... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
A ona: dlaczego miałbyś przychodzić do mnie, przecież nic do siebie nie mamy. Widziałaś samochód? powiedział Ambrosio, pan Fermin jest na górze razem z don Cayo. Don Fermin i don Cayo? powiedziała Amalia. Tak, czemu się tak zdziwiła? Nie wiedziała czemu, ale była zaskoczona, ci dwaj panowie byli tak różni, usiłowała wyobrazić sobie don Fermina na jednym z tutejszych przyjęć i wydawało jej się, że to zupełnie niemożliwe. - Lepiej, żeby cię nie widział - powiedział Ambrosio. - jeszcze im opowie, że cię zwolnił albo że rzuciłaś pracę w laboratorium, i pani Hortensja też cię zwolni. - Po prostu nie chcesz, żeby don Cayo wiedział, że to ty mnie tu sprowadziłeś - powiedziała Amalia. - No owszem, i to też - powiedział Ambrosio. - Ale nie chodzi o mnie, tylko o ciebie. Przecież ci mówiłem, że don Cayo mnie nie znosi, odkąd poszedłem do don Fermina. Jak się dowie, że mnie znasz, to już po tobie. - Ale się zrobił dobry - powiedziała Amalia. - Jak się teraz o mnie martwi. Rozmawiali stojąc w drzwiach służbowych i Amalia od czasu do czasu rozglądała się, czy nie idzie Simula albo Carlota. Przecież Ambrosio jej mówił, że don Fermin i don Cayo już się tak nie widują jak dawniej, sam jej to mówił, prawda? No tak, bo don Cayo kazał aresztować panicza Santiago i od tego czasu już się nie przyjaźnią; ale mają jakieś wspólne interesy i pewno dlatego don Fermin przyjechał teraz na San Miguel. A jej tu dobrze? Zadowolona z pracy? Tak, bardzo, ma mniej roboty niż kiedyś i pani bardzo dobra. No to coś mi się od ciebie należy, powiedział Ambrosio, ale ona nie miała ochoty na żarty i ucięła krótko: już ci dawno za to zapłaciłam, przypomnij sobie. I zaraz z innej beczki: co słychać na Miraflores? Pani Zoila dobrze się czuje, panicz Chispas ma narzeczoną, która kandydowała na miss Peru, panienka Teté już całkiem dorosła, a panicz Santiago nie wrócił do domu po tej swojej ucieczce. Przy pani Zoili to w ogóle nie można o nim wspominać, bo zaraz płacze. I ni z tego, ni z owego: San Miguel ci służy, wyładniałaś, aż miło. Amalia nawet się nie roześmiała, popatrzyła na niego z całą złością, na jaką się mogła zdobyć. - Masz wychodne w niedzielę? - spytał. - To będę czekał na przystanku tramwajowym, o drugiej. Przyjdziesz? - Ani mi się śni - powiedziała Amalia. - Nic do siebie nie mamy, więc po co się umawiać? Usłyszała, że ktoś wszedł do kuchni, i nie żegnając się z Ambrosiem wróciła do siebie. Pobiegła do spiżarni i podglądała: don Fermin żegnał się właśnie z don Cayo. Wysoki, siwy, taki elegancki w szarym garniturze, i nagle sobie przypomniała to wszystko, co przeżyła od czasu, kiedy go widziała ostatni raz, Trinidad, zaułek w Mirones, szpital położniczy, i poczuła, że łzy jej napływają do oczu. Uciekła do łazienki i zmoczyła sobie twarz. Teraz była wściekła na Ambrosia, wściekła na siebie samą, że tak z nim rozmawiała, jakby ich coś łączyło, i że mu nie powiedziała: no dobrze, wynalazłeś mi to miejsce, ale nie myśl, że ci już wszystko przebaczyłam, że zapomniałam. Żebyś zdechł, pomyślała. Poprawił krawat, włożył marynarkę, wziął aktówkę i wyszedł z gabinetu. Z nieobecnym wyrazem twarzy minął sekretariat. Samochód czekał pod bramą, do Ministerstwa Wojny, Ambrosio. Kwadrans jechali przez śródmieście. Wysiadł, zanim Ambrosio zdążył otworzyć drzwiczki, czekaj na mnie tutaj. Salutujący żołnierze, korytarz, schody, uśmiechnięty oficer. W poczekalni Biura Wywiadu przyjął go kapitan z wąsikiem: major jest u siebie, proszę bardzo, se?or Bermú-dez. Paredes wstał na przywitanie. Na biurku trzy telefony, chorągiewka, zielona bibuła; na ścianach mapy, plany, fotografia Odríi i kalendarz. - Espina dzwonił i skarżył się na ciebie - powiedział major Paredes. - Że jak nie zabierzesz mu sprzed domu tego tajniaka, to mu strzeli w łeb. Wściekał się. - Już kazałem go zdjąć - powiedział rozluźniając krawat. - Niech przynajmniej wie, że go pilnujemy. - A ja ci jeszcze raz mówię, że to nie ma sensu - powiedział major Paredes. - Przecież zanim go zwolnili, dostał awans. Po co by miał spiskować? - Bo już nie jest ministrem i to go boli - powiedział Bermudez. - Nie, nie, nie będzie spiskował na własną rękę, na to jest za głupi. Ale inni mogą się nim posłużyć. Górala byle kto przechytrzy. Major Paredes wzruszył ramionami, skrzywił się z powątpiewaniem. Otworzy! szafę, wyjął jakąś kopertę i podał Ber-múdezowi. Ten niedbale przerzucał raporty i fotografie. - Wszystkie jego wywiady, wszystkie rozmowy telefoniczne - rzekł major Paredes. - Nic podejrzanego. Na pociechę ma dziewczynki, sam widzisz. Oprócz tej lali z Bre?i przygadał sobie jeszcze jedną, z Santa Beatriz. Roześmiał się, wycedził coś przez zęby, i nagle zobaczył je: tęgie, pulchne, o obwisłych pepiersiach, zbliżały się do siebie z błyskiem perwersyjnej radości w oczach. Schował papiery i zdjęcia i położył kopertę na biurko. - Dwie kochanki, partyjka w Klubie Wojskowym, jedno czy dwa pijaństwa na tydzień, ot i tyle, nic więcej nie robi - powiedział major Paredes. - Góral jest skończony, ja ci to mówię. - Ale ma całą kupę przyjaciół w wojsku, a oprócz tego dziesiątki oficerów, którzy coś mu zawdzięczają - powiedział Bermudez. - Ja mam węch jak myśliwski pies. Posłuchaj mnie i daj mi jeszcze trochę czasu. - No dobrze, jeżeli tak ci na tym zależy, to niech go jeszcze mają na oku przez kilka dni - rzekł major Paredes. - Ale to bezcelowe, wiem doskonale. - Niech sobie będzie, że w odstawce, że głupi, ale co generał to generał - powiedział Bermudez. - To ktoś o wiele bardziej niebezpieczny niż wszyscy apriści i czerwoni razem wzięci