... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Oboje dążyli do sukcesu i jaśnieli wśród obiecujących studentów niczym gwiazdy na firmamencie swoich wydziałów, a siła przyciągająca ich do siebie była równie potężna jak ich zapał do pracy naukowej. Musieli przejść serię załamań i nauczyć się, jakich granic żadne z nich nie może przekroczyć, ale w końcu udało im się osiągnąć stan pewnej równowagi. Jax wciąż jednak wyczuwał, że ich związek jest jak żywa istota, nieliniowy filtr, który zawsze reaguje na bodźce nie tak, jak można by się spodziewać. Każde z nich było idealnym kandydatem dla Grupy Sun, galaktycznego konsorcjum zajmującego się rozwojem przemysłu, głównie górnictwa, farmaceutyki i łączności satelitarnej - wszystko oparte na szeroko zakrojonych badaniach i eksploracji nieznanych zakątków galaktyki. Jako para doskonale nadawali się na jedną z elitarnych ekip badawczych tej firmy. Po zakończeniu trzyletniego okresu pracy na stacji doświadczalnej - szczególnie gdyby "porośli w pióra" dokonując ciekawego odkrycia, które mogłoby przynieść konsorcjum zyski - mieliby w Sun na tyle mocną pozycję, że mogliby rozpocząć własne badania. Cylindrowce na pewno zasługiwały na uwagę. Były najwyższą formą życia w spartańskim ekosystemie Tytana. Czarne, pozbawione jakichkolwiek cech szczególnych stworzenia w kształcie pocisku, mniej więcej wielkości psa. Wylegiwały się na płyciznach amoniakalnych mórz, oddychając metanem i żywiąc się wszystkim, co organiczne - prymitywnymi porostami, których pojedyncze kępki porastały nierówną powierzchnię księżyca, lśniącymi kawałkami węglowodorowego lodu, zalegającego tu i tam jak morena, a nawet sobą nawzajem. Jax mógł na nie patrzeć godzinami. Zachowywały się prawie jak zwierzęta w stadzie, łącząc się w geometryczne skupiska, przemieszczając się, tworząc nowe układy. Osobno sprawiały wrażenie istot bardziej prymitywnych niż pszczoły; ich system nerwowy składał się z jednego zwoju, znajdującego się przy szerszym końcu korpusu, na którym skupiły się światłoczułe plamki wzrokowe. Były automatami zbudowanymi z żywych komórek - każdy reagował tylko na bodźce pochodzące od najbliższego sąsiada. A jednak wzajemnie oddziaływując na siebie, tworzyły złożone, zmienne konfiguracje. Mgła znowu zgęstniała w jednolity całun. Wydawała się jaśnieć własnym światłem, bladą poświatą perłowej barwy. Jax myślał o cylindrowcach, zastanawiał się, co robiły. Zamknął oczy i wyobraził sobie zmieniający się wolno w ciemności układ świetlistych punktów, rozciągnięty owal otaczający figurę geometryczną o ostrych krawędziach i prostych liniach. II Maddy wzięła następny liść z cedzidła z sałatą i włożyła go do ust. Smak był tak gorzkosłodko zielony, tak pełny i ziemski, że łzy napłynęły jej do oczu. - Sałata z ostatnich zbiorów jest naprawdę niezła - powiedziała. - Chyba wreszcie uporałam się z hydroponiczną chemią. - Najwyższy czas - odparł Jax. Podniósł wzrok znad zębacza, którego właśnie patroszył. Połyskliwe wnętrzności ryby, świeżo wyłowionej ze zbiornika hodowlanego, wylały się na deskę do krojenia. Krew poznaczyła ręce Jaxa czerwonymi smugami i wypełniła małą kuchnię intensywną, ostrą wonią. - Poprzednia partia miała dziwny posmak, jakby zgniły. Czekałem, aż mnie brzuch rozboli. - Tak? No to pierdol się! - Odniosła wrażenie, że słowa zawisły w powietrzu między nimi, jakby wzięły się nie wiadomo skąd, nie od niej. Poczuła, jak na policzki występują jej rumieńce, ale teraz mogła już tylko brnąć dalej. - Zawsze możesz wziąć tę robotę na siebie. Na twarzy Jaxa odbiły się zaskoczenie i uraza. Otarł sobie policzek, zostawiając na nim krwawą smugę, i pochylił się z powrotem nad rybą. Jego wielkie dłonie poruszały się szybko i pewnie. Maddy odczuła napięcie fizycznie, jakby był to ktoś trzeci, kto nagle stanął między nimi. Wzięła głęboki wdech i wolno wypuściła powietrze. Jeszcze raz. Wdech, uspokajam swoje ciało. Wydech, skupiam się na obecnej chwili. Wdech, wsłuchuję się, wsłuchuję. Wydech, szmer wędrującego powietrza przywraca mi moje prawdziwe ja. Zrobiła krok w jego stronę i położyła dłoń na jego ramieniu. Spojrzał na nią. Pocałowała go w policzek, czując smak krwi. - Przepraszam, kochanie - powiedziała. - Nerwy mi trochę puszczają przez te wiadomości o wojnie. Nie wytrzymam zbyt długo - zagryzła wargę. - Niech tylko zrobi się gorzej niż jest, a wezwę Sun, żeby nas stąd zabrali. Chcę być tam, gdzie moi rodzice. - Daj spokój, Maddy, jak zacznie się prawdziwy rozpierdziel, lepiej być wszędzie, byle nie w Paryżu; zmienią go w chmurę plazmy. - Urwał, gdy zobaczył wyraz jej twarzy, po czym wyciągnął rękę, by dotknąć jej ramienia. - Przykro mi, ale wiesz, że to prawda. Naprawdę chcesz znaleźć się w punkcie zerowym? - opuścił rękę. - Poza tym za przerwanie badań przywalą nam niezłą grzywnę i na zawsze stracimy ich poparcie. - Możemy sobie na to pozwolić. Jax wzruszył ramionami. - Możemy sobie pozwolić na grzywnę, jasne, ale będziemy musieli zaczynać od zera z inną grupą, a to nie będzie łatwe. - Maurice nam to załatwi. Maurice Enza był ich sponsorem w Grupie Sun. Składał się w większości z cybernetycznych protez, zastępujących między innymi oczy i narządy mowy, i w wieku stu trzydziestu dwóch lat wciąż jeszcze pisał teksty dla wydawnictw bioekonomicznych. Maddy darzyła go czcią. Jax szanował go, ale w duchu uważał go za wampira i zawsze zachowywał wobec niego uprzejmy dystans. - Maurice może ma tyle lat co Elvis, ale nie jest bogiem. Maddy zamknęła oczy. Wdech, uspokajam swoje ciało. Wydech, wsłuchuję się, wsłuchuję. Otworzyła oczy i spojrzała na niego uważnie. Wyraz twarzy miał poważny i szczery. Nie był zwykłym gnojkiem i nie zgrywał ważniaka. Maddy uśmiechnęła się łagodnie. - Zobaczymy, co będzie dalej, i wtedy zdecydujemy, dobrze? Zębacz był pyszny - soczyste białe mięso w czarnej, chrupiącej skórce, przyprawionej na sposób cajuński