... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Kiedy jednak wędrowcy, wspinając się na strome wzgórze, mijali stary, opuszczony tunel kopalni, wydrążony w urwisku wznoszą- cym się nad drogą, zapach Derritów stał się tak intensywny, że na- wet Maggie i Ceravanne mogły go poczuć. Słońca znajdowały się wysoko na niebie, przysłonięte jedynie lekką mgiełką. Wszyscy czworo przemknęli po cichu obok starej kopalni, lecz kiedy zostawili ją już daleko w tyle, Gallen zatrzymał się i zaczął spoglądać na nią z namysłem. - Daj mi świecącą kulę - powiedział do Ceravanne. > - Chyba nie zamierzasz tam wchodzić? - wysapała Maggie, chwy-> tając go za rękę. Twarz Gallena była blada, bez wyrazu. ; - Idziemy tą samą drogą, co oni - powiedział. - Nie chcę, żeby zbytnio się do nas zbliżyli. - Cóż to za plan chodzi ci po głowie? - spytała Maggie. - Pomyślałem, że warto byłoby sprawdzić, czy Derrici zostawili straże. Normalnie tego nie robią. Myślę, że zdążyłbym zabić dwóch czy trzech, zanim pozostali się obudzą. - Nie! -jęknęła Maggie. - Nie warto podejmować takiego ryzyka! Gallen oblizał wargi. - Derrici jeszcze nie dorośli do tego, żeby nie zjadać własnych współplemieńców. Jeśli zabiję kilku z nich, pozostali będą mogli się najeść. Ceravanne wyciągnęła z plecaka świecącą kulę i podała ją Galle- nowi. - On ma rację - powiedziała. - Najedzony Derrit nie jest tak krwiożerczy jak wygłodniały. - Idźcie dalej drogą- polecił Gallen Orickowi. - Derrici boją się słońca, lecz jeśli wpadną w złość, mogą próbować nas gonić.Nie ma sensu, żebyście pchali im się w łapy, skoro macie inne wyjście. - Pójdę z tobą - szepnął Orick. - Nie, ale dziękuję ci za dobre chęci - westchnął Gallen. - Mój płaszcz tłumi mój zapach i pozwala mi walczyć w ciemności, więc powinienem zaskoczyć Derritów. Wolę mieć nad nimi tę przewa- gi- Orick poczuł gorycz, że nie może iść ze swoim przyjacielem, lecz wiedział, że nie byłoby to rozsądne, więc ustąpił. Poprowadził Maggie i Ceravanne wzdłuż drogi, kilka kilometrów dalej, gdzie skręcił w jakąś boczną ścieżkę i wszyscy troje ukryli się w krza- kach. Gallen czekał, aż odejdą, a potem zakradł się do olbrzymiego wejścia do kopalni. Nim zdążył wejść do środka, usłyszał mrożący krew w żyłach ryk Derritów. Odskoczył od wejścia. W jednej ręce trzymał miecz, a w drugiej świecącą kulę. Tuż za nim z kopalni wy- padł potężny, żółty Derrit; z jego rozdziawionej paszczy ciekła krew. Gallen schylił się, rozciął mu brzuch, po czym odwrócił się i za- czął uciekać. Derrit zatoczył się jak pijany i po chwili padł na zie- mię. Gallen nie mógł tego zobaczyć - nie odwracał się, gdyż czte- rech innych Derritów stłoczyło się przy wejściu do kopalni. Jeden z nich zatrzymał się, oślepiony słońcem, podniósł swój podłużny pysk i zawył z wściekłości, zaś trzej pozostali ruszyli w pościg za Gallenem. Byli tak zwinni, że nie miał szans, żeby im uciec. Przebiegł jesz- cze sto jardów; schował do kieszeni świecącą kulę, sięgnął do pasa, wyciągnął strzelbę zapalającą, odwrócił się i wystrzelił. Kula białej plazmy uderzyła pierwszego z Derritów prosto w twarz, rozbryzgu- jąc się dalej na jego towarzyszy. Jej płomień lśnił niczym słońce i nawet Derrici siedzący w jaskini musieli zasłonić oczy, krzycząc z bólu jak oszalali. Pojedynczy strzał zdołał spalić dwóch Derritów, a trzeciemu uciąć nogę. Pozostali przeżyli, kryjąc się w korytarzu kopalni. Po chwili Gallen dołączył do swoich przyjaciół. Po twarzy lał mu się pot, a cała tunika była poplamiona świeżą krwią. Za jego plecami nadal płonęła plazma, którą wystrzelił ze swej broni. - Wystawili straże - powiedział Gallen, kręcąc głową. Przysta- nął, żeby złapać oddech. Obejrzał się za siebie. - Najwyraźniej boją się strzelby zapalającej. Szkoda, że został nam już tylko jeden po- cisk.- Może to, co im teraz pokazałeś, sprawi, że na drugi raz dobrze się zastanowią, zanim zaczną nas ścigać - powiedział Orick z na- dzieją w głosie. Ceravanne pokręciła głową. - Derrici nie zniechęcają się tak łatwo. To mściwe plemię. Będą próbowali nas przechytrzyć. Gallen chrząknął. - Najpierw będą musieli nas znaleźć - powiedział i ruszyli w drogę. Przez całe popołudnie przedzierali się wśród stromych wzgórz, przez dziką okolicę, prawie zupełnie nie zamieszkaną przez zwie- rzęta. Tylko kilka razy udało im się dostrzec królika, a raz zobaczyli trzy czarne wilki znikające w leśnym gąszczu. Wszyscy oprócz Oricka cierpieli z powodu szybkiego marszu i pu- stych żołądków, więc niedźwiedź podjął się wyszukiwania jadalnych owoców. Wiele razy wyobrażał sobie, że jest na miejscu Gallena, że gra rolę bohatera. Jednak zdał sobie sprawę, że nigdy nie będzie tym, kimjest Gallen, i że w tej chwili najważniejsze jest znalezienie pożywienia. Kiedy Gallen wypatrywał Derritów i ludzi-ptaków, Orick roz- glądał się za grzybami, szyszkami sosen, dzikim czosnkiem i jago- dami