... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Znowu wszyscy Trakowie mu zawtórowali. Potem starzec z kilkoma wielmożami poszedł na tyły świątyni, za zasłonę, i przyprowadził Meda Ojobazosa. Hegesistratos i czarny człowiek odetchnął z ulgą, a Io powiedziała: - Nareszcie. Ojobazos jest wysoki i silny, a pod jego czarną brodą widać bliznę; twarz ma ciemniejszą niż Hegesistratos, ale nie tak ciemną jak czarny człowiek. Potem król znowu przemówił, ale Polos nie tłumaczył jego słów, bo pobiegł obejrzeć łuk i miecz Ojobazosa, które właśnie wniesiono. Także Hegesistratos nie powtórzył Amazonkom niczego, co powiedział król, bo ściskał się z Ojobazosem. Hegesistratos mówił chyba po medyjsku, zrozumiałem jednak kilka słów. Z nich i jego zachowania wywnioskowałem, że obiecał Ojobazosowi, iż przedstawi mu nas w odpowiednim momencie. Ojobazos przyjął zwróconą mu broń i odeszliśmy od świętego ogniska. Wyszliśmy na dwór, gdzie padał deszczyk. Tam królowa Hippefode wskazała święte konie, które chciała zabrać. Wybrała ogiera, na którym jechała, i trzy inne, piękne zwierzęta. Jakaś Amazonka nałożyła im uzdy. Hippefode odliczyła złoto na ręce starca - było tego bardzo dużo, jak mi się wydaje. Król miał zastrzeżenia do kilku monet i nagryzał je, by sprawdzić jakość metalu. Po sprawdzeniu ostatniego kawałka jakiś peltasta przyniósł starcowi szale, na których ten zważył złoto. Nie zrozumiałem, co powiedział, ale wydawało się oczywiste, że jest zadowolony. Teraz nastąpiła krytyczna chwila i wszyscy musieli to wyczuć. Czarny człowiek wskoczył na swego konia. Hegesistratos pozwolił mu się wyprzedzić tylko trochę. Wskoczył na siodło, opierając się na szczudle, jak chyba robi zawsze. Król przemówił do nas w języku Hellenów, prawie bez obcego akcentu: - Zaczekajcie! Obiecaliśmy wam, że odejdziecie w pokoju. Gdyby jednak ktoś z was wybrał walkę, nie pogwałci w ten sposób porozumienia. Wielu Traków rozumiało język Hellenów, bo poruszyli się, słysząc te słowa, a niektórzy położyli dłonie na rękojeściach mieczy. Hegesistratos rzekł głośno: - Nie wybieramy walki. Pozwólcie nam odejść w pokoju, jak przysięgaliście! Starzec przemówił do króla po tracku cicho, ale z naciskiem. Król potrząsnął gniewnie głową. — To nie dotyczy ciebie - powiedział do Hegesistrata - ani nikogo z was, prócz jednego. - Choć mówił do Hegesistrata, patrzył na mnie. - Pozostali mogą ruszać w drogę, jeśli chcą. On także, jeśli chce, może jechać w pokoju. Przyrzekliśmy to. Jeśli jednak pragnie miast tego spotkać się z nami z bronią w ręku, jak jeden wojownik spotyka drugiego, wystarczy, by to powiedział. — On tego nie pragnie! - rzekł ostro Hegesistratos. - Wsiadaj, Latro! — Tak - powiedział do mnie król - wsiadaj! Będziesz potrzebował kopii. Niech mu ktoś ją poda, jakąś dobrą! Nie przypuszczam, by król zwierzył się ze swoich zamiarów swojemu doradcy, ale przynajmniej jeden z wielmożów musiał je znać, bo natychmiast znalazł się u mego boku z nową kopią w ręku. Nie przyjąłem jej. - Nazywasz siebie bohaterem - powiedziałem - i to niewątpliwie prawda. Tylko głupiec walczy z bohaterem, jeżeli nie musi. Podszedłem do swego konia, by go dosiąść, ale jeden z Traków ukłuł go sztyletem, aż kwiknął i odskoczył ode mnie, tocząc ślepiami pełnymi bólu i strachu. Trak, który trzymał kopię, rzucił mi ją w twarz. Przed królem stanęła wtedy Hippefode, kobieta wyższa nawet od niego. Policzki gorzały jej z gniewu, a lodowate, błękitne oczy ciskały błyskawice. Nie wiem, co powiedziała, ale wskazywała na wiszące nisko niebo, potem na świątynię, w końcu znów na niebo, a jej głos był jak warczenie pantery. Czarny człowiek spiął konia, by się do niej przyłączyć, ale liczne ręce ściągnęły go z konia i rzuciły na ziemię. Król odwracał się co chwilę od królowej Amazonek i zatapiał we mnie spojrzenie. - Cóż za głupiec z ciebie - powiedziałem - że mówisz swemu ludowi, iż mamy odejść w pokoju, a łamiesz słowo, nim zdołasz zaczerpnąć tchu. Czy nie wiesz, że królowie tracą w ten sposób trony? - Zdobądź tron, jeśli zdołasz! - krzyknął i plunął mi w twarz. W tej chwili znów rzucono mi kopię, a ja ją pochwyciłem. Natychmiast wszyscy ucichli. Ci, którzy trzymali czarnego człowieka, puścili go. Stał, ścierając błoto z odzieży i ciała, na jego okaleczonej twarzy malowała się furia. Hegesistratos podjechał do nas i nikt go nie zatrzymał. Król rzekł: - Jeśli chcesz z nami pomówić przed walką, to zsiądź z konia. Hegesistratos skinął głową. — Z szacunku, jaki żywię do Waszej Królewskiej Mości! - powiedział i zsunął się z konia, trzymając się siodła, póki nie podparł się szczudłem. - Królu Kotysie - rzekł - przysięgałeś wobec twoich i naszych bogów, że pozwolisz nam odejść w pokoju. Zrób to, zanim bitwa wypije krew króla. Może bogowie ci wybaczą. — Jeżeli to wszystko, co masz do powiedzenia - rzekł król - to lepiej zamilknij albo zapchamy ci gębę gnojem! Hegesistratos zwrócił się do mnie tak cicho, że ledwie go słyszałem: — Czy umiesz władać kopią, Latro? — Nie, ale to chyba niewielka sztuka! Trakowie wyszczerzyli zęby, trącając się łokciami. - On ma hełm. Widzę, że nie nosisz swojego. Czy chcesz go włożyć? Pokręciłem przecząco głową. - Masz już swoją kopię. Wsiadaj! - powiedział król