... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Zawsze by³ wiceprezydentem, nigdy Charlie Ha- skellem, który zapodzia³ siê gdzieœ po drodze, lecz na siedemnaœcie godzin powróci³. Przepaœæ otwar³a siê ponownie po jego zaprzysiê¿e- niu. Nawet Evelyn wycofa³a siê po tej ceremonii. Poczucie braterstwa, które dzieli³ z nimi w Bazie Ksiê¿ycowej, i póŸ- niej, w pierwszej czêœci lotu, zanik³o. Dlaczego? Zwyk³y awans na szczytowe stanowisko nie powinno odtworzyæ tej bariery, któr¹ obali³o wspólne prze¿ywanie niebezpie- czeñstwa. A jednak tak siê sta³o i wiedzia³, ¿e sam by³ czêœciowo za to odpowiedzialny. Teraz spêdza³ wiêkszoœæ czasu na uboczu, ze swoim telefonem, rozmawiaj¹c z mo¿- nymi tego œwiata. Sympatiê w oczach wspó³pasa¿erów za- st¹pi³ ostro¿ny szacunek. Zastanawia³ siê, czy nie p³aci³ zbyt wysokiej ceny za polityczn¹ w³adzê. Saber skupi³a siê na jakichœ informacjach dociera- j¹cych przez s³uchawki. Przesunê³a do przodu mikrofon i skinê³a g³ow¹. - Stoi obok mnie, „Lowella"- powiedzia³a. - Chwi- leczkê. Wskaza³a Charliemu prawy fotel. - Charles Haskell - zg³osi³ siê. - Panie prezydencie, pozdrawia za³oga „Percivalla Lowella". Mi³o nam, ¿e mo¿emy zapewniæ panu trans- port, sir. Charlie gapi³ siê nieruchomo na konsolê ³¹cznoœci. Nawet tutaj, w takich okolicznoœciach wszêdzie wciska- ³a siê polityka. Zrozumia³ natychmiast, czego Rachel Quinn - spotka³ j¹ kiedyœ - pragnê³a. Nie zapominaj o Marsie! - Dziêkujê - powiedzia³, usi³uj¹c nie okazaæ urazy w g³osie. - Wasz widok bardzo nas cieszy. Coœ odbi³o siê od kad³uba, jeden z ostatnich kamie- ni przeznaczonych dla Mikro. Zamarli na moment, cze- kaj¹c na sygna³y alarmowe. Jednak nic siê nie odezwa- ³o, nie zapali³a siê ani jedna czerwona lampka. Wyczuwaj¹c jego zak³opotanie Saber pospieszy³a mu z pomoc¹. - „Lowella", jesteœcie gotowi do przesiadki? - W ka¿dej chwili. Czy macie w ogóle napêd? - ¯adnego. - Okay. No to zaczekajcie spokojnie, wszystkim siê zajmiemy. Statek miêdzyplanetarny by³ teraz dobrze widocz- ny. D³ugi, elegancki kad³ub, pozbawiony szczegó³ów i funkcjonalny, promieniuj¹cy ciep³ym blaskiem œwia- te³. Cywilizacja, która potrafi³a zbudowaæ taki pojazd i wys³aæ go w mrok, na pewno mia³a przed sob¹ przy- sz³oœæ. Charlie postanowi³, ¿e nie bêdzie sta³ z boku i nie pozwoli by ta przysz³oœæ uleg³a zburzeniu. Odezwa³ siê jego telefon komórkowy. - Tak, Al? - Z³e wiadomoœci, Charlie. Opos wraca. By³ tak otêpia³y od nadmiaru raportów o zniszcze- niach, ¿e ta informacja wydawa³a mu siê niczym wiêcej jak tylko jeszcze jednym punktem do statystyki zag³a- dy. ' - To znaczy, ¿e spadnie? - zdo³a³ w koñcu zapytaæ. -Tak. Zamkn¹³ oczy, usi³uj¹c nie dopuœciæ do siebie œwia- domoœci nieskoñczonej pustki tu¿ za œcian¹. - Kiedy? Ile mamy czasu? - We wtorek rano. Oko³o pi¹tej. Charlie za³o¿y³ zestaw nag³owny. - S¹ pewni? - Tak. No, twierdz¹, ¿e jeszcze za wczeœnie na stu- procentow¹ pewnoœæ, ale uwa¿aj¹, ¿e powinniœmy za- k³adaæ najgorsze. - Okay. Dopadnij Feinberga, NASA, wyci¹gnij su- che fakty. Nie ma tu miejsca na ¿adne zgadywanki. - Okay, panie prezydencie. Charlie nie przegapi³ przeskoku do formalnego jê- zyka. - Gdzie? - zapyta³. - Gdzie ma uderzyæ? - Wydaje siê, ¿e w sam œrodek Kansas. - Mój Bo¿e. Nie mamy nawet chwili spokoju, nie? Okay, Al, musimy powróciæ do rakiet j¹drowych. - Tak w³aœnie myœleliœmy. Nie mo¿emy tak po pro- stu staæ i.... - W³aœnie. Powiadom mnie do czego dojdziesz. Wszystko inne idzie w odstawkê. Musimy zlikwidowaæ tego sukinsyna. Nie gadaj z samymi wojskowymi. Skon- taktuj siê z Feinbergiem, kimkolwiek kto ma jakiœ po- mys³, co moglibyœmy zrobiæ. Niech wszystko przelicz¹ jeszcze raz od pocz¹tku - patrzy³ na coraz jaœniejsze œwiat³a „Lowella". - Masz coœ jeszcze? - Nie bardzo wiem co zrobiæ z Henry'm. Og³osiliœmy, ¿e w œrodê odbêdzie siê msza w intencji jego i Emily, ale pojawi³y siê rozbie¿noœci co do sposobu jej przeprowa- dzenia. Cokolwiek wystawnego mog³oby nie najlepiej wygl¹daæ w obecnej sytuacji. Jego rodzina uwa¿a, ¿e w tych okolicznoœciach powinna byæ kameralna i skrom- na. Dziêki Bogu. Przynajmniej z tym problemem mo¿na sobie na pewno poradziæ. - S³uchaj, Al, jeœli sprawdzi siê wizyta Oposa we wtorek, œrodowego poranka mo¿e po prostu nie byæ. Kerr milcza³