... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Otworzyłem plecak i wyjąłem świeczki oraz kostki kamfory. Pośpiesznie wepchnąłem te przedmioty w szpary w skomplikowanej konstrukcji wehikułu czasu. Następnie obszedłem machinę z zapalonymi zapałkami, aż zajaśniały wszystkie kostki i świeczki. Odsunąłem się od swojego płonącego dzieła z pewną dumą. Płomienie świeczek odbijały się od wypolerowanego niklu i mosiądzu, tak iż wehikuł czasu był rozświetlony niczym choinka. W zaciemnionym krajobrazie i z machiną ustawioną na tym ogołoconym stoku wzgórza mogłem widzieć mój sygnał świetlny z oddali. Przy odrobinie szczęścia ogień powstrzyma Morloków - a jeśli nie, to od razu zobaczę wygaszenie płomieni i będę mógł przybiec z powrotem, żeby walczyć. Dotknąłem palcami ciężkiego uchwytu pogrzebacza. Sądzę, że częściowo żywiłem taką nadzieję; poczułem łaskotanie w rękach i przedramionach, przypominając sobie dziwne uczucie miękkości, kiedy grzmociłem pięściami twarze Morloków! W każdym razie byłem teraz przygotowany do wyprawy. Wziąłem kodaka, zapaliłem lampę oliwną i ruszyłem na drugą stronę wzgórza, przystając co kilka kroków, by się upewnić, czy wehikuł czasu stoi w spokoju. 5. STUDNIA Uniosłem lampę, ale jej blask padał na odległość zaledwie kilku metrów. Wszędzie panowała cisza - nie słychać było ani szmeru wiatru, ani chlupotu wody; zastanawiałem się, czy Tamiza jeszcze płynie. Z braku konkretnego celu postanowiłem pójść w kierunku wielkiego gmachu zjedzeniem, który pamiętałem z czasów Weeny. Budowla znajdowała się na północnym zachodzie, kawałek dalej na stoku wzgórza za białym sfinksem, tak więc jeszcze raz podążyłem tą ścieżką, powtarzając w przestrzeni, lecz nie w czasie, mój pierwszy spacer w świecie Weeny. Przypomniałem sobie, że gdy ostatnio odbywałem tę małą podróż, pod stopami miałem trawę, która - mimo iż nie doglądana i nie przycięta - była równa, krótka i nie zachwaszczona. Kiedy teraz stąpałem po wzgórzu, moje buty grzęzły w miękkim żwirze. Mój wzrok przyzwyczajał się do tego nocnego, pstrokatego światła gwiazd, lecz mimo iż wokół stały budowle, których sylwetki majaczyły na tle nieba, nie dostrzegłem mojego gmachu. Pamiętałem go bardzo wyraźnie: był to szary budynek, olbrzymi i podniszczony, z ciosanego kamienia, z rzeźbionymi, zdobnymi drzwiami. Kiedy przeszedłem wtedy pod rzeźbionym łukiem nad wejściem, otoczyli mnie mali Eloje, ładni i delikatni, z bladymi rękami i w zwiewnych tunikach. Wkrótce zaszedłem tak daleko, że wiedziałem, iż musiałem minąć miejsce, w którym stała budowla. Najwidoczniej - w przeciwieństwie do białego sfinksa i Morloków - pałac nie przetrwał w tej historii. Lub może nigdy go nie zbudowano, pomyślałem z dreszczem; być może spacerowałem, spałem, a nawet jadłem w nie istniejącym budynku. Ścieżka zaprowadziła mnie do studni; pamiętałem ten element krajobrazu z pierwszej wyprawy. Zgodnie z moimi wspomnieniami konstrukcja była okuta brązem i zabezpieczona przed opadami atmosferycznymi małą, dziwnie delikatną kopułą. Wokół kopuły skupiła się jakaś roślinność. W świetle gwiazd była czarna jak węgiel. Przyglądałem się temu wszystkiemu z pewnym strachem, gdyż te wielkie szyby służyły Morlokom do wychodzenia z piekielnych jaskiń na słoneczny świat Elojów. Ze studni nie dochodził żaden dźwięk. Zdziwiło mnie to, ponieważ pamiętałem, że z tamtych studni docierały do mnie głuche odgłosy wielkich silników Morloków, głęboko schowanych w podziemnych pieczarach. Usiadłem przy studni. Zauważona przeze mnie roślinność wydawała się jakąś odmianą porostu; był miękki i suchy w dotyku, ale nie badałem go dalej ani nie próbowałem ustalić jego budowy. Uniosłem lampę, chcąc potrzymać ją nad otworem studni, żeby zobaczyć, czy nie pojawi się odbicie światła w wodzie; płomień jednak zamigotał, jakby się znalazł w jakimś silnym przeciągu, i wpadając na chwilę w panikę na myśl o ciemności, szybko cofnąłem lampę. Wsunąłem głowę pod kopułę i przechyliłem się nad krawędzią studni. Ciepłe, wilgotne powietrze buchnęło mi w twarz - jak po otwarciu drzwi do łaźni tureckiej - całkiem niespodziewanie w tamtej upalnej i suchej nocy przyszłości. Miałem wrażenie, że jest tam bardzo głęboko i wydawało mi się, że moje przywykłe do ciemności oczy dostrzegły na dnie czerwonawy poblask. Pomimo pozornego podobieństwa ta studnia była zupełnie inna niż studnia pierwszych Morloków. W ścianie nie widać było żadnych wystających metalowych haczyków, które pomagałyby przy wychodzeniu ze studni, i nadal nie słyszałem - tak jak poprzednio - hałasu maszyn. Odnosiłem też dziwne, niemożliwe do zweryfikowania wrażenie, że ta studnia jest znacznie głębsza od wywierconych przez tamtych Morloków. Dla kaprysu podniosłem kodaka i wyjąłem lampę błyskową. Napełniłem korytko lampy blitzlichtpulverem, uniosłem aparat i zalałem studnię światłem magnezowym. Jego odbicia oślepiły mnie i była to jasność, jakiej być może nie widziano na Ziemi od czasu zakrycia Słońca, sto lub więcej tysięcy lat wcześniej. To powinno odstraszyć Morloków! Zacząłem wymyślać zabezpieczenia, które polegałyby na podłączeniu lampy błyskowej do nie pilnowanego wehikułu czasu, tak aby zapalała się przy każdym dotknięciu machiny. Wstałem i spędziłem kilka minut na ładowaniu lampy i błyskaniu w różnych miejscach na stoku wokół studni. Niebawem uniosła się wokół mnie chmura gęstego, białego dymu. Pomyślałem, że być może będę miał szczęście i ku zdumieniu ludzkości uwiecznię na zdjęciu zadek uciekającego, przerażonego Morloka! Kawałek za przeciwległą krawędzią studni, nie dalej niż metr od miejsca, w którym stałem, rozległo się delikatne, uporczywe skrobanie. Z krzykiem sięgnąłem do pasa, szukając pogrzebacza. Czy Morlokowie napadli na mnie, kiedy śniłem na jawie? Z pogrzebaczem w ręku ruszyłem ostrożnie naprzód. Uświadomiłem sobie, że chrobotanie dochodzi z kępy porostów; coś się przemieszczało w równym tempie przez te ciemne roślinki. Nie zauważyłem żadnego Morloka, więc opuściłem pogrzebacz i pochyliłem się nad grządką porostu. Zobaczyłem małe, podobne do kraba stworzenie, nie szersze od mojej dłoni; skrobanie, które usłyszałem, spowodowane było ocieraniem się jedynego, bardzo dużego pazura kraba o porost