... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
W końcu odzyskał mowę. — Oszalał pan? — Nie była to może najbardziej dyplomatyczna reakcja, ale nie miał ochoty bawić się w grzeczności. Petkow popatrzył na niego tępo. — Czy po tym, co pan widział, jest to świat, którego chce pan bronić? — Tak, bo żyję w nim. — Wyciągnął rękę przez kraty i dotknął dłoni Jenny. — Jest w nim wszystko, co kocham. Jest popieprzony, ale nie wylewa się dziecka z kąpielą. — Polaris nie da się zatrzymać. Mamy jeszcze tylko dwadzieścia minut. Nawet gdybyśmy mogli stąd uciec, wzmacniacze wtórne są rozmieszczone w promieniu pięćdziesięciu kilometrów. Aby zapobiec pełnemu efektowi, należałoby unieszkodliwić przynajmniej dwa elementy z pięciu. To niewykonalne. Matt nie chciał się poddawać defetyzmowi, ale co mogli zrobić? Jenny wysunęła swoją dłoń z jego dłoni. — Zaczekajcie... Rzuciła okiem na obu wartowników stojących przy drzwiach — jeden spoglądał na zewnątrz, drugi do środka. Palili jednego papierosa, podając go sobie. 465 Nie patrząc na nich, Jenny przeszła przez celę i zbliżyła się do Washburn. Maki spał na jej rękach, zmęczony i przerażony do szpiku kości. Jenny sięgnęła pod jego kurtkę i stojąc plecami do wartowników, wyjęła walkie-talkie. Wsunęła radio do swojej kieszeni i wróciła na poprzednie miejsce. — Z kim zamierzasz się porozumieć? — spytał Matt. — Z „Polar Sentinelem"... Mam nadzieję, że mi się uda. Usłyszała ją Washburn. — Komandor Perry tu jest? — zapytała i zaczęła wstawać. Jenny gestem kazała jej z powrotem usiąść. . — Monitoruje wszystko, co tu się dzieje, szuka sposobu, aby nas uratować. — Pokręciła głową. — Jeżeli ten gość mówi prawdę, to nie zdążymy uciec, ale może coś zrobią z Polaris. Matt skinął głową. — Spróbuj go złapać. Washburn zasłoniła sobą Jenny i dla ukrycia próby nawiązania komunikacji zaczęła śpiewać Makiemu kołysankę. Matt podszedł do rosyjskiego admirała. — Jeżeli mamy mieć jakieś szansę, musimy znać dokładne współrzędne drugiego wzmacniacza. Petkow pokręcił głową — nie dlatego, że chciał odmówić, ale po prostu nie wierzył, że to cokolwiek da. Matt z trudem powstrzymywał się, aby nie zacząć go dusić. — Admirale, proszę... wszyscy zginiemy. To, co pański ojciec chciał ukryć, zostanie zniszczone. Wygrał pan. Wyniki jego badań przepadną na zawsze, ale zemsta, której pan chce dokonać wobec świata... Wszystkie złe rzeczy, jakich się pańskim zdaniem dopuścił wobec pańskiego ojca wasz czy nasz rząd... już się skończyły. Obaj wiemy, co tu się naprawdę działo. Ta potworność była również dziełem pańskiego ojca. Współpracował z naszym rządem jako naukowiec i dopiero pod koniec odnalazł swoje człowieczeństwo. Petkow miał zmęczoną twarz. — Maki uratował duszę pańskiego ojca — Matt wskazał na chłopca — a pański ojciec próbował go ocalić, zamrażając w lodzie. Nawet umierając, wierzył w przyszłość. Właśnie w tym jest nadzieja. — Ponownie wskazał palcem malca. — W dzieciach tego świata. Nie ma pan prawa im go odbierać. 466 Admirał patrzył na Makiego, ułożonego wygodnie na rękach Washburn, przytulonego do jej szyi. Murzynka coś mu cicho śpiewała. — Jest pięknym chłopcem — powiedział w końcu. — Dam panu współrzędne, ale okręt nigdy tam nie dotrze na czas. — On ma rację — mruknęła Jenny, chowając radio. — Rozmawiałam z „Sentinelem". Perry nie sądzi, że zdąży dopłynąć do jednego wzmacniacza, nie wspominając już o dwóch. Mimo to ruszy tam natychmiast, ale potrzebuje współrzędnych. Matt przewrócił oczami. Oddałby prawą rękę za jednego optymistę w grupie. — Daj mi radio — powiedział. Jenny podała mu walkie-talkie przez kraty. Matt przysunął aparat do warg Petkowa i wcisnął nadawanie. — Proszę mówić. Zanim admirał zdążył cokolwiek powiedzieć, przy wejściu rozległ się głośny hałas. Jeden ze strażników upadł na podłogę, z jego oka wystawała rękojeść sztyletu. Drugi wartownik również leżał na podłodze, ale coś na nim siedziało. Próbował krzyknąć, uniemożliwiło mu to jednak szybkie cięcie po gardle wielkim, paskudnie wyglądającym nożem. Na podłogę trysnęła krew. Kiedy złapał się za gardło i zaczął charczeć, napastnik pokazał twarz. Był potężny jak goryl. — Kowalski! — krzyknęła Jenny. Wielki marynarz wytarł zakrwawione dłonie o kurtkę. — Musimy przestać się tak spotykać — burknął. — Jak... myślałam... ten atak rakietowy... Kowalski szybko przeszukiwał zabitego wartownika. — Rzuciło mnie w zaspę. Kiedy zobaczyłem, co się dzieje, głęboko się zakopałem. Potem znalazłem kolejny szyb wentylacyjny. Spieprzajmy stąd. — Jak? Marynarz wskazał palcem na drzwi. — Z maleńką pomocą moich przyjaciół. Do środka wszedł następny mężczyzna — z bandażem wokół głowy i karabinkiem w dłoniach. — Tom! — zawołała Jenny. 467 Młody porucznik nie był sam. Spomiędzy jego nóg wyskoczył kudłaty kształt z jasnymi ślepiami i wywieszonym jęzorem. — Boże... — jęknął Matt