... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Czemu wszystko musi się tak dziać? Dlaczego robi się coraz gorzej? - Bo zbliżasz się do Arienrhod - mruknął Herne - a ona jest szybka jak światło. - Pięć lat temu przemytnicy porwali ją z tej planety - zdenerwowany Gundhalinu zagłuszył Herne'a. - Dopiero wróciła. O mało co nie zginęła, gdy próbowała dostać się do Krwawnika, by go znaleźć. Czy to dla ciebie dostateczne zakochanie? Tor zacisnęła wargi, złagodniała wbrew swej woli. - Wystarcza tobie, pozaziemcze. - Biedny, zakochany wymoczku. - I dla Fate. Ale musi teraz iść do pałacu, jeśli chce go znaleźć. - Nie może - powiedział Gundhalinu. - Dlaczego? - Moon spojrzała na niego. - Mogę się wślizgnąć do pałacu i go znaleźć. Jeśli będę musiała, to tak zrobię. - Zmieniły się jej oczy, zmętniały, przestały patrzeć, jakby coś je zablokowało; gdy znowu się oczyściły, płonęły zdecydowaniem. - Słusznie - pójdę tam! Muszę. Nie boję się Arienrhod. - A dlaczego miałabyś się bać? - Herne patrzył na nią, lecz w rzeczywistości widział kogoś innego. - Zamknij się, zboczeńcu! Powiem ci, dlaczego. - Gundhalinu chwycił Moon za ramię. - Bo Arienrhod... bo ona... bo jest... niebezpieczna - zakończył głupio. Tor zastanawiała się, czego nie chciał powiedzieć, a Moon skrzywiła się lekko. - W całym pałacu jest pełno strażników, jeśliby przyłapała cię na próbie oddzielenia jej od Starbucka... to, cholera, powstrzymałaby ciebie! Jak, u diabła, zdołasz go znaleźć, nie możesz się przecież o niego rozpytywać! - Czemu nie? - Herne skrzywił się w uśmiechu adwokata diabła. - Ma najlepsze przebranie, jakie można sobie wyobrazić - twarz Arienrhod. Może robić wszystko i nikt się nie sprzeciwi. - A prawdziwa Królowa? - zapytała Tor. - Jeśli pora jest właściwa, będzie zabawiać panów Hegi. Mam też coś, co może bardzo pomóc. - Co takiego? - Moon podeszła bliżej, jaśniejąc nadzieją. Nad jej ramieniem Gundhalinu rzucał Heme'owi groźne spojrzenia. Herne jednak patrzył tylko na nią; wędrował wolno oczyma w dół jej ciała, wrócił nimi na twarz dziewczyny. Tor czuła, jak wewnątrz niego, między przeciwnymi elektrodami narasta napięcie. - Spędź ze mną godzinę na osobności, Arienrhod, a będzie twój. Moon zesztywniała. Gundhalinu zaklął, podchodząc bliżej. - Co chcesz zrobić, Starbucku? - rzuciła mściwie Tor. - Nauczyć ją grać w karty? Głowa Herne'a zwróciła się w jej stronę. Gdy ujrzała wyraz jego twarzy, zbliżyła się, litując się nad nim bardziej niż kiedykolwiek. - Na miłość boską, Herne, choć raz w życiu nie bądź chamem! Zrób coś, by udowodnić, że masz prawo żyć. Górna połowa ciała Herne'a drżała z tłumionych uczuć; powoli się uspokoił i znowu spojrzał na Moon. - Tam. - Wskazał na szafę. - Otwórz. Moon podeszła do mebla i otworzyła drzwiczki. Tor zobaczyła ubrania, narkotyki, opróżnione do połowy butelki. Jedna półka była zupełnie pusta, z wyjątkiem małego czarnego przedmiotu. - To właśnie to. Przynieś tutaj. Moon ostrożnie podała mu pudełko, trzymała się przy tym z dala. Położył przedmiot na dłoni i pogładził niepewnymi palcami, jakby był żywy. Dotknął jarzącego się wgłębienia, potem następnego i jeszcze innego. Rozległy się trzy różne dźwięki, zabrzmiały głośno w ciszy zatłoczonego pokoju. - Czym to kieruje? - zapytał Gundhalinu. - Wiatrem. - Heme spojrzał na nich wszystkich z wyzywającą dumą. - W Sali Wiatrów pałacu Arienrhod. Pozostał jej teraz tylko jeden taki przyrząd. W ten sposób dostaniecie się do środka pałacu, nie budząc niczyich podejrzeń. - Znów spojrzał na Moon. - Nauczę cię, jak tego używać i gdzie szukać Starbucka. - W zamian za co? - zapytała łagodnie Moon. Zacisnęła dłonie pragnące znowu chwycić pudełko. Herne skrzywił usta. - Za nic. Słusznie się tobie należy... czyż nie odmawiałem ci nigdy, gdy czegoś zapragnęłaś? Albo nie dawałem wszystkiego, czego ci brakowało, nie zważając na żadne trudy... Bogowie, naprawdę mają za Królową. Tor pokręciła głową. W oczy fałszywej Królowej wkradł się ślad sympatii, powiedziała spokojnie: - Czy jest cokolwiek innego, co mogłabym dać tobie... Herne spojrzał na swe bezwładne nogi. - Żaden człowiek nie może mi ich dać. - Słuchaj, skoro masz iść do pałacu, nie możesz wyglądać jak banitka - powiedziała Tor. - Chodź ze mną, znajdę ci królewskie szmatki, a przynajmniej coś do zasłonięcia tych. - Moon, nie możesz iść do pałacu! Zabraniam. - Gdy się odwróciła, rozpaczliwie urzędowy Gundhalinu zastawił jej drogę. - BZ, muszę. Muszę - powiedziała, odwzajemniając jego uparty wzrok. - Marnujesz czas; idąc tam, ryzykujesz swą duszę. On przegnił, zostaw go, zapomnij o nim! - Gundhalinu wyciągnął do niej ręce. - Choć raz mnie posłuchaj! Jesteś w mocy snu, koszmaru - obudź się, na miłość bogów! Uwierz mi, Moon, nie proszę cię o to dla siebie. Wszystkim nam na tobie zależy, na twoim bezpieczeństwie... Pokręciła głową, unikając jego oczu. - Nie próbuj mnie zatrzymywać. I tak nie zdołasz. - Minęła go, nie ruszył się, by jej przeszkodzić. Tor wyprowadziła ją z pokoju