... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Zanurzył ręce powyżej łokci w zimną, ciemnozieloną wodę, która powoli się podnosiła, aż doszła do poziomu jego oczu. Z wielkim wysiłkiem oderwał od niej wzrok. Woda rozlewała się szeroko, była spokojna, głęboka i lśniła ciemnym blaskiem. Jezioro. Odbijała górujący nad nią ogromny cień góry Myśliwy. Odbicie sięgało oczu Itale. Za nim, w wodzie i w powietrzu nie było nic: ogromny, blady i pusty przestwór nieba po zachodzie słońca. Zbudził się wstrząsany dreszczami. Wysoko na suficie dawał refleksy przyćmiony blask śniegu. Jeden ze strażników powiedział im, że nazajutrz mają stanąć przed sądem, Isaber rano, a Itale po południu. Tym razem Isaber nabrał otuchy, a Itale zmarkotniał. Jeśli Forost wiedział, co mówi, to im później odbywał się proces, tym lepiej. Jednak nic nie mówił o swoich obawach i następnego ranka wysłał Isabera ze strażnikami, próbując wierzyć albo przynajmniej zachowywać się, jakby wierzył, że wszystko będzie dobrze. Isaber wrócił przed południem. - Jestem zwolniony! - zawołał, zanim jeszcze strażnik otworzył drzwi. - Zwolniony! - Itale poczuł przypływ nieoczekiwanej, wszechogarniającej ulgi, radości i nadziei. Uściskał Isabera, do oczu napłynęły mu łzy... - A więc jesteś wolny? Jesteś wolny? - Mam wyjechać przed wieczorem z Rakavy, a do południa we środę mam opuścić Polanę. Czy ci głupcy myślą, że zechcę tu zostać? - Roześmiał się drżącym, tryumfalnym śmiechem. Itale znów go objął w radosnym uniesieniu. - Tak naprawdę nie miałem nadziei... dzięki Bogu, dzięki Bogu! Ale po co tu przyszedłeś? - Poprosiłem, żebym mógł zaczekać, aż skończą z tobą. Zgodzili się, nie są tacy źli, jak myślałem... Opowiem ci o procesie. Opowiadał z podnieceniem i nieco chaotycznie. W miarę trwania rozmowy Itale zaczął dostrzegać złudność nadziei. - Obrońca, który nawet z nami nie rozmawiał - powiedział Isaber. - To farsa, co to za sprawiedliwość? - Cesarska - odparł Itale. - Co on mówił, Agostinie? Pamiętasz cokolwiek? - Och, mówił o mojej młodości i braku doświadczenia, same bzdury, nic ważnego. - Zrobił się niespokojny, ukrywał coś, co powiedział adwokat, prawdopodobnie to, że wykorzystali jego naiwność starsi. Isaber był bystry i zorientował się, że Itale zauważył, iż coś zataił. Odtąd byli skrępowani, lecz udawali, że sobie ufają. Jednak Isaber został uwolniony, a jego proces stanowił czystą formalność. Nie liczyło się, co powiedzieli lub czego nie powiedzieli prawnicy. Kiedy Szwab przyszedł po Itale, żeby zaprowadzić go do sali rozpraw, Isaber poszedł z nimi. Nie pozwolono mu jednak wejść do sali sądowej i nawet nie uścisnęli sobie rąk w korytarzu, bo drugi strażnik nie pozwolił Itale się zatrzymać. Obrońca, wysoki prawnik o smutnych oczach opłacany przez państwo, rozmawiał z Itale przez pięć minut. - Widzi pan, chodzi wyłącznie o te papiery. O pańskie artykuły. Przyznamy, że to pan je napisał. - Podpisałem je. To oczywiste, że jestem ich autorem. - Tak. Potem przemawiał pan na zebraniu robotniczym siódmego oraz na innym zebraniu dwudziestego. - Tak. - No cóż, po prostu się do tego przyznamy i zdamy na łaskę sądu. Jest pan oskarżony o działalność na szkodę... - Wiem. Czego się mogę spodziewać po łasce sądu? - Niech pan nie prosi o głos - odparł prawnik, patrząc w papiery i drapiąc się po źle ogolonym, pobrużdżonym policzku. - Proszę mi wierzyć, panie Sorde. Niech pan zaniecha obrony. Itale wiedział, że prawnik ma rację. Przemówienia oskarżyciela i obrońcy zajęły około kwadransa. Większość tego czasu sędziowie poświęcili na towarzyską rozmowę. Kiedy obaj prawnicy skończyli mowy, sędzia z lewej strony zapytał o coś pisarza sądowego, wziął do ręki kartkę papieru i głośno ją odczytał: - Na podstawie dowodów, zeznań oskarżonego i zalecenia dyrektora Policji Narodowej w Krasnoy, a także artykułu piętnastego kodeksu prawnego z osiemnastego czerwca 1819 roku, sąd orzeka, iż oskarżony Itale Sorde winien jest zbrodni podżegania i uczestniczenia w działalności na szkodę porządku, spokoju i bezpieczeństwa publicznego, i skazuje go na pięć lat więzienia bez ciężkich prac, z natychmiastową mocą wykonania wyroku. - Odłożył kartkę i znów powiedział coś do pisarza. Itale czekał, myśląc, że sędzia zaraz się odezwie i powie coś jeszcze. Siedzący obok niego obrońca mruknął coś potrząsając głową. Zaszurały krzesła. Sędziowie wstali i wyszli. Dwaj z nich nadal byli zajęci rozmową. Wrócili strażnicy, którzy wprowadzili Itale do sali sądowej. Sprawiali wrażenie, że są z drewna, i poruszali się sztywno jak figurki wychodzące z zegara o pełnej godzinie. - Niech pan wstanie, sir - powiedział jeden z nich. Itale zdał sobie sprawę, że powtórzył to już drugi raz. Wstał. Rozejrzał się za obrońcą, żeby go zapytać, co się dzieje, ale prawnik zniknął, w sali nie został nikt oprócz pisarza sądowego, który jeszcze coś notował. - Chodźmy - powiedział strażnik i Itale wyszedł z sali, mając jednego z nich przed sobą, a drugiego z tyłu, przeszedł korytarz i wyszedł na dwór po raz pierwszy od trzech tygodni. Znalazł się na ośnieżonym podwórzu, gdzie mroźny wiatr, wschodni wiatr Polany, pozbawił go tchu; kiedy oszołomiony podniósł wzrok, oczy załzawiły mu na zimnie. Szli między dwoma ogromnymi, czarnymi budynkami, po ogrodzonym żelaznym płotem dziedzińcu. - Chcę się zobaczyć z Isaberem - powiedział Itale. Na wietrze jego głos był cienki jak głos chłopca. - Co takiego? - Mój przyjaciel, Isaber... miał proces dziś rano... - Nie teraz, sir. Dokąd on ma iść, Tomas? - Zapytaj Ganeya - odparł strażnik idący z tyłu. - Ma być traktowany specjalnie - powiedział bez przekonania pierwszy strażnik. - Tak, traktowanie specjalne. Zapytaj Ganeya