... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
, śmiejąc się, opowiadał o swojej wizycie w mieszkaniu na Brackiej, ale Hanemann nagle zapytał: "Jak ona miała na imię?" Pan J. w pierwszej chwili nie zrozumiał. "Kto? Ach, ona..." Przecież wtedy, gdy obce armie zalewały Polskę, waż- ne było to, co stało się z malarzem, a nie ta kobieta... Hanemann jednak powtórzył pytanie. Chciał wiedzieć, co się stało właśnie z nią, kim ona jest teraz, co robi, jak to wszystko zniosła. Bo przecież - to było niespodziewane odkrycie - oni, tu na Grottgera 17, w pokoju pełnym słońca, rozmawiają so- bie o malarzu, który zginął na wschodnich bagnach, przerzu- cają jego zbrązowiałe fotografie, a ona jest żywa, coś mówi, idzie gdzieś ulicą... Ale pan J. wiedział niewiele. Trochę sły- szał od różnych osób z Warszawy, trochę widział na własne oczy, lecz ile z tego, co o niej mówiono, było prawdą? Po tym jak znaleziono ją pod wielkim drzewem, leżała nie- przytomna parę dni. Z całej wsi zbiegli się ludzie. Krzyki, nawo- ływania, kroki. "Pan, Poliak, smiert sobie zrobił". Byli dobrzy, przynosili jajka i ser, ktoś dał jej nawet małą poduszkę wyszy- waną w zielone listki. Była młodsza od niego o siedemnaście lat. Mówili szeptem: "Dziwny ojciec, co córkę chciał zabić". Gdy wró- ciła do miasta, zajęli się nią znajomi malarza, pisała na maszy- nie, porządkowała papiery. Potem, po powstaniu, trafiła do obo- zu w głębi Niemiec. Tam znalazła ją siostra. Kiedy weszła do baraku, zobaczyła ją na pryczy. Siedziała na pryczy próbując kawałkiem szkła przeciąć sobie żyły. Gdy wyrwała jej szkło z ręki, broniła się krzycząc: Jak mógł wtedy tak ją zostawić! Przecież znał się na truciznach! Przecież to nie był wcale przypadek, że ocalała! To on, to była jego wina, kochał ją, więc dał tylko tyle, by zasnęła, by mógł ze sobą spokojnie skończyć, by mu nie prze- szkadzała. Zostawił ją samą. Nie mogła mu tego darować. Prze- klinała. Musiały ją związać, żeby nic sobie nie zrobiła. Leżała na pryczy z zamkniętymi oczami. Nie płakała. Tylko zaciśnięte usta. Przeżyła obóz, nie miała jednak dokąd wracać. W mieście spaliło się wszystko. Tułała się po cudzych mieszkaniach. Pojechała do małego miasta w górach, gdzie było jeszcze tro- chę ludzi, którzy go pamiętali. Była wciąż jeszcze młoda, ale nie mogła patrzeć na mężczyzn. Potem zaczęły się bóle. Od- klejenie siatkówki. Głowa. Pracowała w sanatorium, milcząca, obca, z nikim bliżej. Nikt nie wiedział, że to właśnie ona jest dziewczyną tamtego. Czasami tylko mówiła, że czeka, "aż się wypełni". Godzinami, do utraty sił, błądziła po górskich dro- gach. "Nie żyję" - szeptała do siebie. Kiedyś ktoś o niej powie- dział: "Szuka śmierci, nie może znaleźć życia. Nie znosiła ludzi. Nie mogła znieść ich widoku. Wybuchała gniewem z byle powodu, drażnił ją najmniejszy powiew wiatru. Jak otwarta rana, a powietrze - jak sól. I cały czas uważała się za jego żonę. Przecież wtedy, tam, pod tamtym drzewem, dali sobie ślub, księża takie rzeczy uznają. Swoje małe mieszkanie nazywała "grobowcem". Nawet gdy chorowała, nie kładła się do łóżka w dzień, tylko okryta kożuchem czuwała w fotelu. Bała się za- snąć, czuła się wtedy tak, jakby była w trumnie. Nie mogła sobie wybaczyć, że zgodziła się na tamto. Że nie potrafiła go powstrzymać. Ciągle myślała o tamtej chwili, kiedy obudziła się i upadła na niego, martwego, we krwi. Swoje listy podpi- sywała jego nazwiskiem. Dużymi literami. I jeszcze podkreśla- ła. Drwiono z niej, ale chciała, żeby wszyscy wiedzieli, kim jest. Wszędzie przedstawiała się jako jego żona, choć przecież wie- działa, że jego prawdziwa żona wciąż jeszcze żyje. Pracowała w biurze, ale zaczęła się ubierać tak jak kobiety, którymi się ota- czał. Dziwne powłóczyste suknie, naszyjniki, na głowie duży czarny beret, taki sam jak jego, na rękach bardzo szerokie srebr- ne bransolety. Śmiano się po cichu: "mankiety". Mówiono, że zakrywa nimi numery wytatuowane w obozie i blizny po brzy- twie... Kiedy z kimś rozmawiała, zawsze mówiła, my . Znaczyło to: ja i on, ten, który zginął na bagnach... Pan J. mówił o dziewczynie malarza z niechęcią. Pewnie, że wszystko to było bardzo smutne, bardzo bolesne, przygnębia- jące, ale mało to zdarza się podobnych historii? Prawdziwie ważny był malarz, ta kobieta wplątała się w coś, co ją przera- stało, więc powinna pozostać w tle. Dla pana J