... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

– Pierwszy zespół Tengu zniszczyła dopiero bomba atomowa – zgodził się Jerry. – Właśnie – rzekł Maurice. – Ale załóżmy, że Tengu natknie się na drugiego Tengu – jeszcze silniejszego? – Pieprzysz, Maurice – rzekł Mack. – Skoro pozostał tylko jeden Tengu, skąd weźmiesz tego drugiego, jeszcze silniejszego? Mack wiedział, co Maurice chciał powiedzieć, zanim jeszcze skończył, lecz ten pomysł był tak niesamowity, że mógł tylko siedzieć z na wpół zjedzonym hamburgerem z serem w ręce, z otwartymi ustami i czekać, aż Maurice wskaże palcem na swą pierś w bawełnianej koszulce i powie: – Stąd. Ze mnie. Ja mogę być tym drugim Tengu, no nie? – Maurice – rzekł Jerry z przejęciem – nie wiesz nawet, co proponujesz. Zanim owładnie tobą Tengu, czekają cię niewypowiedziane cierpienia. Do tego dochodzą jeszcze niezbędne inwokacje i obrzędy. – Masz przecież tę Japonkę? – spytał Maurice. – Tę Nancy Shiranukę. Ona zna wszystkie obrzędy. – Może i zna, ale… – Nie ma żadnego ale. Pojedźmy do niej i poprośmy, żeby to przeprowadziła. – Oszalałeś? – syknął Jerry. – Przemiana w Tengu wiąże się z tak potwornymi cierpieniami, że w ogóle nie będziesz mógł się pozbierać. A ponadto, skoro raz demon cię opęta, nie tak łatwo go wypędzić, egzorcyzmy to nie taka prosta sprawa. Nancy Shiranuka omal nie umarła, gdy oczyszczała się z jednego z japońskich demonów. A to pestka w porównaniu z Tengu. Tengu to absolutnie najstraszliwszy demon. Maurice odłożył drugą już kanapkę z kotletem, awokado i bekonem. – Słuchajcie – powiedział cicho. – Wy, chłopcy, nie rozumiecie, że jestem tylko siłaczem w cyrku. El Krusho i nic poza tym. Czy wiecie, co to znaczy być El Krusho? Nawet moje kurewskie imię jest żartem. Zginam w zębach stalowe sztaby i podnoszę jedną ręką tłuste baby, po dwie na raz, a jeśli przypadkiem wsunę wtedy którejś palec w cipę, mało mnie nie zje z uciechy. Jestem nikim, człowieku. Kupa mięśni, wygłup natury. Jeśli mi się powiedzie, co sobotę mam na noc inną ślicznotkę i dwadzieścia dolarów premii na niezły obiad. Mam skrzypiącą corvette z sześćdziesiątego dziewiątego roku, trzy pary tenisówek i mniej więcej sto osiem podkoszulków. Tyle się dorobiłem. – I co? – rzucił Mack wyzywająco. – To, że chcę zrobić coś podniecającego, niesłychanego, innego. Coś takiego jak wczoraj, gdy atakowaliśmy rancho – to była bomba. W życiu czegoś podobnego nie zrobiłem. Myślicie, że boję się bólu? Próbowaliście kiedy podnosić ciężary, trenować w sali? Spróbujcie podnieść trzysta pięćdziesiąt kilo litego żelaza i wtedy pogadamy o bólu. – Maurice – rzekł Jerry – tu chodzi o coś całkiem innego. To jest również cierpienie duchowe. – Więc co zamierzasz zrobić? – dopytywał się Maurice. – Odpuścić to sobie, niech ten potwór dalej zabija? Czy co? Jerry popatrzył przez stół na Macka i nagle przestał odczuwać głód. Mack wzruszył ramionami. Maurice należał do tych zwykłych ludzi, których nie można przekonać o tym, o czym nie chcą być przekonani. – Nie mamy zbyt wiele czasu – rzekł Jerry. – Najwyżej parę godzin. To może nie wystarczyć. Nacierpisz się tylko na próżno. – Im prędzej wystartujemy, tym lepiej, hę? – rzekł Maurice. – Na miłość boską, Maurice – rzekł Mack – chyba nie chcesz zostać jakimś męczennikiem? – Nie wiem – rzekł El Krusho. – Może. Wszystko jest lepsze niż być El Krusho. Rozdział 20 W mieszkaniu Nancy Shiranuki na Alta Roma Road Maurice Needs poddał się cierpieniu i obrzędowi, mającemu uczynić zeń Tengu. Gerard Crowley i Jerry Sennett związali mu kostki i przeguby i zostawili w sypialni z Nancy. Mack Holt napoczął już butelkę sake „Gekkeikan”, dołączyli do niego w milczeniu, siadając na zabutonach z niewygodnie skrzyżowanymi nogami i usiłując nie myśleć o męczarniach, którym Maurice dobrowolnie poddawał się w przyległym pokoju. Nancy przyćmiła światło, pozostawiając tylko jedną szkarłatną świecę. Była naga, jedynie ciasno owiązana jedwabna wstążka oplatała talię, podtrzymując rzeźbionego w nefrycie harikate