... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Liczył, że reszta wozów bojowych szybko znajdzie się na zachód od Mozy. W trakcie opisywanej akcji czołg Rommla został trafiony dwukrotnie. Francuskie działony przeciwpancerne otworzyły ogień z pozycji, które zajmowały na zachód od Onhaye. Czołg Rommla zsunął się z nierówności w terenie i nie mógł skutecznie razić nieprzyjaciela z broni pokładowej. Rommel, draśnięty odłamkiem, z twarzą zalaną krwią, opuścił pojazd wraz z resztą załogi i dotarł do lasu, gdzie zobaczył wóz łączności - również trafiony i unieruchomiony. Wydał pozostałym czołgom rozkaz schronić się w lesie. Niemcy wycofali się jednak tylko chwilowo i gdy minęło południe, czołgi Rothenburga ruszyły na Francuzów pod Onhaye. W tym czasie most był już gotowy i cała 7. Dywizja Pancerna znalazła się na zachodnim przyczółku. Przekroczyć Mozę zdołały też do zmierzchu 14 maja inne dywizje korpusu Guderiana z Grupy Pancernej Kleista w okolicach Sedanu. Wojska Rundstedta osiągnęły więc zamierzony cel. Rommel wydał rozkazy na następny dzień. Dywizja, na czele z 25. Pułkiem Pancernym Rothenburga, miała posuwać się w kierunku zachodnim, omijając, jeśli to możliwe, wioski, następnie przekroczyć linię kolejową koło Philippeville (linia ta, o czym jeszcze nie wiedziało szefostwo Wehrmachtu, stanowić miała front, na który, wedle polecenia dowództwa sił francuskich, winny wycofać się jednostki znad Mozy) i opanować rejon wsi Cerfontaine, około czterdzieści kilometrów na zachód od Mozy. Rozkaz brzmiał: nie przerywać marszu - niemieckie czołgi powinny siać chaos na francuskich tyłach, uniemożliwiając zajęcie dogodnych pozycji przez oddziały nieprzyjaciela, i rozpraszać kolumny wroga, zmierzające ku obszarowi objętemu walką; posuwać się naprzód za wszelką cenę. W razie konieczności skrzydeł chronić mieli artylerzyści lub też wydzielone samodzielne oddziały pancerne bez uprzedniego rozpoznania. Rommel towarzyszył żołnierzom i pojazdom pułku pancernego. Nie przewidywano żadnego postoju między Onhaye i Cerfontaine. Rommel napisał, że sforsowanie Mozy powiodło się dzięki, jak to sam określił, „ścisłemu nadzorowi pola walki” oraz bezpośredniemu kierowaniu działaniami czołowych pułków. Wydawanie poleceń z zaplecza drogą radiową powodowałoby nieuniknioną zwłokę. Tak więc Rommel osobiście kierował bojem na pierwszej linii za pomocą ustnych rozkazów. Sam kontrolował przeprawę, dodając otuchy oddziałom, które się podłamały nieco w wyniku poniesionych strat i morderczego ognia nieprzyjaciela. Choć forsowanie Mozy mogło przebiec sprawniej, gdyby dywizja dysponowała lepszym sprzętem, to Rommel uznał, że jego obecność w krytycznym punkcie zrekompensowała niedostatki w przygotowaniach. Znowu poczuł się dowódcą kompanii i instruował swoich strzelców na przyczółku, jak bez broni pancernej powstrzymać atak czołgów francuskich. Odniósłszy kontuzję, poprowadził mimo to dalej opancerzone pojazdy 25. Pułku, chociaż do tego czasu tylko część z nich przeprawiła się przez Mozę. Napotykając zacięty, choć krótkotrwały opór Francuzów, roztropnie polecił szukać ukrycia w lesie. Za te właśnie osiągnięcia (z 13 oraz 15 maja) Rommel nagrodzony został metalowymi poprzeczkami przytroczonymi do wstążek jego Krzyży Żelaznych. Ktoś mógłby rzec, iż brawurą i osobistą odwagą w podobnych okolicznościach winni wykazywać się podwładni, natomiast dowódca dywizji ma przede wszy- stkim obowiązek kierować bitwą z dystansu, posługując się mapą i radiem; kalkulować chłodno, a nie zdzierać gardło pośród strzelaniny i nawały artyleryjskiej (w owych dniach Rommel ochrypł od ciągłego wykrzykiwania poleceń). Można by powiedzieć, że dublował kompetencje podkomendnych oficerów; za- pytać, czy odpowiedzialny porucznik, kapitan, pułkownik, energiczny i ambitny, sam nie rozwiązałby wyłaniających się w trakcie walki problemów. A w Wehrmachcie energicznych i ambitnych, obdarzonych wyobraźnią oficerów przecież nie brakowało. Na podobne wątpliwości Rommel, weteran licznych kampanii poprzedniej wojny światowej, odparłby z pewnością, że tempo każdej ofensywy zależy przede wszystkim od dowódcy i że właściwe decyzje w szybko zmieniających się warunkach bojowych można podejmować tylko w krytycznym miejscu - na pierwszej linii. Nikt chyba nie był odeń bardziej świadomy, jak istotne jest błyskawiczne wykorzystywanie wyłaniających się okazji podczas walki. Nikt nie pojmował lepiej znaczenia czasu, faktu, iż trzeba działać błyskawicznie, bo zwłoka oznaczać może katastrofę. Rommel instynktownie wyczuwał takie nadarzające się, sprzyjające okazje i rozumiał, że tam, gdzie w grę wchodzą minuty, dowódca musi być obecny i działać z całą energią. Na każdą bitwę składa się wiele starć, potyczek, czego nie widać na mapach strategów, pokrytych kolorowymi strzałkami. Drobne decyzje, podejmowane przez podoficerów lub samych żołnierzy, bywają instynktowne, podyktowane odwagą lub strachem