... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Chociaż w jego komputerze zainstalowany był program podobny do tego w komputerze Ming, Nomuri nie wyłączył dźwiękowej sygnalizacji odbioru danych. Wprowadził z klawiatury trójznakowe hasło i ekran rozjaśnił się, wyświetlając dokładne informacje, co i skąd przychodzi. Tak! Zachwycony funkcjonariusz CIA uderzył się prawą pięścią w otwartą lewą dłoń tak mocno, że aż zabolało. Miał swoją agentkę i materiały, uzyskane w ramach operacji SORGE. Pasek w górnej części ekranu wskazywał, że dane napływały z prędkością 57.000 bitów na sekundę. Niezła szybkość. Teraz pozostawało mieć nadzieję, że telefonia komuchów nie będzie miała awarii na odcinku między biurem Ming a centralą telefoniczną, oraz między centralą a jego mieszkaniem. Chester nie przewidywał tu większych problemów, linia telefoniczna z biura Ming powinna być pierwszej klasy, ponieważ obsługiwała arystokrację partyjną. Odcinek między centralą a jego mieszkaniem też był w porządku, ponieważ otrzymał już tą drogą wiele wiadomości, głównie z NEC w Tokio, z gratulacjami za przekroczenie planu sprzedaży. No tak, Chet, jesteś całkiem niezłym handlowcem, co? - pogratulował sobie, idąc do kuchni. Uznał, że zasłużył sobie na drinka. Kiedy wrócił, zobaczył, że pobieranie danych jeszcze się nie skończyło. Jasna cholera! Ile ona mi tego przysyła? Zaraz jednak uzmysłowił sobie, że dokumenty, które właśnie otrzymywał, były nie plikami tekstowymi, lecz graficznymi, ponieważ komputer Ming nie przechowywał ideogramów pisma chińskiego jako liter, lecz jako rysunki, którymi zresztą były. A pliki graficzne były zdecydowanie większe od plików tekstowych. O tym, jak były duże, przekonał się czterdzieści minut później, kiedy pobieranie danych wreszcie się zakończyło. Na drugim końcu tego elektronicznego łącza program "Duch" sam się zamknął, a właściwie przeszedł w stan uśpienia, przypominający trochę sen psa, który jedno ucho ma przez cały czas uniesione i jest zawsze świadom, co dzieje się dookoła. Po zakończeniu transmisji, "Duch" zrobił adnotację w swoim wewnętrznym indeksie plików. Wysłał wszystko, łącznie z plikami z tego dnia. Od tej pory miał już wysyłać tylko nowe pliki - ich przesyłanie powinno trwać znacznie krócej - ale tylko wieczorami, tylko po dziewięćdziesięciu pięciu minutach całkowitej bezczynności komputera, i tylko, kiedy komputer będzie się znajdował w stanie uśpienia. Wszystkie te środki ostrożności "Duch" miał w sobie zaprogramowane. - Cholera! - mruknął Nomuri, spoglądając na rozmiar ściągniętego pliku. Był tak wielki, że mógłby chyba pomieścić pornograficzne zdjęcia wszystkich dziwek z Hongkongu. Ale praca Nomuriego jeszcze się nie skończyła. Uruchomił własny program i z okna dialogowego wybrał pozycję WŁAŚCIWOŚCI. Opcja AUTOSZYFROWANIE była już tam zaznaczona. W jego komputerze i tak praktycznie wszystko było zaszyfrowane, co zawsze mógł wytłumaczyć, powołując się na tajemnice handlowe - firmy japońskie są znane z utrzymywania w tajemnicy szczegółów swej działalności - ale niektóre pliki były zaszyfrowane bardziej niż inne. Te, które dostarczył "Duch", zostały zaszyfrowane szczególnie solidnie, przy użyciu algorytmu z 512-bitowym kluczem i dodatkowym elementem losowym, którego nawet Nomuri nie mógł skopiować. Dochodziło do tego jeszcze numeryczne hasło Nomuriego, 51240, czyli numer ulicy i numer domu jego pierwszej dziewczyny w Los Angeles. Teraz należało przesłać "urobek". Ten program był bliskim krewniakiem "Ducha" w komputerze Ming. Wdzwaniał się jednak do miejscowego dostawcy usług internetowych i wysyłał dłuższą wiadomość e-mailem na adres patsbakery@brownienet.com. Oficjalnie "brownienet" był siecią, zorganizowaną dla piekarni i piekarzy , zawodowców i amatorów, którzy chętnie wymieniali przepisy i często umieszczali w sieci zdjęcia swych wypieków, tak, żeby inni mogli je sobie ściągnąć, co było wytłumaczeniem transferów wielkich plików. Wiadomo, że cyfrowy zapis fotografii wymaga ogromnej liczby bitów i miejsca na twardym dysku. Mary Patricia Foley umieściła nawet w "brownienet" swój własny przepis na pyszną szarlotkę, wraz ze zdjęciem, które jej starszy syn zrobił swoim cyfrowym aparatem fotograficznym Apple. Chodziło jej przy tym nie tyle o stworzenie sobie dobrej legendy, co o zaspokojenie kobiecej dumy z własnych umiejętności kucharskich, rozbudzonej, kiedy pewnej nocy spędziła godzinę na przeglądaniu przepisów, umieszczonych w sieci przez innych. Kilka tygodni wcześniej wypróbowała przepis jakiejś kobiety z Michigan i uznała, że jest w porządku, ale nie rewelacyjny