... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Piękne grzesznice znajdowały natomiast wielu uzdrowicieli, którzy chcieli je uzdrawiać dla siebie. Widać, mężczyzna ma głęboko zaszczepione trzy stare, dobre jedności, te sentymentalne ideały; prawdy, dobra i piękna, zaprzęgnięte w jeden rydwan miłości. Na przynależeniu do jednego pana. To było nieznośne. - Chcesz się kochać czy nie? - zapytała brutalnie, gasząc nastrój. - Powiedz mi prawdę - nalegał zamiast odpowiedzieć na jej pytanie - z czego ty żyjesz? - Czy ja cię o coś pytam? - spytała zaczepnie. - Nie, i to mnie dziwi, jeżeli ludzie chcą być ze sobą, są siebie ciekawi... Jesteś mi bliska i chcę o tobie wszystko wiedzieć, wszystko, co ciebie dotyczy, jest ważne. - Dobrze, chodź do mnie, najpierw będziemy się kochać, a potem opowiem ci o moim nieszczęśliwym dzieciństwie. Miało to wypaść ironicznie, taką miała Jutta intencję, powiedziała to lekko, jeszcze nie pamiętając Hiszpana, ale już po chwili zobaczyła tamto i usłyszała głos: powiedz mi wszystko, wszystko co pamiętasz, to co ciebie dotyczy, jest mi bliskie i ważne. Jutta rozpłakała się, nie chcąc płakać, po raz pierwszy od paru lat, być może nawet od tamtej nocy spędzonej nad rękopisem Hiszpana Corridy. Łzy pomogły natychmiast. Znalazł się przy niej, całował i tulił tak, jak tego pragnęła. Mówił, że powinna wyznać mu wszystko, co ją dręczy, bo on ją kocha i nawet jeśli zrani go to, co usłyszy, zniesie wiele. Od tego rodzaju zdań odwykła już dawno. Na szczęście jest całkiem inny w tym co robi, pomyślała. Był silny, stęskniony za jej ciałem, trochę zbyt stęskniony na to, żeby miłość mogła trwać długo. Wiedziała jednak, że po krótkim odpoczynku będzie miała go znowu i tym razem przeczucie panowania nad czasem przyszłym podniecało ją dodatkowo. Mając to co miała, już przeczuwała, co mieć będzie. W tym momencie ktoś ostro zadzwonił do drzwi. Jutta była wściekła. Był to ktoś, kto wiedział, że ona tu jest. Musiał widzieć światło z dołu. Narzuciła koszulę i poszła otworzyć. Najpierw było słychać szepty, potem półgłos Jutty i piskliwą barwę głosu mężczyzny. W końcu ktoś gwałtownie otworzył drzwi i wpadł do środka. - Byłem pewien - jego krzyk przypominał głos wygłodzonego pisklęcia. - Byłem tego pewien! - A co ty myślałeś? Sądzisz, że te seanse z tobą dają mi jakąś przyjemność? Potrzebuję twoich pieniędzy - powiedziała Jutta ordynarnie. - I to cała tajemnica. - To okropne, to okropne - jęczał niski gruby mężczyzna. - Jesteś... Jesteś... - ale nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa. - Wynoś się, nie chcę cię więcej widzieć! - zawołała Jutta. Niski mężczyzna podszedł do łóżka i przyjrzał się nowemu kochankowi Jutty. - Wybaczam ci - powiedział nagle zwracając się do Jutty - możemy się przecież dogadać... Przecież możemy pogodzić jedno z drugim. Nie będę zniżał się do zazdrości, jeżeli tak, jeśli masz takie upodobania, proszę bardzo, nic mi nie mówiłaś, nigdy się nie skarżyłaś, ale jeśli, chcesz... - i zaczął zdejmować buty. - Idę na trzeciego. Nagi młody człowiek, leżący dotychczas bez słowa, jednym skokiem znalazł się przy grubym bogaczu. Wygląda jak posąg greckiego dyskobola, pomyślała Jutta z zadowoleniem. - Spierdalaj! - krzyknął, choć jeszcze przed chwilą zdawać by się mogło, że nie zna takiego słowa. Grubas wybiegł, sapiąc i chrząkając z oburzenia; bał się ciosu muskularnego ramienia zawieszonego nad swą głową. Jutta przez długi czas nie mogła uspokoić nerwowego śmiechu. - No i przez ciebie straciłam mieszkanie - powiedziała w końcu. - Zaczniemy wszystko od początku - uspakajał ją. - Zapomnisz, kim byłaś... - A kim ja byłam? - zdziwiła się Jutta. - Nienawidzę biedy bardziej, niż tego tłustego wieprza. - Czy ty wiesz, co to jest moralność? - zapytał. - Czy masz jakieś zasady? - Jedną: nie zadawać się z nudziarzami, więc przestań wreszcie gadać, raczej dokończmy to, co... - Przecież ja cię kocham, Jutta - powiedział poważnie i uroczyście. Jutta pieściła go, dotykając ustami jego ucha. Jej palce w tym czasie błądziły po szczupłych, doskonale umięśnionych plecach, jakby liczyły lekko wystające kości kręgosłupa. - Czy ty wiesz, co to znaczy kocham? - spytała, a on odpowiedział na to pytanie już nie słowami. I tak było dobrze, bo Jutta nie oczekiwała słów. Pan Dżywne Yme Wysoki, siwy pan, w garniturze koloru popielatego, jak określa się zwykle kolor bezpiecznej elegancji, rozmawiał o elitach w krajach Europy Wschodniej z młodym krytykiem w wypukłych okularach. Mówili po angielsku, gęsto przetykając dyskusję nazwiskami z obszaru kultury euroamerykańskiej. Krytyk używał palców obu rąk do wyliczania rodzajów elit: elita władzy świeckiej i elita władzy kościelnej, elita umysłu, urodzenia, pieniędzy, elita sukcesu, warstwy, elita klanu, klasy, dziedziny... Jutta słuchała z zainteresowaniem tego, co do niej docierało. Siedziała w pobliżu, popijając spóźniony koktajl. Gdyby nie należała do małej elity, nie mogłaby znaleźć się na tym przyjęciu. Nikt nie wiedział, czym naprawdę zajmuje się Jutta. Zdarzało się, że projektowała jakąś wystawną willę komuś, kto miał wystarczająco dużo pieniędzy, żeby zapłacić za ekskluzywny projekt, i wystarczającą fantazję, żeby go zaaprobować. Uważano, że Jutta żyje z tych nieregularnych dochodów, ze spuścizny po babce Salomei i z majątku pozostałego po rodzicach. Nikt nie miał pojęcia, jak wyglądała prawdziwa sytuacja materialna Jutty