... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
– Podoba mi się – odparł. Spojrzał na jej nogi. Potem przesunął wzrok na jej piersi. Ta sukienka była świetnie skrojona. Podkreślała jej kształty. Lara odwróciła się do niego i dotknęła rękawa. – Dobra marynarka – skomentowała. – Podoba ci się, co? – Lubię cię – odparła. Gdy tylko to powiedziała, pożałowała tego. Ruszyła w stronę wejścia. Po paru sekundach Rickerson znalazł się obok niej. Znów umknął moment intymności. – Przypomnij mi, co mamy zrobić – poprosiła. – Słuchaj – odrzekł. – Opowiemy mu historyjkę. Jesteśmy parą krytyków muzycznych, zaprosimy go na kawę i opowiemy mu następną historię. Ty będziesz nawijała. O siostrze ani słowa. Wymyśl coś o swoim synu napastowanym przez własnego ojca. Pojęła? – Pojęła. Mam nadzieję, że wymyślę coś przekonywającego. Lara natychmiast wypatrzyła syna Evergreena. Pamiętała jego twarz ze zdjęcia stojącego na biurku sędziego. Koncert sprawił jej przyjemność. Siedziała obok Rickersona, ich nogi dotykały się. Brano ich za parę. Wielokrotnie w trakcie koncertu Rickerson odwracał się do niej i patrzył na nią uważnie. Spodziewała się, że coś powie, ale nie odezwał się. Raz tylko wziął jej rękę i położył ją sobie na kolanach. Lara przestraszyła się i cofnęła dłoń. Pomyślała, że zrobił to nieświadomie. Może w ten sposób lubił trzymać rękę żony, pomyślała. To wystarczyło, żeby ostudzić jej uczucia. Po koncercie szybko pobiegli za kulisy. – Pan Robert Evergreen? – zagadnął Rickerson młodego muzyka, ściskając mu rękę. – Chciałbym przedstawić moją koleżankę Shirley Brown. Jesteśmy z „Music Today”. Może nam pan poświęcić chwilę czasu? Młody Evergreen wyglądał na niewiele ponad dwadzieścia lat. Można było natychmiast zauważyć, że jest ogromnie nieśmiały. Ani razu na nich nie spojrzał. – „Music... World?” – nigdy nie słyszałem – wyjąkał. – Czy to jakieś pismo? – Tak, nowe pismo. Chcielibyśmy przeprowadzić z panem wywiad do pierwszego numeru. Był pan świetny. Naprawdę, doskonały koncert. Inspirujący. Zgodzisz się z tym, Shirley, prawda? Młodzieniec nie reagował. Przebierał nogami, ściskając instrument w ręce. Wreszcie wybąkał ledwie dosłyszalnym szeptem: – Nie sądzę. Przepraszam państwa. – Proszę poczekać – odparł Rickerson, dotykając rękawa jego smokingu. – Proszę dać nam szansę. To zupełnie nowe pismo. Potrzebny jest nam wywiad z panem, a panu może pomóc w karierze. Młody człowiek zrobił parę kroków i stanął. Rickerson zagrodził mu drogę. – Co mam zrobić? – odezwał się słabym głosem. – Świetnie – powiedział głośno detektyw i zwrócił się do Lary: – Będziemy mieć wywiad z Robertem Evergreenem. Dziewczyno, szef będzie zadowolony. – Zwrócił się teraz do Evergreena: – Proszę jedynie, aby wypił pan z nami kawę. Zapytamy o parę spraw i z głowy. Uwiecznimy pana w druku. Pana ojciec będzie zachwycony. No i stało się. Oboje natychmiast to spostrzegli. Na wzmiankę o ojcu Robert Evergreen znieruchomiał. Krew odpłynęła mu z twarzy. – O czym... pan mówi? Czy zna pan mojego ojca? Czy to on zaaranżował to spotkanie? – No, słyszeliśmy o nim. To ważna figura. Jestem przekonany, że sprawi mu to przyjemność. – Muszę iść – powiedział Robert Evergreen i próbował odejść. – Proszę, żeby pan nie odchodził – rzekł Rickerson i spojrzał na Larę, oczekując od niej pomocy. – Przyjęto mnie na próbę – dodała Lara. – Jeśli nie zdobędę wywiadu z panem, zwolnią mnie z pracy. Muzyk zatrzepotał rzęsami i w końcu wymamrotał: – Dobrze, poczekajcie państwo minutę. – Nie ma sprawy – odparł Rickerson. – Poczekamy. – Syn Evergreena zniknął w tłumie innych muzyków, a detektyw wyciągnął następny pasek gumy do żucia. – Cichy, nerwowy chłopak, co? – Tak – odparła Lara. – Za cichy. Może masz i rację z tym napastowaniem przez ojca. To by tłumaczyło jego zachowanie. Czekali. Minęło dziesięć minut, potem dwadzieścia. Na estradzie zgasły światła, muzycy mijali ich, kierując się do wyjścia. – Myślisz, że poszedł się odlać i wpadł do dziury? – spytał Rickerson. Zatrzymał przechodzącego muzyka. – Czy jest tu inne wyjście? – zapytał. – Tak – odparł zagadnięty, niosąc wiolonczelę w pokrowcu. – Zaraz za kurtyną. Wychodzi się na wschodnią część parkingu. – Uciekł! Detektyw schwycił Larę za rękę i pociągnął ją za sobą. Pobiegli w głąb gmachu. Przeszukali wszystkie pokoje. Rickerson zajrzał nawet do męskiej toalety. Robert Evergreen zniknął. Rozdział XXIII W drodze powrotnej do Santa Ana Larę palił bok, dokuczały starte łokcie. Wyczerpanie dało o sobie znać. Ale najbardziej bolało ją to, że Rickerson zmusił ją do udziału w grze z góry skazanej na niepowodzenie. Powinna była wiedzieć, że tak się to skończy. – Dlaczego syn Evergreena miał nam cokolwiek powiedzieć? – spytała ostrym tonem. Kręciła się na siedzeniu, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję. – Przecież to strata czasu. Rickerson milczał. Opuścił szybę i dodał gazu. Jechał nieoznakowanym autem policyjnym z prędkością ponad 80 mil na godzinę. Wiatr wiał mu prosto w twarz. Miał ogromną ochotę zapalić cygaro i nawet pomacał kieszenie, chociaż wiedział, że nie wziął ze sobą ani jednego. – Nie chce mi się wracać do domu – rzekł w końcu. – Masz ochotę na przejażdżkę? Nie odpowiadała. Patrzyła przez szybę, pogrążona w myślach. – To znaczy tak? Prawda? Ciągle nie odpowiadała. Rickerson skręcił w najbliższy zjazd