... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Leżałem na łóżku, a obok w fotelu przy stoliku siedział Michał. Na kartce wyrwanej z mojego notatnika rysował jakieś tajemnicze znaki. Nagle zadzwonił mój telefon komórkowy. - Halo? - odezwałem się. - Paweł, gdzie ty jesteś?! Gdzie jest Michał?! Jak mogłeś mi to zrobić? - krzyczała moja sąsiadka, pani Małgosia. - Ale... - Nie ma żadnego „ale”. Masz mi go zwrócić, teraz, natychmiast. Jak mogłeś wyjechać z nim z Warszawy! - Musiałem... - Co to znaczy „musiałem”?! Prosiłam cię! Przyjeżdżam, dzwonię do twoich drzwi, a tam cisza. Sąsiadka z naprzeciwka powiedziała, że jak zwykle nagle wyjechałeś i wrócisz nie wiadomo kiedy. Jak możesz wplątywać w to wszystko Michała?! - W nic go nie wplątuję! - przerwałem jej wywód. - Wyjechałaś nie zostawiając nawet swojego numeru telefonu - też zwracałem się do niej na „ty”. - Nie powiedziałaś, gdzie mam cię szukać, o rodzicach Michała nie wspominając. Miałem go podrzucić jeszcze komuś? Chcesz z nim porozmawiać? - Tak. Podałem telefon Michałowi. Ten krótko odpowiadał na pytania dotyczące jego samopoczucia. Z jego opowieści wynikało, że chłopiec czuje się dobrze, nie jest głodny i „z wujkiem poluje na potwory” oraz że „wujek poznał ładną panią”. Gdy Michał oddał mi telefon, po drugiej stronie słyszałem tylko oddech pani Małgosi. - Jak widzisz, chłopcu nic nie grozi - tłumaczyłem. - Nie mogę się na razie stąd ruszyć, odwieźć ci Michała. Uważam, że możesz przyjechać tu po niego, ale i tak trzeba byłoby to rozegrać mądrze, bo... - Jutro przyjadę i wtedy porozmawiamy - powiedziała rozłączając się. - Jutro przyjedzie po ciebie ciocia Małgosia - wyjaśniłem Michałowi. - Czy ja stąd wyjadę? - Tak. - A ty zostajesz? - Tak. - Ja też chcę zostać... - w kącikach oczu momentalnie pojawiły się krople łez, a usta ułożyły się w podkówkę. - Tylko bez płaczu! - ostrzegawczo uniosłem palec wskazujący. - Szantażem nic tu nie zdziałasz. Musimy zaplanować akcję przekonania cioci, żebyś tu został... razem z nią. - Dobrze - wyszeptał Michał. Pomogłem mu rozebrać się, wykąpać pod prysznicem i potem zagnałem go do łóżka. Musiałem przeczytać mu bajeczkę i dopiero gdy około dwudziestej pierwszej zasnął, mogłem zająć się pracą. Zastanawiałem się, gdzie ukryć kryształki otrzymane od Andrzeja. Zajrzałem za obudowę parapetu, sprawdziłem tapicerkę foteli - nie mogłem zdecydować się na dobre miejsce. W szklanej rurce nie były wcale bezpieczne. Wśród zabawek Michała była skrzynia na rycerskie skarby. Zamykane na haczyk pudełeczko było o połowę mniejsze od pudełka zapałek - w sam raz by pomieścić kryształki, które najpierw przesypałem do niewielkiej foliowej torebki. Potem skrzyneczkę ustawiłem wśród moich Saracenów na półce. Przez cichy szmer głosów filmu w telewizji dosłyszałem ciche skrzypnięcie desek na korytarzu. Natychmiast usiadłem w fotelu i udawałem zajętego oglądaniem filmu. Gdy za drzwiami zapanowała pełna napięcia cisza, zacząłem udawać przysypiającego widza. Opuściłem głowę, przymknąłem oczy, ale spod powiek uważnie obserwowałem drzwi. Wydawało mi się, że słyszę oddech człowieka stojącego za progiem mojego pokoju. Wtedy przez szparę tuż przy podłodze ktoś wsunął do wnętrza niewielki wziernik, cieniutki, dwumilimetrowej średnicy wąż z kamerą na główce. Obserwator po drugiej stronie mógł widzieć, co się dzieje w pokoju. Oko kamery obracało się, aż zostało wycelowane w moją stronę. Zamarło na chwilę i elektroniczny wąż wycofał się. Jeszcze raz skrzypnęła podłoga, ale nie usłyszałem zgrzytu zawiasów do klatki schodowej. Oznaczało to, że nocny wędrowiec przyszedł ze skrzydła południowego, gdzie mieszkała Izabela. Ciekawiło mnie jeszcze, czy nieznany mi brunet był tym kimś, kto mnie śledził przez cały dzień. Raczej nie. Gdy wyglądałem przez okno i gdy szedłem po moście, widziałem czyjąś bladą twarz, a brunet chyba na brak słońca nie narzekał. Odczekałem pół godziny, wyłączyłem telewizor, zgasiłem światło żyrandola zostawiając samą lampkę na szafce obok łóżka i poszedłem do łazienki. Po szybkiej kąpieli, co jakiś czas zerkając w kierunku drzwi, otworzyłem swój worek. Wpierw wyjąłem dwie krótkofalówki. Ładowałem je przed wyjazdem, ale i tak sprawdziłem stan akumulatorów. Jedno urządzenie ustawiłem przy łóżku Michała, drugie ze słuchawką wetkniętą w ucho chciałem zabrać ze sobą. Gdyby chłopiec zbudził się, natychmiast wróciłbym do pokoju. Widziałem reklamy podobnych urządzeń dla młodych matek. Następnie założyłem specjalny czarny kombinezon. Był to prezent od znajomego, który w Wielkiej Brytanii zajmował się produkcją tego typu strojów. Wykonane ze specjalnych włókien nie odbijały światła, dzięki temu w ciemnościach mogłem stać się „niewidzialny”. Podobno kombinezon pozwalał też ukryć się przed słabszymi typami noktowizorów i rozpraszał część promieniowania cieplnego ciała człowieka. Dlatego posiadacz czujnika działającego w podczerwieni mógł mnie zobaczyć jedynie jako nieokreślone źródło słabego ciepła. Strój ten miał kieszenie boczne na spodniach, specjalny pas z saszetkami na drobne wyposażenie, kaptur, maskę na twarz i ochraniacze na obuwie. Wziąłem jeszcze dwie latarki: czołówkę i zwykłą. Położyłem się na łóżku i zerkając na fosforyzujące wskazówki zegarka intensywnie myślałem. Około północy Michał wykonał wędrówkę do mojego łóżka