... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Nie miał pomysłu na wy- przedzenie przeciwników, ale gdyby udało mu się ich zmylić, tak żeby szukali go na samej górze, zdążyłby zbiec na dół i dopaść trójkołowego łazika. Wysiadł na najwyższym poziomie. Podłoga leżała teraz bardzo daleko w dole, zupełnie jak- by znalazł się w pół drogi na orbitę, i to po przejażdżce windą, a nie promem. W odróżnieniu od normalnych budynków, które na każdym piętrze miały podło- gę i jakieś pomieszczenia, hangar montażowy stanowił jedną, wielką, nie podzie- loną stropami przestrzeń. Na moment zyskał nieco przestrzeni życiowej, ale nie wiedział, co robić. Terroryści z pewnością wiedzieli, że wsiadł do windy i że nie ma go już na pozio- mie trzecim. Czy powinien jakoś zwrócić ich uwagę i próbować ich oszukać? Ostrożnie posuwał się wzdłuż pomostu, uważając, żeby o nic nie zaczepić gip- sem, gdy nagle, cztery poziomy niżej, po przeciwnej stronie budynku, dostrzegł potężnego Murzyna, Bilę, idącego jednym z wąskich chodników z karabinem w dłoni. Bandyta zerknął w górę i ich spojrzenia się spotkały. Otworzył usta, ale nie wydał żadnego dźwięku; Lodowiec zaczął podejrzewać, że tamten jest niemo- wą, w związku z czym nie może dać znać Mory'emu. Bila tymczasem przyłożył broń do ramienia i oddał dwa szybkie strzały. Lo- dowiec rzucił się w tył, na ścianę, a pociski chybiły o dobre parę metrów, zosta- wiając po sobie jasne, gwiaździste ślady. Odgłos wystrzałów i świst rykoszetów wystarczyły jednak, żeby zdradzić Mory'emu jego kryjówkę. Lodowiec pospiesznie pokuśtykał dalej. Rakiety pomocnicze przypominały dwie potężne kolumny stojące pośrodku otwartej przestrzeni. Nad nimi wyciągał ramię jeden z żółtych, dwustupięćdziesięciotonowych dźwigów, z sufitu zaś zwie- szały się liczne łańcuchy, bloki i kołowroty. Cofał się do windy. Powinien był zbiec po schodach, ale myśl o poko- naniu takiego dystansu na piechotę z pulsującą bólem stopą sprawiała, że zasta- nawiał się, czy nie lepiej dać się zastrzelić. Dotarł do windy, a migające lampki i pomruk maszynerii powiedziały mu, że dźwig właśnie zdąża na górę. Ktoś się tu do niego wybierał. Mory. 114 Zabrzmiał dzwonek oznajmiający przybycie klatki. Lodowiec rozpłaszczył się na ścianie obok czerwonych drzwi. Serce łomotało mu jak oszalałe; widział wszystko z nienaturalną ostrością: otwartą przestrzeń, długi spadek i zwieszające się w pobliżu windy łańcuchy. Metalowe drzwi zaskrzypiały, otwarły się i podobny do łasicy Mory wynu- rzył się z wnętrza dźwigu - przykucnięty, gotów do strzału. Lodowiec nie dał mu tej szansy. Zdrową stopą odepchnął się od ściany i wystrzelił przed siebie niczym torpe- da. Trafił Mory'ego z boku w ciężki plecak w chwili, gdy tamten odwracał się w jego kierunku. Terrorysta krzyknął i oddał serię na oślep. Lodowiec pchnął go na barierkę z impetem, od którego Mory'emu zabrakło tchu w piersi. Nie waha- jąc się nawet przez ułamek sekundy, Lodowiec chwycił jeden z wiszących łańcu- chów i kilkakrotnie owinął go wokół kostki przeciwnika, po czym wypchnął męż- czyznę za balustradę. Przerażony Mory wrzasnął, przeleciawszy jakieś dwa-trzy metry nad przepa- ścią, zanim luz łańcucha się skończył. Lodowiec usłyszał chrzęst pękających ko- ści -niczym trzaśniecie karku wisielca. Mory wisiał do góry nogami nad otchłanią, młócąc rękoma powietrze w po- szukiwaniu zbawczej barierki. Wypuścił karabin, który koziołkując poleciał w dół i w kilka sekund później z łoskotem spadł na beton. - Ratunku! - krzyczał Mory. - Ty draniu! -jego twarz przybrała kolor świe- żego buraka. Wilgotna plama na spodniach stała się jeszcze ciemniejsza. Lodowiec mocniej uchwycił wrzynający mu się w dłoń łańcuch i przyciągnął terrorystę nieco bliżej. Ten machnął ręką, usiłując dosięgnąć balustrady, ale nie udało mu się. -Kim jesteście? Czego chcecie? - Odpierdol się - odpowiedział Mory. Lodowiec rozkołysał łańcuch i Mory znowu zawisł nad przepaścią. Sam aż jęknął pod ciężarem bandyty, który krzyczał ze strachu i z bólu, kiedy łańcuch zaciskał się na złamanej kostce. Ile razy musimy to powtórzyć? - wysapał Lodowiec. - Kim jesteście? Opuść mnie! Nic ci nie powiem! Lodowiec wychylił się przez barierkę i z trudem podciągnął Mory'ego o kil- kanaście centymetrów, po czym nagle puścił łańcuch. Mężczyzna spadł dobre pół metra i zatrzymał się z gwałtownym szarpnię- ciem. Znów wrzasnął. Lodowiec poświęcił chwilę na zapanowanie nad własnym oddechem, zanim zaczął mówić. - Z tego poziomu do ziemi jest ponad sto sześćdziesiąt metrów. Wyobraź sobie tylko, jak się rozbryźniesz. Mogę cytować ci takie liczby... Albo zaczniesz mówić. - Dobrze! Dobrze! - zajęczał Mory. - Tylko przyciągnij mnie do barierki! Przekładając ręce! Lodowiec skrócił łańcuch i powoli ściągnął jeńca do sie- bie, gdy nagle ujrzał malujące się w jego oczach zaskoczenie i ulgę. Odwrócił się, 115 ciągnąc za sobą Mory'ego, w samą porę, by ujrzeć wbiegającego po schodach Bilę. Murzyn, nie zatrzymując się, zaczął strzelać. Lodowiec zasłonił się Morym niczym tarczą; dwie kule wydarły w boku ter- rorysty długie, krwawe ślady i wyszły przez klatkę piersiową. Lodowcowi nie pozostało nic innego, jak chwycić jeden z wiszących obok łańcuchów i skoczyć przed siebie. Łańcuch zawibrował w jego rękach, rozległ się grzechot mechanizmu blokowego