... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Każda czytelniczka, sprawdzając nowy zapach, brała małego niucha, który wywoływał stan chwilowego otępienia, błogiej, niegroźnej głupawki. Pobudzając do zabawy, jednocześnie usztywnia mięśnie, toteż idealnym rozwiązaniem jest delektowanie się w fotelu kolorowymi obrazkami i lekturą infantylnych sensacji. Czytelniczka wciąga się i nigdy nie ma dość. Oczywiście redakcyjne egzemplarze były "czyste", inaczej nie moglibyśmy pracować. Przypomniałem sobie półgodzinny odlot przy tekstach o depilacji. Jasne, ostatni numer "Całej Ty" był jedynym w mojej kolekcji egzemplarzem nabytym w kiosku. - Ot i masz receptę na dwumilionowy nakład - ciągnął Łopot, nabijając fajkę. - Ale tego było im mało. Na tajne zlecenie "Całej Ty" i Avalonu w przemysłowym laboratorium hodują specjalnego wirusa. Ma zmniejszać odporność na narkotyk, a dodatkowo pobudzać wydzielanie estrogenu. W setnym numerze, wydanym w rekordowym nakładzie, znajdzie się smycz, która na zawsze przywiąże czytelniczki do pisma. No i oczywiście sprowokuje je do wydzwaniania pod umieszczony na końcu numer sekstelefonu; naprawdę jest to zakamuflowana agencja towarzyska, własność naszej kochanej Łęckiej - przypalił i puścił kłąb aromatycznego dymu. - Twoja dziewczyna zginęła, bo najprawdopodobniej usłyszała w Avalonie niewłaściwą rozmowę. - A pan skąd o tym wie? - Mam swoje źródła - mruknął, zerkając w bok spod zmarszczonych brwi. - Nie wierzy pan, że można ich powstrzymać? - chwyciłem Łopota za łokieć. - Chce pan tak to zostawić? - Powinniśmy docierać do prawdy i objawiać ją masom, nieprawdaż? - wyrwał mi ramię, wygładził pognieciony materiał, pyknął parę razy i uśmiechnął się. - Tego przynajmniej uczą na studiach dziennikarskich. Jest to jedyny sposób, w jaki powinniśmy interweniować my, czwarta władza. Ale, mój drogi, prawda przestała cię dotyczyć, kiedy przekroczyłeś progi tej redakcji. Cóż ma ona wspólnego z konkursem na najlepszego spikera czy listą najmodniejszych lokali? - To co pan właściwie robi w "Całej Ty"? - Ja zwątpiłem w swoją dziennikarską misję, zanim przyszedłeś na świat. Dopóki piórem mogę zarobić na życie, reszta mnie nie interesuje. Jeśli chcesz pisać prawdę, przykro mi, będziesz musiał robić to sam. Powtórzył procedurę opukiwania fajki i odszedł. Pamiętam dziecinne przerażenie, gdy w zatłoczonych miejscach rodzice nagle znikali mi z oczu. Teraz czułem się podobnie. Podniosłem się i zacząłem schodzić skarpą w stronę rzeki, wykopując z trawy pierwsze kasztany. Po wprowadzeniu przez Łopota nowych wątków, próby samodzielnego ogarnięcia sytuacji zdawały się ponad moje siły. A jednocześnie z tym, co miałem, nie mogłem pójść na policję. Sprawa Agnieszki została pewnie zamknięta (może jako klasyczny przypadek samobójstwa w ogóle nie istniała). W dodatku trup Jacka stawiał mnie w dwuznacznym świetle, a jedyny dowód istnienia wirusa - czyli motywu obu zabójstw - ukaże się dopiero za miesiąc, wraz z jubileuszowym numerem "Całej Ty". Przecież nie mogłem do tego dopuścić. Cisnąłem kasztany do wody i zawróciłem w stronę metra. Ciekawe, czy Rosjanin ze spluwą zidentyfikował mnie; mógł po prostu śledzić Jacka z poleceniem interwencji w wypadku posłyszenia podejrzanej rozmowy (jeśli Jacek nieświadomie nosił pluskwę, to leżałem - podczas pierwszego telefonicznego kontaktu przedstawiłem mu się). Co prawda, po nieudanej - a raczej: udanej w połowie - interwencji Iwana mogli mu pokazać zdjęcia osób podejrzanych o węszenie wokół "afery z modelką". Jeśli nawet, to czy ułamek sekundy, kiedy widzieliśmy się w pełnym świetle, wystarczy, aby wskazał na mnie? A nawet jeśli - to czy w domu byłem mniej bezpieczny niż tu, w pobliżu redakcji "Całej Ty"? Byłem zbyt zmęczony odpowiadaniem na retoryczne pytania, więc pojechałem do domu odespać zarwaną noc oraz spokojnie przemyśleć całą sprawę. Zasnąłem przy stole, z twarzą między talerzem owsianki a bułką z serem. Miałem dziwny sen. Obierałem w nim owoc - wielką, soczystą pomarańczę. Ale gdy zdjąłem skórkę, okazało się, że wewnątrz zamiast świeżego miąższu znajduje się puszka oranżady. Otworzyłem ją, ze środka wypełzła stonoga, w której dziwacznie zdeformowanej głowie rozpoznałem twarz Hanki Małkiewicz. Wyciągnęła do mnie nóżki i próbowała wciągnąć w psychodeliczny taniec, ale nie mogłem się ruszyć. Straciłem równowagę i przewróciłem się na fortepian, za którym siedziała kobieta - była nią Łęcka. Muzyka ucichła i nagle wszystko wokół ogarnął błogi spokój. Rano, połamany, ale z odświeżonym umysłem, powróciłem do zagadki i nagle wszystko stało się jasne. Musiałem wykorzystać fakt, że mam artykuł w "zatrutym" numerze magazynu i to na samym początku