... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Policja oczywiście nie miała pojęcia o jego działalności, ale oni mieli dość dowodów, by oskarżyć go o morderstwo. Poznali Monka w mieszkaniu Dallas i z miejsca zrobił na nich wrażenie. Spodziewali się zbira, tymczasem zobaczyli kogoś, kto mógł być jednym z nich, wysokiej klasy profesjonalistę. Zdradzały go tylko oczy - zimne i pozbawione uczuć jak u ryby. Jeśli wierzyć twierdzeniu, że oczy są zwierciadłem duszy, to Monk oddał swoją diabłu. Zamówił piwo, po czym usiadł wygodnie w kapitańskim fotelu i spokojnie zażądał dwa razy więcej od tego, co zaproponowała mu Dallas. - Chyba żartujesz - rzucił Preston. - To wymuszenie. - Nie, to morderstwo - sprostował. - Wyższe ryzyko to wyższa zapłata. - To nie jest morderstwo - zaprotestował Cameron - lecz wyjątkowa sytuacja. - A cóż w niej takiego wyjątkowego? - zdziwił się Monk. Chcecie, żebym zabił żonę Johna, tak? - Tak, ale... - Ale co, Cameron? Drażni cię, że mówię bez ogródek? Mogę użyć innego słowa, ale po to mnie przecież wynajęliście. - Monk wzruszył ramionami. - Chcę więcej pieniędzy. - Już jesteś bogaty dzięki nam - zauważył John. - To prawda. - Słuchaj, dupku, umówiliśmy się co do ceny! - podniósł głos Preston, po czym obejrzał się przez ramię, czy nikt go nie słyszał. - To prawda - powtórzył spokojnie Monk. - Ale nie wyjaś niliście, co chcecie zrobić. Wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy Dallas przedstawiła mi szczegóły. 28 JULIE GARWOOD John opisał mu rozkład domu, system alarmowy i codzienne zajęcia pokojówki. - Pokojówka wraca na noc do domu, tak? A co z gospodynią? - Nazywa się Rosa... Rosa Vincetti - odpowiedział John. Zostaje do dziesiątej wieczór z wyjątkiem poniedziałków, bo wtedy jestem w domu. Wychodzi wówczas o szóstej po południu. - Czy twoja żona ma jakichś przyjaciół albo krewnych? John pokręcił przecząco głową. - Dawno temu zerwała kontakty z przyjaciółmi. Nie lubi gości. Krępuje ją jej stan. - A co z krewnymi? - Ma wuja i kuzynów, ale nie ustrzymuje z nimi kontaktów. Mówi, że to biedota. Wuj telefonuje do niej raz w miesiącu. Stara się być miła, ale nie rozmawia długo. Męczy ją to. - Czy ten wuj może ją odwiedzić bez zaproszenia? - Nie. Od lat go nie widziała. Nie musisz się nim przejmować. - W takim razie nie będę - stwierdził Monk. - Nie chcę, żeby cierpiała... To znaczy, kiedy ty... Czy to możliwe? - Naturalnie. Mam litościwy charakter. Nie jestem potworem. Może mi nie uwierzysz, ale mam swoje zasady - dodał Monk z dumą i żaden z mężczyzn nie ośmielił się zaśmiać. Zawodowy morderca z zasadami? Czyste szaleństwo. Pokiwali jednak głowami. Jeśli powiedziałby, że umie chodzić po wodzie, udaliby, że mu wierzą. Monk oświadczył Johnowi, że nie uznaje okrucieństwa i zadawania niepotrzebnego bólu. Obiecał, że zrobi to delikatnie, zaproponował jednak, by na wszelki wypadek zwiększył dawkę środków znieczula jących, które żona bierze przed snem. Poza tym miał niczego nie zmieniać: włączyć alarm na noc, a potem pójść do swojego pokoju i nie wychodzić z niego. Rano Catherine nie będzie już żyła. Dotrzymał słowa. Zabił ją w nocy. Jak się dostał do domu i jak z niego wyszedł, nie uruchamiając alarmu, pozostało jego tajemnicą. John zamontował wewnątrz czujniki wrażliwe na ruch i wszelkie odgłosy, a otoczenie wokół domu rejestrowały kamery. Tymczasem Monk wszedł do środka niezauważony i przeniósł cierpiącą kobietę na tamten świat. Na dowód swojej bytności zostawił różę na poduszce Catherine, by nie było wątpliwości, komu należy się zapłata za wykonanie zadania. John usunął kwiat, zanim zatele fonował po pomoc. 30 SPOTKANIE Zgodził się na przeprowadzenie autopsji, by uniknąć ewentual nych pytań. Raport patologa stwierdził, że przyczyną zgonu było uduszenie się czekoladką. Kawałek oblanego karmelem cukierka utkwił w przełyku. Znaleziono też sińce wokół szyi, ale uznano, że zmarła sama je zrobiła, usiłując wyjąć tkwiący w gardle kawałek. Jej śmierć uznano za nieszczęśliwy wypadek, sprawę zamknięto, a ciało wydano mężowi, by mógł je pochować. Przedsiębiorca pogrzebowy wyjaśnił Johnowi, że ze względu na tuszę nieboszczki trzeba byłoby zamówić specjalną trumnę, którą musiałoby nieść ośmiu silnych mężczyzn. Zaproponował pogrążonemu w smutku wdowcowi, by skremował ciało, na co on natychmiast się zgodził. Pogrzeb był skromną uroczystością, na którą przyszło kilku krewnych z rodziny Johna i garstka najbliższych przyjaciół. Z ich czwórki pojawił się tylko Cameron, Dallas i Preston wykręcili się. Była również gospodyni Catherine; wychodząc z kościoła, John słyszał jej płacz. Zobaczył ją również w kruchcie, ściskającą w palcach różaniec i wpatrującą się w niego wymownie, jakby chciała powiedzieć: niech cię piekło pochłonie za to, co zrobiłeś. Wyrzucił ją z myśli bez zbędnych sentymentów. Przyjechały też dwie osoby z rodziny zmarłej. Gdy skromny kondukt podążał w stronę mauzoleum, szły z tyłu za innymi. John spoglądał przez ramię na nieznaną mu parę. Miał uczucie, że się w niego wpatrują. Wywoływali w nim dziwny niepokój, toteż odwrócił się i pochylił głowę. Niebiosa opłakiwały Catherine i śpiewały jej pieśń pochwalną. Kiedy pastor wypowiadał słowa modlitwy, błyskawica przecięła niebo i rozległ się grzmot, a gdy urna z prochami spoczęła we wnętrzu grobowca, spadła rzęsista ulewa. Catherine spoczęła w pokoju i udręka męża dobiegła końca. Przyjaciele spodziewali się, że pogrąży się w smutku, czuli jednak ulgę, że jego ukochana żona przestała cierpieć. Wbrew namowom John nie wziął urlopu i wrócił do pracy dzień po pogrzebie. Stwierdził, że musi się czymś zająć, by nie myśleć o bólu. Był słoneczny bezchmurny dzień, kiedy jechał ulicą St. Charles do swego biura. Promienie słońca ogrzewały mu plecy, a w wil gotnym powietrzu unosił się zapach kapryfolium. Z głośników rozbrzmiewał jego ulubiony utwór Hurts So Good zespołu Mel¬ lencamp. 31 JULIE GARWOOD Zaparkował samochód tam gdzie zwykle, po czym wjechał windą na górę do biura. Kiedy otworzył drzwi oznaczone jego nazwiskiem, podeszła sekretarka, by złożyć kondolencje. Powie dział jej, że żona kochała takie piękne letnie dni. Gdy jakiś czas później opowiadała o tym koleżankom, twierdziła, że szef miał łzy w oczach. Dni mijały, a on sprawiał wrażenie, jakby zmagał się ze smutkiem. W czasie pracy wydawał się zamknięty w sobie i daleki, a codzienne obowiązki wykonywał jak w transie. Niekiedy jednak był zaskakująco wesoły. To dziwaczne zachowanie martwiło jego podwładnych, ale tłumaczyli je depresją po śmierci żony