... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Czasami jednak — jak w tym przypadku — zwierzynę należało pochwycić żywcem, aby zarobić na wypłatę. To komplikowało sprawy. - Ładunki termiczne są na swoim miejscu. — Końcem pazura Bossk wskazał dwa małe wybrzuszenia na płycie drzwi do działu księgowości kasyna. Zmiennokształtna tarcza okrywająca ładunki zapobiegała ich wykryciu przez czujniki optyczne. - Kiedy je zdetonuję, masz ruszyć prosto przez te drzwi. Nie zawracaj sobie głowy rozglądaniem się za strażnikami, po prostu daj nura do środka. - Dlaczego ja? - Zuckuss spojrzał na niego wielkimi oczami. - Dlaczego ty tego nie zrobisz? - Dlatego - wyjaśnił Bossk, nieudolnie udając cierpliwość -że będę osłaniał twoje tyły. - Uniósł rusznicę blasterową zmodyfikowaną w taki sposób, by pasowała do jego pazurów, dużych nawet jak na Trandoszanina. — Odciągnę ewentualny ostrzał, podczas gdy ty zabezpieczysz pokój księgowych. To standardowa procedura w takich sytuacjach, prosto z podręcznika Gildii. - Aha. - Wychylony zza węgła Zuckuss przyglądał się uważnie drzwiom. - To ma sens... chyba tak. Idiota, pomyślał Bossk. Prawdziwy powód był taki, że ten, kto pierwszy wtargnie do pokoju, będzie bardziej narażony na po-szatkowanie na krwawe strzępy skoncentrowanymi laserami strażników. I lepiej, żebyś to był ty, a nie ja, pomyślał, zwłaszcza że śmierć partnera oznaczała, że nie będzie się musiał dzielić z nikim nagrodą po odliczeniu działki płaconej na rzecz Gildii. - Idziemy! - Wypchnął Zuckussa do przodu, wciskając jednocześnie detonator przypięty do rękawa. Przytłumione odgłosy muzyki i wyuzdanych rozrywek utonęły w basowym huku, z jakim ładunki termiczne rozerwały drzwi. Bossk wskoczył do korytarza na szeroko rozstawionych nogach, z okiem na celowniku rusznicy. Jednym pazurem dotykał spustu, gotowy do strzału; pod wpływem oczekiwania zimne serce w jego piersi zabiło mocniej, gdy wpatrywał się w kłęby dymu... Żaden strzał nie padł zza rozerwanych, stopionych metalowych drzwi. - Zuckuss! - krzyknął do mikrofonu komunikatora tkwiącego przy okrytym skórzastą łuską gardle. - Co jest grane? 39 Minęła chwila, zanim usłyszał odpowiedź drugiego łowcy. - Hmm... - powiedział Zuckuss - mam dobrą wiadomość: nie musimy się martwić o strażników... Bossk ruszył z rusznicą zaciśniętą w obu szponiastych dłoniach w dół korytarza, a potem do pokoju księgowych. A właściwie tego, co z niego pozostało - dym po eksplozji ładunków termicznych uniósł się już na tyle, że mógł dostrzec rozbite stoły do gry i terminale wideofonu. Wzdłuż nich leżały ciała sześciu strażników. Każdy z nich miał w piersi dziurę wypaloną laserem z godną podziwu precyzją. I szybkością, zauważył Bossk. Żaden ze strażników nawet nie zdążył sięgnąć po broń; ktokolwiek ich zastrzelił, zrobił to błyskawicznie. - Popatrz - powiedział Zuckuss. Pochylił się i dotknął dziury w pancerzu okrywającym pierś strażnika. - Mam odczyt termiczny. Tworzywo nie zdążyło się schłodzić. Zostali zastrzeleni dokładnie wtedy, kiedy my czekaliśmy w korytarzu! - Łowca nagród wstał i pokazał palcem dziurę w przeciwległej ścianie pokoju. Miała poszarpane brzegi i dostateczne rozmiary, by Bossk mógł przez nią swobodnie przejść; po drugiej stronie widać było konwertery zasilania za ścianą budynku kasyna. - Ktoś nas wyprzedził... - To niemożliwe! - warknął Bossk. - Ta ściana jest zbudowana z łańcuchów monokrystalicznych; musielibyśmy usłyszeć wybuch na tyle silny, żeby ją rozwalił. Chyba że... - nagłe podejrzenie kazało mu obejrzeć się przez ramię na przeciwległą ścianę. Rozpraszacz dźwiękowy, z rozedrganą od przeciążenia skalą na srebrzystej, owakiej tarczy, wisiał na niej przyczepiony chwytny-mi mackami. Wskaźniki na potencjometrze zaczynały cofać się z czerwonego pola w miarę, jak hałas wywołany eksplozją przechodził w niegroźny, świszczący szmer. Gniew zalał Bosska z siłą, która wystarczyłaby na wyrwanie drugiej takiej samej dziury w ścianie, a nawet jeszcze większej. Bękarci pomiot... - przekleństwo zamarło między zaciśniętymi kłami. Tylko jeden łowca nagród używał tak wyrafinowanego i kosztownego sprzętu. Albo musiał go przemycić do pokoju księgowych, albo, co było bardziej prawdopodobne, wprowadzić przez otwór wywiercony w ścianie. Tą samą drogą powędrował również ładunek wybuchowy — kiedy rozpraszacz był już w środku, by pochłonąć odgłosy eksplozji. Nie było sensu szukać zwierzyny, po którą tu przyszli z Zuc-kussem. Bossk przytrzymał się krawędzi dziury wyrwanej w ścianie 40 kasyna i rozejrzał po okolicy. Denerwująco znajomy kształt szybkiego statku międzygwiezdnego unosił się znad horyzontu w ciemniejący fiolet nieba, pozostawiając za sobą długą smugę ognia z silników. — Chodź! — Bossk chwycił Zuckussa za ramię i wyciągnął przez otwór w ścianie. W korytarzu rozdzwoniły się alarmy, uruchomione wybuchem ładunków termicznych, które zdetonowały drzwi; mieli tylko kilka sekund, zanim ściągną tu strażnicy z innych części kasyna. Zarzucił rusznicę na ramię i przygotował się do skoku. — Ale... - Zuckuss cofnął się. - Jesteśmy co najmniej dziesięć metrów nad ziemią! — I co z tego? — warknął Bossk. — Umiesz wymyślić szybszy sposób na wydostanie się z tego miejsca? Kilka sekund później gramolili się na nogi. Mordercza żądza wezbrała w Bossku, gdy usłyszał, że Zuckuss jęczy z bólu. — Chyba sobie coś złamałem... Bossk zerwał się do biegu, gdy lasery strażników ze świstem uderzyły w ziemię wokół nich, zmieniając krzemionkę w lśniące plamy szkliwa. Tuż za sobą wyczuwał obecność Zuckussa. Dopadli swojego przeciwnika dopiero poza atmosferą planety. Bossk wcisnął końcem szpona przycisk komunikatora, podczas gdy Zuckuss, siedzący obok, w fotelu nawigatora „Wściekłego Psa" usiłował podłączyć zerwany przewód wtyku nosowego. — Wyłącz silniki — warknął do komunikatora. Nie było sensu bawić się w uprzejmości; w okolicy nie było żadnego innego statku, który mógłby odebrać ten komunikat