy tego samego porozumienia można przedłużać jego ważność w nieskończoność. Nie znalazłszy szukanej rzeczy Cutter zasuwa szufladę, wstaje z fotela i podchodzi do zdobionego kredensika zupełnie niepasującego do nowoczesnego wyposażenia gabinetu. - Niech żyje NAFTA - mruczy ironicznie. - Nie wątpię, że w tej sytuacji będzie konieczna wymiana oficjalnej korespondencji. - Wyciąga szufladę kredensu i w niej z kolei zaczyna przerzucać rzeczy. - Rozmawiałeś z Kanadyjczykami? - Tak - mówi wyraźnie zniechęcony Stark. - Poprosiłem w biurze paszportowym o sprawdzenie informacji, powiedzieli jednak, że potrwa to co najmniej pięć dni. - Cholera. - Dyrektor wysuwa drugą szufladę. - Większość dokumentów trzymana jest tam w urzędach okręgowych, nie ma żadnego centralnego rejestru ani krajowej bazy danych. Więc nie tylko będzie to wymagało oficjalnej wymiany korespondencji, ale w dodatku zajmie mnóstwo czasu i nie wiadomo, czy przyniesie jakieś rezultaty. CSIS - dodaje ciszej, nawiązując do kanadyjskich służb wywiadowczych -ma nieoficjalny dostęp do prowincjonalnych sieci komputerowych i wykorzystując prywatne znajomości, poprosiłem, żeby poszukali na własną rękę, ale... - z rezygnacją wzrusza ramionami - ...nie spodziewam się niczego specjalnego. - A więc przydałby się nam jakiś atut. - Cutter zamyka szufladę i odwraca się z uśmiechem na ustach. Podchodzi do Starka i pokazuje mu to, czego szukał. - Co o tym myślisz? Jego atutem jest kolorowe zdjęcie formatu pocztówkowego przedstawiające cztery szeroko uśmiechnięte osoby wpatrzone w obiektyw. Pośrodku stoją nowożeńcy. Flint wygląda wspaniale w tradycyjnej białej sukni ślubnej, z odsłoniętymi ramionami. Ben Gates narzucił bonżurkę, pod którą ma białą koszulę i szary krawat ze spinką z diamentem. Stark ciężko podnosi się z kanapy, obraca i pochyla nad fotografią, żeby lepiej widzieć. Wskazuje tykowatego starszego mężczyznę stojącego obok Bena i pyta: - To on? - Nie. To ojciec Grace. To jest on. - Cutter wskazuje dużo niższego mężczyznę o dystyngowanym wyglądzie, stojącego obok Flint i obejmującego ją w ramionach. - Joe Gates. Choć prawdę mówiąc, Nate, jestem gotów postawić dwadzieścia dolarów, że to ktoś inny. - Dyrektor podaje mu zdjęcie. - Mogę się założyć, że jeśli przefaksujesz tę fotografię do CSIS i poprosisz kolegów, żeby pokazali ją na Uniwersytecie McGilla, okaże się, że nikt nie zna tego człowieka, że na pewno nie jest to czcigodny emerytowany profesor historii sztuki, ani żadnej innej cholernej historii, między nami mówiąc. I mogę się też założyć - ciągnie z ożywieniem Cutter - że gdy w końcu odnajdziesz prawdziwego Joe Gatesa na południu Francji i zapytasz go o syna, dowiesz się, że Ben Gates zmarł w dzieciństwie. - Nie będę się zakładał - odpowiada Stark. - Oczywiście nie mógł umrzeć w Quebecu, ale w innej prowincji, a może nawet tu, w Stanach, w każdym razie gdzieś, gdzie żaden urzędnik nie miał szans unieważnić aktu urodzenia. Zresztą niewykluczone, że akt został sfałszowany. Przecież wiesz, że na czarnym rynku krążą szczegółowe instrukcje, jak należy robić takie podróbki. Stark smutno kiwa głową, bo aż za dobrze zna prawdę. - Dobra. Prześlij to, gdzie trzeba. - Cutter wskazuje trzymaną przez niego fotografię. - Ja tymczasem zadzwonię do pewnego znajomego gliniarza z Paryża. Tak się składa, że to dobry przyjaciel Flint. - Spogląda na zegarek, obliczając różnicę czasu między Ameryką i Europą. - Zobaczymy, czy uda mu się odnaleźć naszego Joe Gatesa. Stark rusza już do wyjścia, gdy nagle przystaje, odwraca się i pyta w zamyśleniu: - A jaką decyzję zamierzasz podjąć względem Flint? Siedzący już przy biurku Cutter, sięgając po słuchawkę telefonu, odpowiada: - Najpierw zobaczymy, co wyniknie w Portlandzie. Mówiłeś, że trzeba zaczekać do końca dnia, więc najwcześniej jutro rano trzeba będzie coś zadecydować w zależności od tego, czego się dowiemy. - Moim zdaniem już teraz należałoby ją zawiesić - podsuwa Stark. - Albo przynajmniej wysłać na urlop. - Jest na urlopie, od wtorku. - Cutter marszczy czoło, uświadomiwszy sobie, że prawda wygląda nieco inaczej, więc szybko koryguje: - W każdym razie byłaby na urlopie, gdyby nie te cholerne akta. - Milknie na krótko i dodaje: - Chyba masz rację. Tak czy inaczej, trzeba ją będzie na razie wyłączyć z gry. - Jasne. Poza tym zabronić wstępu do budynku, zarówno dla jej dobra, jak i naszego. - Najlepiej będzie ją wysłać poza miasto do czasu, aż się czegoś dowiemy. - Podejrzewam, że zrobi się gorąco. - Już jest gorąco - wyjaśnia Cutter. - A przecież nikt jeszcze nie wie, że akta zostały skopiowane