... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Przynajmniej nie była wcześniej ciężarna. — Wiesz, to był mój pierwszy raz — oświadczył. — Jak to możliwe? — zdumiała się. — Wiedziałeś wszystko. Potrafiłeś... w porównaniu z tobą mój mąż nie wie niczego. — Pierwszy raz — powtórzył. — Aż do dzisiaj nie miałem jeszcze żadnej kobiety. Twoje ciało nauczyło mnie wszystkiego, co powinienem wiedzieć. Sprawił, by mimo wilgoci w powietrzu wysechł pot na pościeli. Podniósł się z chłodnego, suchego łoża, czystego i świeżego jak w chwili jego przybycia. Przyjrzał się tej kobiecie... Właściwie nie była już młoda, tu i tam zwisała jej skóra; ale całkiem niezła, biorąc wszystko pod uwagę. Honoré na pewno go pochwali... jeśli mu powie. Oczywiście, że mu powie. Z całą pewnością, gdyż Honoré będzie zachwycony tą historią, ucieszony tym, jak wiele nauczył się Calvin z jego ciągłych podbojów. — Gdzie jest moja bratowa? — zapytał rzeczowym tonem. — Nie odchodź — poprosiła lady Ashworth. — Nie byłoby dobrze, gdybym tu został. Rozplotkowane damy Camelotu nigdy by nie zrozumiały doskonałego piękna tej chwili. — Ale wrócisz? — Tak często, jak na to pozwoli ostrożność — obiecał. — Nie pozwolę, by moje wizyty tutaj miały ci zaszkodzić. — Co ja zrobiłam? — szepnęła. — Nie jestem kobietą skłonną do cudzołóstwa. Wręcz przeciwnie, pomyślał Calvin. Jesteś tylko kobietą, która nigdy nie doznała pokusy. Do tego sprowadza się cnota. Cnota jest tym, co chronimy, dopóki nie poczujemy żądzy; wtedy staje się nieznośnym ciężarem, który lepiej odrzucić i podnieść znowu, gdy żądze opadną. — Jesteś kobietą, która wyszła za mąż, zanim poznała miłość swego życia — powiedział. — Dobrze służysz swemu mężowi. On nie ma powodów, by się na ciebie skarżyć. Ale nigdy nie będzie cię kochał tak, jak ja ciebie kocham. Łza pociekła jej z kącika oka i popłynęła po skroni na przesłoniętą włosami poduszkę. — Dosiada mnie niecierpliwie, jak klacz, i zeskakuje, niemal zanim dotrze do celu. — Zatem wykorzystywał cię, a ty jego — uznał Calvin. — Małżeński kontrakt został dopełniony. — Ale co z Bogiem? — Bóg jest nieskończenie współczujący. Rozumie nas w sposób bardziej doskonały, niż to możliwe dla ludzkich istot. I wybacza. Pochylił się i pocałował ją raz jeszcze. Powiedziała mu, gdzie zatrzymała się Peggy. Opuścił rezydencję, pogwizdując. Ależ zabawa! Nic dziwnego, że Honoré tyle czasu poświęcał pogoni za kobietami. PURITY Purity bardzo się starała być godna swego imienia. Była grzeczną dziewczynką, a jako nastolatka stała się jeszcze grzeczniejsza, ponieważ wierzyła w to, co mówili duchowni, a poza tym niegodziwość nigdy nie wydawała jej się atrakcyjna. Ale bycie godną swego imienia zaczęło oznaczać dla niej więcej niż tylko posłuszeństwo słowu bożemu zapisanemu w Biblii. Uświadomiła sobie bowiem, że imię to jedyne ogniwo łączące ją z dawną, prawdziwą tożsamością — z rodzicami, którzy zginęli, gdy była jeszcze niemowlęciem. Imię było jedynym ich wkładem w jej wychowanie. Imię samo zawierało pewne wskazówki. Tutaj, w Massachusetts, ludzie pochodzili na ogół ze wschodniej Anglii i Essex. Choć wychowywali się w tradycji purytańskiej, nie nazywali dzieci od cnót charakteru. Ten obyczaj był bardziej powszechny w Sussex, co sugerowało, że rodzina Purity żyła raczej w Netticut, nie w Massachusetts. Kiedy Purity dorastała w domu sierot w Cambridge, wielebny Hezekiah Study, człowiek dobrze już po siedemdziesiątce, zwrócił uwagę na jej bystry umysł. Nalegał, by wbrew tradycji uzyskała wykształcenie rezerwowane tylko dla chłopców. Oczywiście było wykluczone, by przyjęto ją w poczet studentów college’u Harvarda, gdyż uczelnia ta szkoliła jedynie kaznodziejów. Pozwolono jej jednak siedzieć na stołku w korytarzu przed dowolnie wybraną salą i słuchać tej części wykładu, jaka okaże się wystarczająco głośna. Uzyskała też dostęp do biblioteki. Wkrótce przekonała się, że biblioteka jest lepszym nauczycielem, gdyż autorzy książek nie mogli wykluczyć jej z wykładu ze względu na płeć. Powierzywszy swoją wiedzę drukowi, musieli cierpieć hańbę czytania i rozumienia przez kobietę. Żywi profesorowie przeciwnie — zwracali uwagę, kiedy Purity słucha; większość wykorzystywała tę okazję, by mówić bardzo cicho, zamykać drzwi albo używać greki lub łaciny, które to języki studenci powinni rozumieć, a Purity zapewne nie. Jednak czytała łacinę i grekę płynnie, a mówiła lepiej niż prawie wszyscy — z kilkoma tylko wyjątkami — studenci płci męskiej. Czy inaczej zauważyłby jej zdolności wielki tradycjonalista, wielebny Study? Odkryła przy tym, że profesorowie rzadko prezentują przemyślenia tak spójne, głębokie i przenikliwe jak autorzy książek. Zdarzały się wyjątki. Młody Waldo Emerson, który sam niedawno ukończył Harvard, chętnie wprowadziłby ją do sali zajęć, gdyby nie odmówiła. Zawsze słyszała wyraźnie każde słowo jego wykładu i chociaż miał skłonność do używania metafor jako substytutu analizy, jego entuzjazm dla aktywności umysłowej był zaraźliwy i pobudzający. Wiedziała, że Emersonowi zależy, by uważano go bardziej za erudytę niż myśliciela — jego „filozofia” składała się z tego, co najbardziej irytowało władze, a jednocześnie nie było aż tak szokujące, by kosztować go stanowisko. Wśród studentów cieszył się reputacją oryginała i buntownika, a przy tym nie musiał płacić kary za bycie jednym lub drugim. Nie dzięki Emersonowi zatem, ale dzięki bibliotece dokonała Purity kolejnego kroku ku zrozumieniu znaczenia swego imienia i tego, co zdradzało na temat życia jej rodziców. Podczas lektury traktatu „O traktowaniu potomstwa czarownic i heretyków” Cottona Mathera po raz pierwszy pojęła, dlaczego jest sierotą noszącą imię z Netticut i wychowywaną w Massachusetts. Mather pisał: „Wszystkie dzieci rodzą się równie skalane pierworodnym grzechem Adama. Dzieci upadłych rodziców nie są więc skalane bardziej niż dzieci wybranych, a zatem niesprawiedliwe jest narzucanie im kar innych niż te naturalnie przypisane dzieciństwu, jak to poddawanie się autorytetowi, ignorancję, skłonność do nieposłuszeństwa, częste kary za nieuwagę etc.”. Purity przeczytała ten fragment z radością. Po wszystkich sugestiach, że dzieci z sierocińca najwyraźniej mają mniejszą szansę zostać wybranymi niż dzieci wychowywane przez rodziców będących członkami Kościołów, przyjemnie było odkryć, że sam Cotton Mather swym autorytetem zaświadcza, iż niesprawiedliwe jest traktowanie jednego dziecka inaczej niż drugiego