... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Znów cierpliwość hrabiny de Poitiers została wystawiona na próbę. Denis d'Hirson witając ją powiedział, że ani hrabina d'Artois, ani hrabia de Poitiers nie przybyli i że oczekują jej w zamku Hesdin, o dziesięć mil na północ. Joanna zbladła. - Co to oznacza? - spytała na stronie Beatrycze. - Czy to nie wybieg, aby się ze mną nie zobaczyć? Ogarnął ją nagły lęk. Czy ta cała podróż i miarka krwi wytoczona z ramienia, napój miłosny, dworność strażnika z Dourdan nie były składnikami wyreżyserowanej komedii, w której Beatrycze grała rolę niecnej łotrzycy? Przede wszystkim Joanna nie miała żadnego dowodu, iż mąż jej istotnie się za nią wstawiał. Czy nie wieziono jej po prostu z jednego do drugiego więzienia, otaczając ten przejazd z tajemniczych powodów, pozorami wolności? Chyba że, chyba że... i Joanna zadrżała przewidując najgorsze... pokazano ją przezornie w Paryżu, wolną i ułaskawioną, aby następnie bezkarnie zgładzić. Beatrycze nie kryła przed nią, że Małgorzata zmarła w okolicznościach nader podejrzanych. Joanna zapytywała siebie, czy nie czeka jej podobny los. Nie przypadł jej do smaku posiłek u Denisa d'Hirson. Nastrój szczęścia, w jakim żyła od tygodnia, ustąpił miejsca straszliwej trwodze i starała się wyczytać swój los z otaczających ją twarzy. Beatrycze, z tym powolnym wciąż jakby ironicznym głosem, była nieprzenikniona. Stryj jej, skarbnik, ledwie się odzywał, odpowiadał nie do rzeczy na pytania i wyraźnie okazywał, że jest czymś zaabsorbowany. Znajdowało się tu również dwóch wielmożów, pan de Licques i pan de Nedonchel. Zostali przedstawieni Joannie jako jej eskorta do Hesdin. Nie budzili zaufania swym wyglądem. Czy to na nich spadło owo ponure zadanie do wykonania na jakimś zakręcie drogi? Nikt zwracając się do Joanny nie napomknął o jej uwięzieniu, wszyscy udawali nieświadomych, iż kiedykolwiek przebywała w areszcie. I to nawet nie usuwało jej lęku. Rozmowy, całkiem dla niej niezrozumiałe, dotyczyły jedynie sytuacji w Artois, zwyczajów, proponowanego przez wysłanników króla spotkania w Compiegne. - Czy nie zauważyłyście, Pani, ruchawki na drogach czy też zbrojnych zastępów? - spytał Denis Joannę. - Nic takiego nie widziałam, panie Denisie - odparła - a wioski wydały mi się bardzo spokojne. - Jednak doniesiono mi o rozruchach; dziś rano jacyś napadli na dwóch naszych prewotów. Joanna coraz bardziej była skłonna sądzić, że te wszystkie słowa mają wyłącznie na celu uśpić jej nieufność. Jakby zaciskała się niewidoczna sieć. Czuła się samotna, ohydnie samotna... Ciężarna dama jadła z niesłychaną łapczywością i nadal głęboko wzdychała patrząc na swój brzuch. Pan de Nedonchel, przygarbiony mężczyzna o długich zębach i żółtej twarzy, mówił: - Hrabina Mahaut, zapewniam was, panie Denisie będzie zmuszona ustąpić. Użyjcie na nią swego wpływu. Niech ustąpi chociaż częściowo. Niech wyrzeknie się waszego brata, jakkolwiek ciężko nam to wam mówić, albo niech uda, że się go wyrzeka, bo dopóki będzie kanclerzem, sojusznicy nigdy nie zechcą z nim prowadzić układów. Pan de Licques i ja sam grubo się narażamy trwając w wierności dla hrabiny i udając, że współdziałamy z resztą baronów. Im dłużej ona czeka, tym więcej wpływów zyskuje jej bratanek Robert. W tejże chwili do sali jadalnej wpadł sierżant z gołą głową i bez tchu. - Co się stało, Cornillot? - zapytał Denis d'Hirson. Sierżant Cornillot szepnął mu do ucha kilka urywanych zdań. Skarbnik zbladł, opuścił obrus okrywający mu kolana, wyskoczył zza ławy. - Jedna chwila, panowie, muszę zaraz zobaczyć... I przez małe drzwiczki uciekł pędem, a w ślad za nim Cornillot, następując mu na pięty. Ich śpieszne kroki ścichły na schodach. Po chwili, gdy biesiadnicy jeszcze nie ochłonęli ze zdziwienia, z podwórza doszedł okropny wrzask. Można by rzec, że cała armia wpadła galopem. Pies, na pewno kopnięty przez konia, wył przeraźliwie. Licques i Nedonchel podbiegli do okien, zaś kobiety ze świty hrabiny zbiły się w kącie sali w gromadę jak stado perliczek. Koło Joanny pozostały: Beatrycze i ciężarna dama, której twarz przybrała niepokojącą barwę. Beatrycze załamała ręce; trzęsła się. Joanna zrozumiała, że na pewno nie była ona w zmowie z napastnikami, lecz to nie polepszało sytuacji, a w każdym razie nie było czasu myśleć. Drzwi wyleciały raczej, niż się otwarły, i pod wodzą Souastre'a i Caumonta wpadła z wrzaskiem dwudziestka baronów. - Gdzie zdrajca, gdzie zdrajca? Gdzie się schował? Stanęli, zaskoczeni niespodziewanym widokiem, a kilka powodów było do zdziwienia. Najpierw nieobecność Denisa d'Hirson. Byli pewni, że go tu zastaną, a oto znikł jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej. Następnie ta gromada kobiet jazgocących lub omdlałych, przytulonych do siebie, jakby widziały się skazane na zbiorowy gwałt. Wreszcie i przede wszystkim obecność panów de Licques i de Nedonchel. Jeszcze przedwczoraj, w Saint-Pol, obaj rycerze należeli do sprzysiężonych, a oto znaleźli się za stołem wrogiego obozu. Nie pożałowano obelg przeniewiercom; zapytano, ile dostali za krzywoprzysięstwo, czy sprzedali się d'Hirsonom za trzydzieści srebrników, a Souastre trzasnął żelazną rękawicą w żółtą twarz de Nedonchela, aż mu krew puściła się z ust. Licques usiłował wytłumaczyć się, usprawiedliwić. - Przybyliśmy bronić waszej sprawy; chcieliśmy uniknąć trupów i niepotrzebnych zniszczeń. Już właśnie mieliśmy uzyskać słowem więcej niż wy waszymi mieczami. Obelgami zmuszono go do milczenia. Na podwórzu reszta sojuszników nadal hałasowała. Było ich nie mniej setki. - Nie wymawiajcie mego nazwiska - szepnęła Beatrycze do hrabiny Poitiers - z moją rodziną oni mają na pieńku. Dama w ciąży dostała nerwowego ataku i zwaliła się na ławę. - Gdzie hrabina Mahaut? - krzyczeli baronowie. - Musi nas wreszcie wysłuchać!... Wiemy, że tu jest, jechaliśmy za jej wozem... Joanna jęła się orientować w sytuacji. Krzykacze nie zamierzali nastawać specjalnie na jej życie. Gdy minął pierwszy strach, gniew chwycił ją za gardło; zagrała w niej krew panów na Artois. - Jestem hrabiną de Poitiers - zawołała - ja jechałam wozem, któryście widzieli. Nie lubię, jak się wpada z takim hałasem tam, gdzie ja przebywam. Ponieważ rebelianci nie wiedzieli, że wyszła z więzienia, na to niespodziewane oświadczenie zamilkli. Stanowczo spotykała ich niespodzianka po niespodziance. - Raczcie mi wymienić wasze nazwiska - podjęła Joanna - bo nie zwykłam rozmawiać z ludźmi, których nazwisk nie znam, a trudno mi wiedzieć, kogo kryje wasz bojowy rynsztunek