... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Jeśli będziemy stale używać korytarza, musimy się upewnić, że to się wyrówna. Chyba że chcemy się dowiedzieć osobiście, czym jest ta masa ujemna. - Na razie jesteśmy bezpieczni - dodał Reid. - Statki, które już przeszły, prawdopodobnie nie ważyły więcej niż tysiąc ton każdy. - Nie sądzę, żeby nasza strona przysłała w rewanżu dwadzieścia tysięcy ton - powiedziałam z dezynwolturą, na którą teraz było mnie już stać. - Nasze wrócą. - Reid spojrzał na mnie i uśmiechnął się wyzywająco, jakby czekał, aż zaprzeczę. - Prawda? Zrewanżowałam się mu równie nieprzyjemnym uśmiechem. - Oczywiście. Port powietrzny był znacznie spokojniej szy niż poprzednio. Znik-nęły wiwatujące tłumy, przerwano starty rakiet. Zauważyłam bardzo niewielu pasażerów, zapewne z peryferyjnych osiedli. Nawet te nieliczne heliportery, które zawisły nad nami jak komary, po chwili odleciały. Dla Nowych Marsjan był to środek nocy; dla nas wczesne popołudnie. Wszędzie poniewierały się porzucone paskudne papierowe talerze i resztki równie paskudnego jedzenia. Czekaliśmy na przybycie „Terrible Beauty"; „Carbon Conscience" uzupełniał zapasy paliwa. W powietrzu wisiało napięcie i chmury dymu. Malley pykał z fajki, Dee i Reid odpalali jednego papierosa od drugiego. Ten nałóg wydawał mi się właściwy dla społeczeństw kapitalistycznych; gdybyśmy musieli siedzieć tu dłużej, pewnie sama bym spróbowała. - Co zamierzacie tam sprzedawać i kupować? - spytała Suze. - Gdybym wiedział, sam bym poleciał - odparł Reid. - Ci ludzie zastanowili się nad tym znacznie lepiej niż ja. - Rozłożył ręce. - Pewnie chodzi o informacje. - Dostaną więcej informacji niż zechcą- powiadomiła go Yeng złowieszczo. -1 wy też. - Wstała, podeszła do ekranu i wskazała na niego. Jeden z myśliwców agencji ochrony wrócił i wystrzelił kotwicę przekaźnikową, o wiele większą od naszych, na tej samej linii co my. - Nie wierzę, jak można być tak zadufanym w sobie. Mam nadzieję, że zabierzemy się stąd, zanim jowiszańskie wirusy przejdą po łączach prosto do waszych mózgów. -205- Dee parsknęła śmiechem. - Po prostu nie mieści ci się to w głowie, co? Rzeczywiście, mamy otwarte łącza i jesteśmy osobiście narażeni na zagrożenie... ja bardziej od innych. Właśnie dlatego się tym nie martwimy. Musieliśmy opracować środki zaradcze, bardzo skuteczne, żebyśmy mogli bronić się przez konkurencją, przestępcami albo cholernymi hackerami! Yeng wzruszyła ramionami. - Może - powiedziała z powątpiewaniem. - Ale skoro chcecie się skontaktować z rzekomo obdarzonymi świadomością osobnikami o znacznie bardziej rozwiniętej technice, to nie wiem, na co się wam przydadzą wasze środki. - Ale... - zaczęła Dee. Spojrzała na Reida. Ten wzruszył ramionami. - Powiedz im. I tak się w końcu domyśla. - Dobrze. - Dee wstała i spojrzała na nas. - Powiem wam. - Jej ton i wyraz twarzy lekko się zmieniły, jakby nagle przybrała inną osobowość. - Świadomość albo jej symulacja, jeśli sobie życzycie -uśmiechnęła się i na moment znowu stała się sobą-jest kosztowna. Osobowość także jest bardzo drogim procesem przetwarzania danych, a ten koszt zwiększa się wraz z ilością informacji, które należy przyswoić. Nie jest to coś, co po prostu się dzieje, jak sądzą niektórzy. Ten proces musi być zaprojektowany i wbudowany, świadomie przez nas lub nieświadomie przez selekcję naturalną. Więc całkiem możliwe, że można tworzyć coraz potężniej szy sprzęt i bardziej złożone programy, które przewyższają możliwości ludzkiego umysłu, komputery, które nie zachowują się, jakby były świadome, które nie mają zainteresowań i nie protestują, kiedy używa się ich jako narzędzi. Dziwny ton zniknął; na jego miejsce powrócił dawny spokój. Dee podeszła do jednego z długich siedzisk i wprawnie wygładziła spódniczkę, zanim usiadła. Uśmiechnęłam się do niej. Mieli rację, ona i Reid: bez względu na to, co o niej myślałam tak naprawdę, nie można było z niąprzestawać i rozmawiać, by nie przyznać jej umiejętności odczuwania wątpliwości. Trzeba było zachowywać się tak, jakby jej umysł także miał głębię. I nie można jej było po prostu nie polubić. Odpowiedziała uśmiechem. - A my - odezwał się Reid - mamy właśnie takie narzędzia. To dlatego jesteśmy pewni, że możemy rozmawiać jak równy z równym -206- z kimś potężniejszym od nas. Potrafimy spotęgować naszą siłę tak, że nawet ich przerośnie. Mamy Golemów, którzy wystąpią w naszym imieniu przed bogami. - Zgniótł papierosa i wstał. - Efekt dobrego, starego kapitalistycznego współzawodnictwa. Powinniście też spróbować. Pomyślałam o wielkich analitycznych machinach naszego socjalistycznego planowania. Ich umiarkowane możliwości wzrastały przez dziesiątki lat stabilizacji; podejmowano wtedy coraz więcej lokalnych decyzji i tylko najważniejsze z nich, dotyczące powszechnie wykorzystywanych bogactw naturalnych, były dokonywane globalnie lub regionalnie. Pomyślałam o naszych kombinezonach z inteligentnej materii i naszej cybernetyce. Może my także mieliśmy bogów - lub golemów - po naszej stronie, tylko nigdy nie przyszło nam do głowy, żeby przywołać ich na pomoc. Spojrzałam na Reida, chcąc mu to powiedzieć i zauważyłam, że spogląda na spadającą iskierkę, widoczną przez przezroczysty dach hali. - Zbliża się wasz statek - powiedział. - Już czas. Oswobodzenie, nareszcie swobodne spadanie! Trwało to godzinami - przestawianie statków i ponowne ich łączenie, bardzo niewygodne w tej grawitacji; półgodzinne negocjacje pomiędzy Suze i jednym z pracowników Reida, dotyczące naszego długu wobec Wzajemnej Ochrony i kolejne pół godziny z zarządem portu powietrznego, który rzekomo wyświadczył nam jakieś usługi i zdecydowanie domagał się zapłaty - i wreszcie bolesne pięć minut wydostawania się na orbitę. Ostatnie słowa, które wypowiedział do mnie Reid: „Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy"