... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Każdy z nich wspaniale odgrywał swoją role; żaden szczegół, żaden gest nie został zaniedbany w charakteryzacji. Patrzył na roznamiętnioną parę w cieniu i zastanawiał się, jak długo scena ta była ćwiczona. Doskonała służba - wydawało się, że jej niezawodność rodziła się w wielu próbach. Wszystko wygładzone jak setne przedstawienie popularnej sztuki, lecz bardzo kruche i nierealne. To "coś" trudno wciąż było określić. Zastanawiał się, czy przedstawienie odbywa się także wtedy, gdy nie jest na nim obecny, czy też aktorzy przerywają grę, gdy znika im z oczu. Na przykład jego lokaj. Albo władczyni Altbur Keep - Naichoryss. Gdzie teraz była? Na jego pytania służba odpowiadała półsłówkami. Naichoryss. Czy była fikcją? Czy też może postacią, która uświetnić miała końcowe akty sztuki? A może to ona stworzyła całą te maskaradę, a teraz stała za kurtyną, obserwując reakcje publiczności? Naichoryss. Władczyni Altbur Keep - czy władczyni zamku-widma? Kane zszedł z występu muru. Nadszedł czas, kiedy miał znaleźć odpowiedź na niepokojące go pytania. IV WŁADCZYNI ALTBUR KEEP - Proszę za mną. Kane odwrócił się, aby zobaczyć swego rozmówce - lokaja, który pojawił się za nim niepostrzeżenie. Wydawało mu się dziwne jego nagłe przybycie - zupełnie, jakby wysunął się spod wiszącego na ścianie gobelinu. - Za tobą? - Tak. Moja pani, Naichoryss - powiedział oficjalnym tonem - przygotowała skromny obiad w swych apartamentach. Pyta, czy zechcesz jej towarzyszyć. Więc to tak po prostu... - Zatem zdecydowała się w końcu rzucić okiem na swoje ,,znalezisko"? Lokaj wzruszył ramionami i wyrecytował: Umysł kobiety, przyjacielu Eistenallis, Jest tajemnicą; Jego przepastne głębie Są jak niezbadane ścieżki boskiego kaprysu. - Ciekawe, że przytoczyłeś właśnie te słowa. Myślę, że pochodzą z fragmentu o tym, jak Halmonis namówił Eistenallis do schadzki, z której biedny dworzanin nie zdołał powrócić. - Ach! Zatem znasz dzieło Gambroniego? Jesteś więc oczytany! - Znam Gambroniego - odparł Kane mając nadzieje, że nie sprowokuje to tego pretensjonalnego głupca do dalszych pytań o jego erudycję. - Oto doszliśmy - lokaj zakończył rozmowę i zastukał mocno w obite mosiądzem drzwi. Wydawało się, że ze środka słychać cichą odpowiedź. Lokaj pchnął drzwi i odsunął się na bok z pozbawioną wyrazu miną dobrego sługi. Przywitały Kane'a dwie uśmiechnięte służące, ubrane identycznie: w skórzane stroje z mosiężnymi pasami. Cicho otworzyły następne drzwi, gestem zapraszając go do środka. Kiedy przechodził przez kotary zasłaniające wejście, piękna dama wstała, aby go przywitać. Jej czerwone wargi rozchyliły się w uśmiechu, ukazując drobne, białe ząbki. - Nazywam się Naichoryss - głos miała czysty, lecz chłodny i daleki jak we śnie. - Witam cię Altbur Keep. Długie, białe ramie wysunęło się z tald jej czarnej szaty, ukazując Kane'owi miejsce na sofie przy niskim stole. - Proszę, usiądź teraz i opowiedz mi coś o sobie. Tak rzadko miewam jakichkolwiek gości! Dyskretnym gestem skinęła w stronę usługujących dziewcząt, potem usiadła obok niego. Poruszała się ze spokojem i wdziękiem - jak cień. Kane oparł się wygodnie i przyglądał się, jak służące napełniają winem jego kielich. Przejrzysty, czerwony trunek wyglądał jak rubiny, którymi wysadzany był brzeg pucharu - Mam na imię Kane - zaczął. Sądził, ze nie ma powodów, aby ukrywać się przed Naichoryss, a był zbyt dumny, aby pozwolić, by brano go za zwykłego najemnika, zwłaszcza, że otaczano go dużym splendorem. Naichoryss uśmiechała się. W dłoni trzymała kielich wina, a w jej ciemnych oczach odbijała się purpurowa barwa płynu. Pukle czarnych, długich włosów figlarnie otaczały jej bladą twarz o delikatnych rysach. Studiował jej niepokojąca, dziwną piękność, zimną i wyniosłą jak arcydzieło sztuki - wysadzana drogimi kamieniami rzeźba wykuta w żelazie. - Kane - słowo to zabrzmiało w jej ustach jak pieszczota. - Myślę, że to okrutne imię. Nie jest ono pospolite. W jej oczach błysnęło szyderstwo. Kane zorientował się, że Naichoryss wie o nim bardzo wiele. Nie sposób było pomylić go z kimś innym. Jego rude włosy, uroda i silna, niedźwiedzia sylwetka zdradzały, że nie jest urodzonym mieszkańcem Chrosanthe. Ludzie tutaj byli raczej drobni i ciemnowłosi. Wśród najemników, którzy z zimnych krajów przywędrowali na południe, nie wyróżniał się specjalnie: miał tak samo jak oni szorstkie rysy, tak samo wielkie, muskularne ręce. Lecz oczy jego sprawiały, że brano go za cudzoziemca. Nikt, kto raz napotkał wzrok Kane'a, nie mógł tego zapomnieć. Zimne, niebieskie spojrzenie urodzonego mordercy, w którym błyszczał obłęd, piekielne ognie zniszczenia i żądza krwi. Oczy, które nosiły w sobie śmierć. Był to jego prawdziwy znak. Naichoryss przyglądała mu się badawczo. Przyjmował to z udawana obojętnością. - Skoro nawet tutaj, w Altbur Keep, znane są szczegóły sporu Jasseartiona z Talyvionem, jego opłakanym półbratem, nie będę zanudzał cię starymi wieściami. Jak sama rozumiesz, najszybsza ucieczka przed złością Jasseartiona była dla mnie sprawą wielkiej wagi. Jednakowoż nastąpiło pewne opóźnienie. Być może nie byłem należycie przygotowany na podstępne metody króla i jego ludzi. W każdym razie, żołnierze, którzy napadli na nas, nie rozpoznali mnie i zostawili, myśląc, że nie żyje. Półprzytomny, błądziłem po lesie do chwili, kiedy znalazłaś mnie wśród ruin. Zaczął dziękować jej za opiekę, za troskliwe pielęgnowanie i leczenie. Jej śmiech brzmiał jak dźwięk srebrnych fletów i dzwonków. Jednak na dnie, pod jasnymi, szczęśliwymi tonami kryło się drżenie. - Zatem Kane jest tym utalentowanym dworzaninem, tak wychwalanym przez kobiety! Jakże niezwykłe jest, że za tak brutalną siłą kryje się miła, delikatna, układana osobowość! Na każdym kroku dostrzegam w tobie sprzeczności