... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Ka¿de s³owo powtarzane jest od trzech do piêciu razy z narastaj¹cym natê¿eniem. Ca³a treœæ przekazu równie¿ narasta i ma swoj¹ kulminacjê: wolnoœci... Wolnoœci... WOLNOŒCI... doœwiadczasz... Doœwiadczasz... DOŒWIADCZASZ... ca³oœci... Ca³oœci... CA£OŒCI... skrawka... Skrawka... SKRAWKA... cieñ... Cieñ... CIEÑ... Kompletnie os³upia³y wys³uchujê przekazu. Gdy pada ostatnie s³owo wybucham niekontrolowanym p³aczem. Ca³y siê trzêsê, dygoczê ze szczêœcia. A wiêc bêdê... wolny... Wolny... WOLNY...! Czêsto po powrocie z tego typu wypraw, doznawa³em specyficznego stanu umys³u. Towarzyszy³ mi niekiedy przez ca³y dzieñ. Czu³em w sobie energiê, ale nie powodowa³a ona nadpobudliwoœci. Jednoczeœnie odczuwa³em spokój i wyciszenie, ale bez apatii i sennoœci. Specyficzna równowaga, harmonia. Nie trwa³o to jednak wiecznie, pewne czynniki burzy³y ten stan. Stara³em sieje eliminowaæ, by móc d³u¿ej pozostawaæ w tym cudownym klimacie. Zauwa¿y³em, ¿e narkotyki wcale nie pomagaj¹, wrêcz odwrotnie. To samo by³o z alkoholem, ba, nawet z kofein¹. Da³em sobie równie¿ spokój z przejadaniem siê przed snem. Do innych czynników nale¿a³y okreœlone emocje. Powstawa³y w moim umyœle na skutek kontaktów z ludŸmi, którzy wci¹gali mnie w swoje gry, rozgrywki emocjonalno-myœlowe. Ludzi, którzy indukowali we mnie negatywne emocje okreœli³em mianem k¹saj¹cych i stara³em siê unikaæ kontaktów z nimi. Wybiera³em ucieczkê, gdy¿ nie umia³em siê przed nimi broniæ. Powoli, krok po kroku, a by³ to bardzo bolesny proces, uczy³em siê obrony przed k¹saj¹cymi ludŸmi. Jak ignorowaæ ich zaproszenia do emocjonalno--myœlowych gier, które mi nie odpowiadaj¹ lub te¿ w jaki sposób siê od nich uwolniæ, odci¹æ, gdy siê ju¿ wpl¹czê. Zauwa¿y³em, ¿e ludzie w nie graj¹ zupe³nie nieœwiadomie, zatracaj¹ siê w nich bez opamiêtania, rozpraszaj¹ w ten sposób potê¿ne iloœci energii i przy okazji krzywdz¹ innych. Nauka obrony przed k¹saj¹cymi sprawia niekiedy wielki ból... Tak bardzo trudno jest ich pokochaæ... Pragn¹³em nauczyæ siê samodzielnie wychodziæ z cia³a, kontrolowaæ proces eksterioryzacji. Skrzêtnie notowa³em w dzienniku nie tylko doœwiadczenia ze Œwiata Niefizycznego, ale równie¿ z otaczaj¹cej mnie Rzeczywistoœci Fizycznej. Nastêpnie analizowa³em, co mo¿e mieæ wp³yw na lepsze dostrojenie, a czego nale¿y siê wystrzegaæ. Zapisywa³em to, co jad³em, ile i o jakiej porze, godziny snu, wykonywanie ciê¿kich prac fizycznych, czy te¿ tylko intelektualnych. Ba, notowa³em nawet ile czasu danego dnia spêdza³em przed telewizorem i jakiego rodzaju filmy ogl¹da³em. Na marginesie mogê potwierdziæ to, co mówi¹ od lat psychologowie: ruchome obrazy w TV, b¹dŸ na ekranie komputera faktycznie zabijaj¹ wyobraŸniê. Ta ostatnia jest bezcennym narzêdziem eksterioryzacji. We wszystkim nale¿a³o zachowaæ umiar. Bacznie obserwuj¹c swój stan psychofizyczny, doszed³em do pewnych konkluzji. Wiedzia³em, co mi u³atwia, a co utrudnia OBE (ang. out ofthe body experience – doznania poza cia³em). Mo¿na to okreœliæ w jednym zdaniu. Otó¿ nale¿a³o mieæ cia³o zmêczone, umys³ rozbudzony, skoncentrowany i jednoczeœnie wyciszony. Niebagateln¹ rolê odgrywa³a odwaga. Nie zuchwa³oœæ, ale specyficzna pewnoœæ siebie, wiara, i¿ siê tego dokona, ¿e siê opuœci cia³o. Pragnienie wyjœcia by³o czynnikiem nadrzêdnym. Bez mego nie by³o mowy o dostrojeniu. No tak, gdyby to by³o takie proste. Ale jak uzyskaæ za ka¿dym razem tak wymagaj¹cy stan umys³u i cia³a? O sta³ym schemacie postêpowania nie by³o mowy. Mo¿na zapomnieæ o rutynie. Wychodzenie z cia³a to nie praca przy taœmie fabrycznej. Wszystko podlega nieustaj¹cym zmianom. Zarówno we mnie jak i na zewn¹trz. Niczego nie mo¿na by³o siê uchwyciæ, nic nie by³o pewne. Moja œwiadomoœæ przypomina plac budowy, który jest w ci¹g³ej modernizacji, kocio³, w którym wrze proces nieustaj¹cych zmian. Tak wiêc, ostatecznie zda³em siê na intuicjê. Po prostu instynktownie wiedzia³em, jakie czynniki u³atwiaj¹, a które utrudniaj¹ wyjœcie. Gdy stawia³em pierwsze kroki w obcym œrodowisku, Niefizyczni Przyjaciele okazywali zdumiewaj¹c¹ cierpliwoœæ. Otaczali mnie niespotykan¹ aur¹ Mi³oœci. Wspierali moje wysi³ki na ka¿dym kroku. Podczas wyci¹gania mnie z cia³a, odnosi³em wra¿enie pe³nej kontroli nad tym, co robi¹. Gdy poczu³em jak¹kolwiek obawê, a by³y one zupe³nie bezpodstawne, wówczas mówi³em “stop". Oni wtedy przerywali wyci¹ganie, daj¹c mi odsapn¹æ i przyzwyczaiæ siê do zachodz¹cych zmian. Cz³owiek, kiedy uczy siê chodziæ, potrzebuje pomocnych d³oni swoich rodziców. Lecz po pewnym czasie, gdy ju¿ sienie przewraca, pomoc ta jest zbyteczna. Owszem, dalej otrzymuje opiekê od rodziców, ale w taki sposób, by staæ siê jak najszybciej samodzielnym. Tak te¿ by³o ze mn¹. Po pewnym czasie musia³em sam nauczyæ siê wychodziæ z cia³a, opracowaæ swoj¹ metodê. Niefizyczni Przyjaciele, owszem byli, ale zawsze o krok dalej, zachêcaj¹c mnie w ten sposób do dalszej eksploracji. Po pewnym czasie ju¿ Ich nie spotyka³em w nazwanym przez siebie Obszarze Przycielesnym (OP). Na pocz¹tku by³o mi smutno z tego powodu, ale wiedzia³em, ¿e tak musi byæ, ¿e to jedyny sposób na samodzielnoœæ. Wielokrotnie Ich przywo³ywa³em, w nadziei, ¿e siê pojawi¹, ale Oni siê nie zjawiali. Przyznam szczerze, ¿e kiepski by³ ze mnie uczeñ. Proces nauki samodzielnego wychodzenia, trwa³ dobrych parê miesiêcy, a œciœlej poch³on¹³ kilkadziesi¹t dostrojeñ. W pocz¹tkowym okresie nauki OBE mia³em problem z dobrym dostrojeniem. Niefizyczne zmys³y nie pracowa³y nale¿ycie. Czêsto widzia³em tylko w odcieniach czerni i bieli, obraz by³ zamazany, podobny do tego, gdy otworzy siê oczy pod wod¹. Niekiedy niefizyczne powieki by³y bardzo ciê¿kie i nie mog³em ich do koñca unieœæ. Widzia³em jedynie przez niewielkie szparki. Bywa³o te¿ tak, ¿e dostrzega³em dwa œwiaty naraz. Prawym, uchylonym okiem fizycznym widzia³em Rzeczywistoœæ Fizyczn¹, a lewym Niefizyczny Œwiat (NŒ). Porusza³em siê w dziwacznych, poskrêcanych pozycjach, w obcym, zniedo³ê¿nia³ym, kalekim ciele. Jednak najwiêkszy k³opot sprawia³o pokonywanie czegoœ, co ochrzci³em mianem Naelektryzowanego Gumo-Ciasta (NG-C). Pragnê tu dodaæ, i¿ nazywanie obcych zjawisk mia³o dla mnie niebagatelne znaczenie. Dawa³o mi pewnoœæ siebie, uspokaja³o poznawczy umys³, który za wszelk¹ cenê chcia³ wszystko poj¹æ. Tak wiêc NG-C by³o specyficznym rodzajem Energii, która otacza³a OP. Za ka¿dym razem mia³a Ona inne natê¿enie, konsystencjê, lepkoœæ, ci¹gliwoœæ. Próby Jej pokonywania mo¿na porównaæ do chêci wstania z pozycji le¿¹cej, gdy jest siê zalanym grub¹ warstw¹ surowego dro¿d¿owego ciasta, pe³no w nim pêcherzyków, które cicho strzelaj¹, gdy siê pokonuje jego opór, przechodzi przez nie. Analogicznie by³o z przedzieraniem siê przez NG-C. Spotyka³em te¿ inne zjawiska – Energie. Pochodn¹ NG-C by³ Strumieñ Œci¹gaj¹cy do Cia³a (SŒC), tak zwana Cofka. SŒC najczêœciej pojawia³ siê w najmniej oczekiwanym momencie. Przyjmowa³ formê silnego podmuchu, kolein wymuszaj¹cych zmianê toru ruchu, wodnego pr¹du, stromego zbocza, zje¿d¿alni, œliskiego lodu, itp