... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

.. Przyniosłam z domu dla nas dwojga... gdzie usiądziemy? Odeszli na bok, usiedli na wygonie wśród srebrzystych burzanów. Prysja połamała chleb na połowy,' dała Szamilowi butelkę mleka. — Zdejm koszulę, zaszyję ją na ramionach... O, zabrałam specjalnie igłę z nitką... Nie chciał z początku zdjąć koszuli, upierał się. Wreszcie ustąpił, odsłonił czarną obrośniętą pierś ze sterczącymi żebrami. Dziewczyna nachyliła się, zaszywała koszulę, tylko od czasu do czasu podnosząc wzrok na Szamila. On zaś wciąż łowił jej spojrzenia, chciał wciąż patrzeć w te dobre, błękitne jeziora. ¦— Jak się nazywasz? — Prysja — uśmiechnęła się dziewczyna. Szamil uśmiechnął się również — może po raz pierwszy przez cały teri taki długi i smutny czas. — Opowiedz mi o sobie, Prysja. — O czym tu opowiadać. Nic szczególnego... Studiowała w technikum nauczycielskim, byłaby już wkrótce nauczycielką. Potem zaczęła się wojna, kopała rowy razem z innymi studentami. Kiedy ich zwolniono do domu, przybiegła tu, do rodziców, ojciec był w gospodarstwie mechanikiem... Nie zastała ich, ewakuowali się ze swoimi ciągnikami i kombajnami... Świat zamknął się przed nią. Mieszka teraz u ciotki. Ma jeszcze brata, który przyszedł z okrążenia, jest szewcem, ma rodzinę i dom za rzeką. Zwyczajne, powszednie jest jej życie, podobnie jak życie wielu jej rówieśniczek. Tylko sama Prysja jest jakaś szczególna, miła, pociągająca — takiej śpiewnej, dźwięcznej mowy Szamil chyba nigdy nie słyszał. — Zauważyłam cię jeszcze na klepisku, kiedy się ująłeś za kolegą... "A potem, kiedy was. zapędzono na noc do cegielni, nie mogłam ani rusz usnąć. Stało mi przed oczyma to, co widziałam w dzień. Przecież wprost jak niewolnicy w jakiejś tam Kaffie leżą ludzie na targowisku, a nad nimi chodzą baszowie, pękaci wschodni kupcy w turbanach i fezach... Pytają o cenę, wybierają, pędzą na galery... Potem całą noc śniły mi się galery i wy wszyscy, przykuci do wioseł czy tamtych drągów. Słuchał tego Szamil niby jakiejś dumy czy eposu, coraz bardziej podobała mu się dziewczyna i jej prostota. — Dobre masz serce — powiedział. Nakrapiana biedronka pełzła po łodydze burzanu, trochę już senna tą przedjesienną porą. Prysja ostrożnie położyła ją na dłoni. Oboje przyglądali się w mil- 96 • niu małemu, czerwonemu pancerzowi. Czekali, aż Ironka dopełznie do końca palca i odleci — w ja- poleci stronę? Ale biedronka zamarła w' bezruchu. Widocznie trudno jej było wzbić się w powietrze. Po- ni mimo wszystko rozwinęła swoje łuski i... frunęła, poleciała na wschód. ' Prysja i Szamil zamienili- ożywione spojrzenia, uśmiechnęli się do siebie niemal jak spiskowcy. — A ty — spojrzała na Szamila Prysja — z jakiej jesteś republiki? A dźwięczało w tych słowach jeszcze mnóstwo pytań. Aż się od nich roiło w jej życzliwym spojrzeniu... A jakie tam góry, jakie drzewa? Jak do ciebie mówiła mama pieszcząc cię, kiedy byłeś mały, w co się bawiłeś? I coś przeżył na polu walki? Kto tam daleko tęskni do ciebie? Może twoi bliscy stracili już nadzieję, myślą, że nie ma cię na świecie, a ty jesteś tutaj, na galerach, i widocznie spodziewasz się czegoś lada dzień, liczysz na coś, bo inaczej skąd ta stanowczość w twoim spojrzeniu, ta jakaś orla duma... Bluza ci się rozłazi na ramionach, nogi masz bose, poranione, ale idziesz lekkim krokiem górala, taką masz hardą, niezależną postawę... Pewnie inaczej wyobrażałeś sobie Ukrainę, że dziewczęta w wiankach na głowie tań-czą na ulicach hopaka przy dźwiękach harmonii, a tutaj wszystko utonęło w niewoli, zapanowało bezprawie jeszcze gorsze niż za czasów pańszczyźnianych. Szare są teraz nasze dni, nie słychać ani muzyki, ani ¦piewów, toczą się tylko fale nieszczęścia po sam horyzont. A kiedy wrócili do pracy i Szamil pojechał potem i izem ze wszystkimi na glinianki, nawet ta krótka nią rozłąka wydała mu się nieznośnie długa. Zda- ilo mu się, że nie będzie Prysji, że się ulotni, rozpłynie przed jego powrotem jak mara. A kiedy wró- cyklon 97 cił i już z daleka zobaczył wśród kobiet smętną figurkę w krótkiej spódniczce i białej chustce, nasuniętej na czoło wdowim zwyczajem, kiedy zobaczył oczy promieniejące na jego spotkanie ufnym, otwartym ciepłem, poczuł, że świat się przed nim rozjaśnia i cicho śmieje się jego serce. Wieczorem Prysja szła z nim do samego baraku. Jeńców przeniesiono teraz do baraku, niskiej szopy wysmarowanej grubą warstwą gliny. — Prosiłyśmy już Wychołę, żeby pozwolił pobielić — powiedziała Prysja — żeby wam nie było tak smutno... A w Gruzji bieli się chaty? — W Gruzji winorośl pnie się po ścianach domów... Jakie tam teraz grona dojrzały... Drzewa migdałowe pod samymi oknami... ¦— Pewnie wszystko wydaje ci się dziwne w naszych stronach? Z początku wydawało się dziwne, rzeczywiście. I rozległe stepy z topolami, i ludzie, i język, z którego bynajmniej nie wszystko rozumiał..