... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Przynieście kocioł - rozkazał wódz. - Twoje ciało będzie rozgotowane powoli, a spożyte, przejdzie przez nasze kiszki. To będzie nasze wybaczenie. To będzie twoja ostatnia wędrówka. A gdy cię wydalimy z siebie, twoja dusza oczyszczona w naszych trzewiach, wejdzie w piasek, by zamieszkać tam na miliard wieków. Coraz więcej wojowników zbliżało się, by oprzeć na nim nogę. Próbował odwrócić głowę, by zobaczyć, co mu zrobią. Wykrzywione twarze pochylały się i prawie dotykały jego twarzy. Czemu nie chciał, by szła z nim Frania? Teraz jeden krzyk i byłby ocalony. - Patrz w ziemię - krzyknął jeden z oprawców. - Licz ziarna piasku - wykrzyknął inny głos. Dotknięto mu szyi czymś lodowatym. Jaon doświadczył uczucia, że umiera. - Od tej chwili nie żyje - orzekł wódz. Nikt na niego nie patrzył. Nie widziano go, bo nie żył. Nie było go. Wojownicy gorączkowo rozpalali ogień. Przyniesiono kocioł, który okazał się emaliowanym garnkiem i postawiono na ognisku. Tam było ciało Jaona, które miało stanowić kolację szczepu. Potem wódz, kozłując, osobiście przybiegł z gumową piłką. Narysował na niej oczy, usta i nos. To była głowa Jaona. Zaczął się rytualny plemienny mecz. Wbito bramkę głową Jaona. Rozległ się ryk radości. Grali aż rysunek na piłce się nie starł. Głowa była oczyszczona. Gra przeszła w taniec i śpiew: "O jak przyjemnie być ludożercą Kari - kari pampam, kari - kari pampam ooo..." Zapachniało grochówką. Wojownicy skupili się wokół gamka i jedli z niego łyżkami nie zapraszając Jaona i omijając go wzrokiem, bo przecież nie żył i nie mógł jeść sam siebie. W tym momencie ktoś rozgarnął ostrokół i ukazała się twarz Frani: - Jaon do domu! - krzyknęła. - Niech twoja dusza przybędzie jutro - powiedział wódz. Nazajutrz Jaon zerwał się o świcie. Wypadł z domu. Frania klęczała w ogrodzie w promieniach niskiego słońca i modliła się. Obok stał kosz z fasolą, którą miała obierać. Drzwi przybudówki były otwarte. Od dzierżawczyni wychodził chłop, który jej orał ziemię i kiedy trzeba bił Dzidka. Jaon zawrócił się i cofnął w głąb domu, w którym spała matka. Nie wiedząc dlaczego, poczuł się obco. Położył się z powrotem i zasnął głębokim snem. Gdy wstał, wszystko wyglądało jak zawsze. Śniadanie było gotowe na serwetce w jadalni. Matka przy herbacie czytała list od ojca. Nie mówiła, co jest w liście, czekała widać aż Jaon spyta, ale on był pochłonięty myślą, czy matka zgodzi się, by Frania od razu szła z nim do obozu. Ojciec pisywał codziennie i matka odczytywała każdy jego list kilka razy rano, po południu i wieczorem. Pokiwała smutno głową i zawołała Franię: - Odprowadź byłego wielkiego wodza armii, który stał się niewolnikiem Murzynów - i wróciła do listu. W obozie już wszyscy byli. Na widok Jaona odezwał się dźwięk bębna i chóralny jęk. - Ooch, ooch, ooch. Umarli zjawiają się jak cienie - wykrzyknął wódz plemienia. Wyszedł ku Jaonowi naprzeciw, skłonił się, wziął go pod rękę i poprowadził ku ognisku: - Ta dusza - oznajmił szczepowi - była w Krainie Przodków. W nocy byłaś z dziadami i pradziadami, rozmawiałaś z nimi, ale nie przyjęli cię do siebie, odesłali cię tu. Powrócisz do ciała i odrodzisz się żywy. Dmuchnął mu w twarz trzykrotnie. - Żyjesz - oznajmił. - Nie jako wstrętny bezbarwny biały, którego ciało wydaje się podwójnie nagie, ale jako syn plemienia, któremu dany jest kolor. Zabrzmiało tryumfalnie: - Aaa! Aaa! Aaa! Wódz skinął i podano mu narzędzia. Była to maszynka fryzjerska. Kazał Jaonowi przyklęknąć i zaczął strzyc go. Maszynka była stępiona, czy wódz nie umiał się nią posługiwać, dość że wyszarpywał mu kępki włosów. Gdy Jaon zobaczył swoje włosy leżące na piasku pomyślał: "co ja najlepszego robię? Matka mnie tu nie puści". Ale już nacierano go węglem drzewnym, a twarz smarowano pastą do zębów. Odtąd zapach mięty miał mu towarzyszyć nieustannie. Wyniesiono z szałasu chorągiew z piór, którą wbito przy wodzu. Plemię zasiadło wokół ognia. Gorąco było nie do zniesienia, ale doznanie Afryki przez to było głębsze i prawdziwsze. Ciche mruczando przechodziło w jęk, a jęk w pieśń: "O jak przyjemnie być ludożercą, Kari - kari pampam, kari - kari pampam Ooo, ooo, ooo..." Matka ujrzawszy Jaona ostrzyżonego do gołej skóry pokiwała głową: - A jak ci zechcą uciąć ucho, to też pozwolisz? Ależ cię osmyczyli - zaciągnęła go do lustra. Jaon od wyjazdu na wakacje nie przeglądał się. Ujrzał swoje odbicie wyżej niż dawniej. "Urosłem" - pomyślał. Był czarny jak Murzyn, jego oczy były rozszerzone, prawdziwie dzikie, spod krótkich włosów prześwitywała goła czaszka, tylko parę kępek pozostawionych przez wodza wydawało się rosnąć w różne strony. Matka wzięła nożyczki i cierpliwie wyrównała te miejsca. Codziennie Frania odprowadzała Jaona do obozu niosąc w szmatce patelnię z obiadem, który Jaon miał odgrzać sobie przy ognisku. Przychodziła po niego wieczorem, bo matka bała się, by przechodził sam przez rzekę, mimo że z powodu upałów płynęła płasko po kamieniach. Dopiero w jej dolnym biegu były dwa głębsze doły, o których mówiono, że pochłonęły wiele ofiar. - Idąc z Bugaja tamte dzieci nie przechodzą rzeki - tłumaczyła matka Jaonowi. - Teraz ja muszę ci się przyznać do czegoś. Uznałam, że powinnam być u matki twojego wodza - i dodała dziwnie smutnie. - Nie gniewasz się synu? Ona też powie swojemu synowi, bo uznałyśmy, że naszego spotkania nie będziemy przed wami trzymały w tajemnicy. Czy choć wiesz, jak ma na imię? - Nie, mamo. - Śmieszne, że ci to musi mówić matka. Ryś. W tym roku zdał do pierwszej klasy gimnazjum. Nie pytasz, co pisze ojciec, a ojciec w każdym liście dopytuje się o ciebie. A ty ani razu nie dopisałeś się do mojego listu. Nigdy cię nie ma. Martwię się o ojca, ale nie mam z kim o tym porozmawiać. - Co ojcu grozi? - Ojciec nie pisze wyraźnie, by nas nie niepokoić, ale z niedomówień zorientowałam się, że gdy przyjechał na parcelację, dano mu do zrozumienia, że wszystko już załatwione bez niego. Geometrzy, pośrednicy i kierownik Urzędu Ziemskiego mieli swoich nabywców. Przy braku ziemi brali od nich duże sumy. Bank miał zalegalizować ich machinacje. Twój ojciec wszystko wykrył. Widzisz ojca w kołnierzyku, krawacie, ciemnym garniturze, a przecież to wielki żołnierz, człowiek szaleńczej odwagi. - Mamo, widziałem jak dobrze strzela. - Że też ojciec dał ci możność zobaczenia tego. Jest bardzo skryty i skromny. Dlatego martwię się, że mało go znasz. Bo może ja, twoja matka, przytłaczam go w twojej świadomości i odbieram mu dla siebie część twojej uwagi? Matka obdarzyła go za wielkim zaufaniem, na które nie był przygotowany, był na nie za mały. Bał się potwierdzić, że matka ma rację, że ją kocha bardziej. Przeszył go smutek: gdyby ojciec usłyszał jego myśli? - Mamo, kocham was oboje. - Bóg zapłać, że to powiedziałeś