... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Kryzys z roku 1960, kiedy to Vicky opuściła Sebastiana, odchodził coraz głębiej w przeszłość. Minął rok 1961, po- tem 1962. A w 1963... - Cześć, Vicky! jak się masz? - Cześć, Scott! Co słychać dobrego? Puste słowa, wymieniane przez obcych sobie ludzi, luźno związanych przez dziesiątki lat. Patrząc na Vicky oczyma Scotta widziałem tylko córkę Korneliusza Van Zale'a, nerwową, niezadowoloną z życia kobietę, która brutalnie rozwiodła się z kochającym mężczyzną, a teraz marnuje sobie życie, włócząc się po eleganckich nocnych klubach na Manhattanie. Korneliusz od dawna przestał czytać gazety, zamieszczające plotki towarzyskie, a ostatnio - ku mej bez- miernej uldze - uznał, że nie będzie ze mną dyskutował na temat swojej córki. - Jak się czuje tatuś? - spytała. - Dawno go nie widziałam. - Znakomicie. Po kilku miesiącach rozterki Korneliusz przeprowadził się na dwudzieste piętro nowego czynszowego budynku przy Piątej Alei. Przeprowadzka wynikła częściowo z wściekłości - Vicky oznajmiła, że nie będzie z nim mieszkać w posiadłości Van Zale'ów - częściowo prze- ważył pragmatyzm: z ekonomicznego punktu widzenia utrzymywanie prywatnego lenna prze- stało mieć sens. Podejrzewałem także, iż na zmianę nalegała Alicja, a po zamieszaniu związa- nym z wyjazdem Sebastiana do Anglii Korneliusz wyłaził ze skóry, żeby się jej przypodobać. Pałac, w którym pozostała jedynie ochrona, został przekazany pod zarząd Fundacji Sztuk Pięknych Van Zale'a i wkrótce miał zostać udostępniony dla zwiedzających. Plotka głosiła, że ceremonii otwarcia miała przewodniczyć sama pani Kennedy. - Pewnie Korneliusz i Alicja świetnie się bawią, urządzając nowe mieszkanie - zauważy- łem. - Tak, choć trudno ręczyć za wynik tej zabawy, bo tatuś ma taki fatalny gust! Czy wi- działeś te jego okropne nowe szachy, w których każdy pionek jest astronautą? Specjalnie je zamówił, żeby uczcić przemówienie prezydenta na temat podboju Księżyca. - Nie tylko je widziałem, grałem nimi! Cóż, wybacz, że cię opuszczę... Hałaśliwe przyjęcie toczyło się nadal. Dla niepijącego była to nuda, strata czasu, pienię- dzy i zbędny wysiłek, mimo to długo pamiętałem roześmianą, otoczoną wiankiem mężczyzn Vicky z ręką wyciągniętą po podawane jej przez gospodarza martini. Rozdział drugi 1 - Śmieszy mnie to, jak Kevin kursuje do Waszyngtonu i składa hołdy Kennedym w tej ich uwspółcześnionej wersji Kamelotu - powiedział Jake Reischman w trakcie pogawędki, któ- ra zawsze poprzedzała rozmowę o interesach. - W gruncie rzeczy śmieszy mnie myśl, że ci Ir- landczycy zachowują się jak rodzina królewska. Pamiętam jeszcze z młodych lat czasy, kiedy Joe Kennedy w rekordowym tempie dorabiał się forsy na Wall Street... Zamówiłem pół butelki wina, nie całą, i proszę przynieść jeszcze jedno piwo imbirowe dla pana. Co się ostatnio dzieje z tymi restauracjami? Nie potraficie przyjąć zamówienia? Te małże są twarde, proszę je za- brać. Kiedy Jake chciał zaprosić kontrahenta na lunch, wybierał nieodmiennie którąś z wy- twornych śródmiejskich restauracji, gdzie jego despotyczne zapędy znajdowały szersze pole do popisu niż w jego własnej bankowej sali jadalnej lub jednym z klubów obarczonych brze- mieniem jego członkostwa. 'w tęgi łysiejący mężczyzna w średnim wieku bez wysiłku rozta- czał wokół siebie aurę lodowatego niezadowolenia. - Nie widzę nic dziwnego w tym, że Kevin pragnie wpuścić do Waszyngtonu powiew kultury, Jake. Gdy Celtowie zdobywali władzę, zawsze zwracali się w stronę sztuki. Dlatego właśnie pisarze i artyści osiągali najwyższy status w celtyckich społeczeństwach. - Chcesz powiedzieć, że powinienem łaskawie przyznać, że to błogosławiona odmiana po anglosaskich filistynach, którzy poprzednio zajmowali Biały Dom? Dobrze zatem, będę wspaniałomyślny. Ale moim zdaniem pod tym pieczołowicie kreowanym celtyckim image'em nie ma nic prócz typowo amerykańskiej obsesji na punkcie bogactwa i władzy. A skoro już mówimy o wszechmogącym dolarze... Przygotowałem się w duchu na rozmowę o in- teresach. - ...czuję się w obowiązku stwierdzić, że jestem poważnie zaniepokojony przyszłością stosunków między naszymi bankami. Nawiązuję, jak zapewne się domyślasz, do działań waszej filii w Londynie. Jake miał na sobie szary garnitur w takim samym odcieniu jak niebo za wielkimi oknami restauracji. Jego oczy także wydawały się szare, ale było to złudzenie, spowodowane grą światła; zwykle miały bladawy kolor przywodzący na myśl błękitne, mokro połyskujące ka- mienie. Gdy mówił, jego krótkie niekształtne palce zajęte były kruszeniem bułki; w słodkim jak miód głosie przebijało stalowe ostrze, zdolne nawet komplement przyprawić smakiem groźby. - Minęły trzy lata, odkąd Neil wyprawił Sebastiana do Londynu, i co się dzieje? Sebas- tian zostaje szefem - nie mam wątpliwości, że Neil się o to postarał, żeby udobruchać Alicję - a potem, zanim ktokolwiek się zdążył obejrzeć, robi, co w jego mocy, żeby wypchnąć z rynku moje londyńskie biuro! Możesz powiedzieć swemu pracodawcy, że mam już dość przygląda- nia się, jak Sebastian Foxworth podkupuje moich klientów. Jestem wściekły! - To prawda, zdarzył się jeden dość niefortunny incydent... - Nie pleć bzdur. Wydarzył się cały szereg bardzo nieprzyjemnych zajść. Przekaż Neilo- wi, że chcę, aby odwołał Sebastiana do Nowego Jorku i tu ostatecznie przykrócił mu cugli. Wiem, że na próżno oczekiwałbym, iż go zwolni. Boże, kto by przypuszczał, że Neil okaże się takim pantoflarzem! Maître d'hôtel pojawił się znowu z wypełnioną do połowy butelką wina i szklanką imbi- rowego piwa. Za nim przybiegł kelner ze świeżym półmiskiem małży. Jake przerwał swoją ty- radę, żeby ich skosztować, lecz mimo najlepszych chęci nie był w stanie im niczego zarzucić. Maître d'hôtel z ulgą przymknął oczy i wycofał się. - Przyznaję, że Korneliusz liczy się ze zdaniem Alicji, ale nie określiłbym go mianem... - Och, mniejsza z tym, w sumie nic mnie to nie obchodzi. Nie mówmy o ich małżeństwie, tylko o tym draniu Sebastianie. Prawda jest taka, że Neil chce go zatrzymać w Londynie, bo nie może go znieść, a boi się go wylać ze względu na Alicję... - Jake, to przecież ty bez przerwy wywlekasz kwestię ich stosunków małżeńskich! - ..