... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Rob zataczał coraz mniejsze koła, aż liznął stwardniałą różową brodawkę i wciągnął ją do ust, zupełnie jak niemowlę matczyną pierś, przez cały czas głaszcząc jej nogi pod kolanami i po wewnętrznej stronie ud. Lecz kiedy sięgnął ręką do łona, Mary zesztywniała. Poczuła, jak ściągają się jej mięśnie ud i brzucha, i skuliła się wystraszona, dopóki nie cofnął dłoni. Poszukał wtedy czegoś w swym ubraniu, a znalazłszy, poprowadził tam jej rękę. Mary zdarzyło się parę razy przypad- kiem podejść, gdy ojciec albo któryś z jego parobków załatwiał potrzebę za krzakiem, i coś niecoś podejrzała, więcej nawet niż kiedy była ze Stephenem Tedderem, ale dokładnie nigdy tego nie widziała i teraz nie mogła się powstrzymać, by się nie przyjrzeć. Nie przypuszczała, że jest taki... gruby, pomyślała z pretensją, jakby to była Roba wina. Zebrawszy odwagę, pogłaskała go po jądrach i roześmiała się gardłowo, gdy zadrżał od tego. Prześmieszne! Uspokoiła się wśród tych wzajemnych pieszczot i spróbowa- ła sama zawładnąć jego ustami. Wkrótce ich ciała stały się jak ciepłe owoce. Teraz już Mary nie wydawało się takie straszne, kiedy dłoń Roba zsunęła się z jej pośladków, jakby tward- niejących i zaokrąglających się pod tym dotknięciem, i cała oddała się igraszkom pomiędzy jej nogami. Nie wiedziała, co ma zrobić z rękami, wsunęła mu więc palec w usta, poczuła jego ślinę, zęby i język, ale Rob cofnął głowę i znowu ssał jej piersi, całował brzuch i uda. Najpierw dostał się do niej jednym palcem, potem dwoma, coraz szybciej kolistymi ruchami łaskocząc drobny groszek. — Ach... — westchnęła słabo, unosząc kolana. Lecz zamiast udręki, na jaką przygotowało ją wspomnienie, ze zdumieniem poczuła ciepło oddechu Roba. Jego język niczym ryba zanurzył się w wilgoć między owłosionymi fałdami, których 241 ona sama wstydziła się dotykać! Jak zdołam jeszcze kiedy spojrzeć w oczy temu mężczyźnie? — przeszło jej przez myśl pytanie i szybko umknęło, zniknęło w przedziwny, cudowny sposób, ona zaś dygocząc podrzucała już bez pamięci całym ciałem z zamkniętymi oczami i niemo rozchylonymi ustami. Wśliznął się w nią, nim oprzytomniała. Złączyli się na dobre, stał się przedłużeniem gładkiego, jedwabistego ciepła w jądrze jej istoty. Nie było bólu, tylko poczucie wypełnienia, które zaraz zelżało, gdy zaczął powoli się poruszać. W pewnej chwili nagle przestał. — Wszystko dobrze? — zapytał. — Tak — odparła i zaczął od nowa. Wkrótce poczuła, że i sama się porusza, wychodząc mu naprzeciw, a niebawem nie był już w stanie dłużej się hamować: przyśpieszył, zwiększając dystans i natarczywość. Chciała go uspokoić, lecz gdy mu się przyjrzała przez szparki między powiekami, zobaczyła, że odrzucił głowę do tyłu i wygiął się nad nią łukiem. Cóż za przeżycie poczuć ten dreszcz, usłyszeć ten chrapliwy jęk, gdy z obezwładniającą ulgą wypuszczał w nią swe soki! W cieniu pszenicy wysokości człowieka leżeli potem, prawie się nie poruszając. Mary przerzuciła długą nogę przez niego i tak spokojnie trwali, podczas gdy pot i tamta wilgoć na nich wysychały. — Można to polubić — odezwał się wreszcie Rob. — Jak słodowe piwo. Z całej siły uszczypnęła go w ramię. Była jednak smutna. — Dlaczego to lubimy? — zapytała. — Przyglądałam się koniom. Dlaczego zwierzęta to lubią? Wydał się zaskoczony. Po wielu latach miała zrozumieć, że to pytanie wyróżniło ją spośród wszystkich kobiet, jakie znał, ale w tej chwili widziała tylko, że się jej przygląda. Nie potrafiła mu powiedzieć, że już teraz stał się dla niej kimś innym niż wszyscy mężczyźni, jakich pamiętała. Wyczuła, że był dla niej wyjątkowo dobry, chociaż nie do końca rozumiała, na czym to polegało — za jedyny punkt odniesienia miała doświad- czoną niegdyś brutalność. — Bardziej myślałeś o mnie niż o sobie — powiedziała. — Ja nie zaznałem kiedyś bólu. Pogłaskała go po twarzy i zatrzymała na niej rękę, a Rob pocałował ją w dłoń. 242 — Większość mężczyzn... większość ludzi jest inna. Wiem. — Musisz zapomnieć o tym przeklętym kuzynie z Kihnar- nock — przykazał jej Rob. 32 Propozycja Rob zyskał dodatkowych pacjentów wśród nowo przy- byłych i rozbawiło go, gdy się dowiedział, że Kerl Fritta przyjmując ich do karawany chełpił się, że otacza ją opieką znakomity balwierz. Szczególnie uradował go widok tych, których leczył w pierwszym etapie podróży, nigdy bowiem do- tąd tak długo nie zajmował się zdrowiem tych samych lu- dzi. Dowiedział się, że wielki, roześmiany frankoński poga- niacz, którego leczył na dymienicę, zmarł od tej choroby w Gabrowie w połowie zimy. Miał pewność, że to się stanie, przepowiedział wszak choremu bliski koniec, ale ta wiadomość go przygnębiła. — Zadowolenie daje mi chory, którego umiem wyleczyć — zwierzył się Mary. — Złamana kość, otwarta rana... coś, w czym mogę pomóc i przywrócić człowiekowi zdrowie. Niena- widzę niewiadomego. Chorób, o których nie wiem nic albo mniej niż sam chory. Dolegliwości spadających na człowieka jak grom z jasnego nieba i wymykających się wszelkim rozsądnym wyjaśnieniom i planom leczenia. Ach, Mary, tak mało wiem, nic właściwie, a ci ludzie mają tylko mnie!..