... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Co to? - krzyknął nagle Dawid. - Czy słyszała pani plusk wioseł? - I gwizdnął gwałtownie. Nasłuchiwała z natężeniem, lecz nie pochwyciła żadnego dźwięku, nie słyszała nic prócz echa syreny, chlupotu niewidocznej wody, słabego buczenia boi w Ardmore, monotonnie, smutno i beznadziejnie wydzwaniających swoją pieśń pogrzebową. - Czy pani słyszała? - zawołał znowu. Ale ona nie słyszała nic. Nagle z przodu i z dołu doleciał ich głośny krzyk, coraz silniej przedzierający się przez mgłę i tak bliski, że zdawał się ich przyciągać ku sobie. - Ahoj! - krzyknął Dawid przekręcając ster. Siedząc nieruchomo przy dziobie, usłyszała ten dźwięk, powtórzony teraz, głośniejszy, bliższy. Zdziwiła ją natarczywość tego krzyku. I w tejże sekundzie poczuła wstrząs, który obezwładnił ją i oszołomił; nie gwałtowne, lecz miękkie zderzenie, jak gdyby mgła czy jakiś elastyczny przedmiot osłabił siłę ciosu: wstrząs jednak był dość mocny, tak że ze strachu wszystka krew uciekła jej z serca. W tejże chwili z dołu tuż obok niej rozległ się krzyk, zmieszane dźwięki, miażdżący łoskot, po czym zapadło milczenie. Szare milczenie i grobowa beznadziejność. - Boże Wszechmogący! - zawołał Dawid przerażony. - Wjechaliśmy na coś. - Szarpnął koło sterowe i skierował łódź do tyłu: z gwałtownym szumem zaczęli się powoli cofać, a łódź aż dygotała szarpana przez dwie przeciwne siły. Łucja drżała również, przejęta straszną myślą. Mimo to stała nieruchomo, jakby trzymana w kleszczach, gdy łódź zwolniwszy biegu wreszcie stanęła. Mgła skupiła się, gęstsza niż dotąd, coraz ciemniejsza w zapadającym zmierzchu. - Ahoj! - wrzasnął dziko Dawid złożywszy ręce w trąbkę. - Ahoj! - zabrzmiała odpowiedź, niewyraźna, lecz bliska, niby krzyk zagubiony wśród pustyni. - O Boże! - zawołał. - Przecież to Angus i jego łódź. Łucja rzuciła się ku niemu, gdy pochylony nad sterem znów wołał w ciemność. - Franku! - krzyknęła rozpaczliwie. - Franku! Mgła była niby mur, od którego głos jej odbił się pustym, daremnym echem: echo to szydziło z niej, wtrącając ją w otchłań rozpaczy. Wtem nagle z boku dobiegła ich odpowiedź: - Rzućcie linę! Momentalnie Dawid wykonał polecenie, lina najpierw opadła luźno, następnie wyprężyła się. - Pochwycili! - załkała. - Pochwycili! - i wytężając wszystkie siły pomagała Dawidowi, który oburącz wciągał mokrą linę. Niespodziewanie z mgły wyłoniła się mokra ręka, czepiająca się burty, następnie ciemna głowa błyszcząca jak głowa foki. Był to Angus trzymający w ramionach Annę. - Bierzcie ją - stęknął - jest jeszcze jeden. Gdy Dawid wciągnął Annę na pokład, Angus pochwycił linę, ześliznął się do wody i zniknął. Widząc, że wszystkie nadzieje stracone, Łucja zagryzła wargi. - Franku! - krzyknęła rozpaczliwie. - Franku! Z rękami zaciśniętymi na brzegu burty nie zwracała uwagi na Annę, która osunęła się wyczerpana koło maszyny, lecz w najwyższym napięciu zwrócona ku ciemnej, nieprzeniknionej zasłonie, czekała w śmiertelnej trwodze i niepewności. Powolne sekundy wydłużały się w godziny. Zmartwiała, oblana zimnym potem lęku, z całej siły pragnęła ocalenia Franka. Serce w niej drżało jak migocący płomień. I nagle z ust jej wydarł się okrzyk niewypowiedzianej radości. - Tu! - dyszała. - Tu! - Wychyliwszy się daleko poza burtę, wciągała linę z rozpaczliwym wysiłkiem. Zdławiony okrzyk wydarł się z jej ust, gdy pomagała Angusowi wdrapywać się na burtę i wnieść Franka. - Franku - łkała oplatając go ramionami - myślałam... myślałam, że już po tobie! Nie odpowiedział. Omdlały i bezwładny leżał na pokładzie. Nagle podniósł na nią oczy w smutnym i bolesnym poznaniu. - Łódź... - wyrzekł z trudem. - Uderzyliście mnie tu