... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Możliwe, skarbie. Ja jestem muzykiem studyjnym, a nie supergwiazdą. I niech tak już zostanie. Niech Wanda Jones stoi sobie w świetle reflektorów. Wprawdzie ja też lubię publiczność, muzykę i pieniądze, ale potrafię żyć bez braw i tłumu fanów. To nie jest konieczne dla poważnych ludzi, którzy robią swoje z wewnętrznej potrzeby, a nie dla poklasku. Przecież na przykład John też nigdy nie zechciałby prowadzić życia na świeczniku. Jego nazwisko znają ludzie, którzy czytają tę jedną krótką linijkę na odwrocie okładki płyty. Tylko tam wymienione jest jego nazwisko jako kierownika muzycznego i producenta. I to w zupełności mu wystarcza. - A obok zawsze pojawia się twoje nazwisko jako gitarzysty studyjnego. - Tak - przytaknął Sam. - Ponieważ on tak chciał. Wierz mi, że gdyby zechciał, mógłby się cieszyć o wiele większą sławą. - A jaka jest Wanda Jones? - spontanicznie spytała Sandra. Sam zmarszczył czoło i nie odpowiedział. - Wanda należy do ludzi, którzy bez przerwy chcą być podziwiani. Czasem strasznie mnie to wkurza. Wydaje mi się jednak, że ona ma na Johna spory wpływ. Nie sądzisz, Sam? - Pamela spojrzała na męża. Sam w milczeniu wzruszył ramionami. - Cóż, jeśli nie chcesz o tym mówić - cicho powiedziała Pamela. - To jego prywatna sprawa - odparł Sam zasmuconym głosem. - Nikt nie potrafi mu doradzić, jak ma zapomnieć o sprawach, które się zdarzyły. To jest coś, z czym on sam musi się uporać. Przypuszczam jednak, że właśnie dlatego ma takie stosunki z Wandą. Jeśli w ten sposób próbuje o wszystkim zapomnieć, to moim zdaniem postępuje całkowicie słusznie. Sandra czuła, że tu chodzi o jakieś sprawy, o których ani Pamela, ani Sam nie chcieli jej powiedzieć. Wolała więc nie nalegać. Dopiero co ich poznała. Musiało upłynąć trochę czasu, zanim zdoła wyrobić sobie o nich jakieś zdanie. Nadmierna ciekawość mogłaby jej tylko zaszkodzić. Odczekała jeszcze chwilę, ale Sam i Pamela nie wspomnieli już o Wandzie ani słowem. Widocznie przyzwyczaili się, że John często każe na siebie czekać. I choć Sam na pewno był zmęczony długą sesją nagraniową, siedział spokojnie i nie narzekał. W radio śpiewała Wanda Jones. Sandra chciała powiedzieć, że głos Wandy wydaje się jej zbyt melodramatyczny w stosunku do subtelnej aranżacji. Powstrzymała się jednak przed tą uwagą. Sam i Pamela mogliby sobie pomyśleć, że jest zazdrosna i złośliwa, jak wszystkie kobiety, którym John wpadł w oko. Wreszcie pojawił się John. Miał na sobie ciemną kamizelkę i kowbojski kapelusz. Znakomicie wyglądał w obcisłych dżinsach i butach z cholewami. Zdjął ciemne okulary, wsiadł do samochodu i popatrzył na wszystkich z miną niewiniątka. - Miałeś kilka niezłych improwizacji, Sam. Właśnie przesłuchaliśmy z Wandą trzeci kawałek. Dobra robota, nieźle się dzisiaj spisaliśmy. Sam na pozór obojętnie wzruszył ramionami. John zapalił papierosa i zmarszczył czoło. Sandra miała wrażenie, że stało się coś, czego nie mogła zrozumieć. John patrzył przed siebie spojrzeniem nieobecnym, jakby skierowanym do wewnątrz. Wydawał się bardzo poważny i o wiele starszy niż zwykle. Sandra oceniała go na jakieś trzydzieści pięć lat. Chciała mu powiedzieć, że wygląda na zmęczonego, ale wolała się nie odzywać. W końcu dla tych ludzi była obca, więc mogliby uznać jej uwagę za impertynencję. - George - powiedział John do niewielkiego mikrofonu. - Zawieź nas do „Kettle Moonshine Cafe”. Dzisiaj występuje tam zespół country, którego chciałbym posłuchać. Zwrócił się do Sandry. - Jak widzisz, moja praca nigdy się nie kończy. - Myślę, że tak powinno być - uprzejmie odparła Sandra. - Tak - przytaknął John. - Ale czasami, po pięciu godzinach pracy w studiu, czuję się znużony towarzystwem ludzi, którzy dopiero zaczynają karierę i gwiazd natarczywie domagających się zainteresowania. - Potrafię to zrozumieć - powiedziała Sandra ze współczuciem. - Naprawdę? - Dźwięk jego głosu i uważne spojrzenie sprawiły, że Sandrę przebiegł dreszcz. Czyżby John chciał jej dać do zrozumienia, że nie mogła zrozumieć tego rodzaju stresu, więc w ogóle nie powinna się odzywać? - Wanda była dzisiaj niezła - stwierdził Sam nieco ironicznie. - W każdym razie udawało jej się nawet utrzymać w tonacji. Pam ostrzegawczo trąciła łokciem Sama. John popatrzył na niego posępnym wzrokiem. - Ty też byłeś dzisiaj jakiś spięty, Sam - stwierdził John. - Obaj potrzebujemy odpoczynku. Pojedziemy przyjrzeć się tej nowej kapeli. Po prostu udawajmy, że to nie ma nic wspólnego z pracą. - I właśnie dlatego jedziemy akurat do „Kettle Moonshine Cafe”. To oczywiście nie ma absolutnie nic wspólnego z naszą pracą - sucho stwierdził Sam. Obaj wybuchnęli śmiechem. Wyglądało na to, że nastrój lekkiego przygnębienia już minął. John otworzył barek umieszczony przy tylnym siedzeniu i nalał cztery szklaneczki whisky. Napięta atmosfera zniknęła bez śladu. Po chwili z radia popłynęła piosenka śpiewana ochrypłym głosem. Kiedy dotarli do restauracji z ogródkiem, serce Sandry biło z podniecenia. Przez całą drogę John poświęcał jej wiele uwagi. Oczywiście, John rozmawiał także ze swoimi przyjaciółmi