... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Zabawna jest legenda, gdy opowiada, jak królewicz klęczy na śniegu przed kościołem, bo kościół właśnie zamknięty! Dziwy nie lada! Lubił chadzać w sam raz do kościołów zamkniętych? A na zamku nie miał kościoła? A jeżeli zależało mu na pewnym kościele, to też kościelny nie pędził z kluczami, żeby mu otworzyć! I chodził królewicz po mieście nawet w nocy samiuteńki, bez jednego choćby służącego? Ale takie rzeczy głoszą legendy nie tylko o św. Kazimierzu, lecz o licznych innych świętych. (Te same legendy powtarzają się w rozmaitych krajach i w rozmaitych czasach). A tymczasem królewicz ten należy do świętych politycznych, do tych, którzy pragnęli przystępować do polityki religijnie, według wskazań moralności katolickiej. Powiedziano o św. Kazimierzu słusznie, że "osobistość ta nie tylko w żywotach świętych powinna być zapisana, ale także w księdze historii" Tkwił w tym królewiczu, wielce bogobojnym, duch takich świętych Pańskich, jak św. Wojciech, Wincenty Kadłubek, św. Jacek. Należy on do szeregu politycznych świętych polskich. Są tacy święci, którzy w największym wirze świata, na najwybitniejszych stanowiskach i wśród nawały różnorodnych spraw świeckich starali się zaprowadzić sprawiedliwość chrześcijańską w praktyce i dbali o moralność w polityce. O zasadzie swych rządów sam napisał w pewnym piśmie do wrocławian, że chce wybadać, czego wymaga sprawiedliwość, "którą nad wszystkie inne cnoty uprawiać winienem i pragnę". A gdy św. Kazimierz umierał, dawali Turcy właśnie znać o sobie na nowo. Tegoż roku 1484 zajęli ujścia Dunaju i Dniestru do Morza Czarnego. Król Polski wyruszył w tamte strony, wyparł i ich z Mołdawii i posuwał się zwycięsko ku wybrzeżom. Poruszył wtedy sułtan turecki Tatarów na Polskę. Pokonał ich wprawdzie królewicz Jan Olbracht w świetnym zwycięstwie pod Kopystrzynem w r. 1487, lecz najazd ten osłabił całą południowo-wschodnią połać państwa. Na dobitkę, hospodar wołoski zdradził i przerzucił się na stronę Turcji. Dalszy pochód był na razie niewykonalny i trzeba było odroczyć przeprowadzenie sprawy czarnomorskiej. W rok zaledwie po św. Kazimierzu królewiczu i po bł. Janie z Dukli żegnał świat w r. 1485 zakrystian kościoła Świętego Marka w Krakowie, bł. Michał Gedroyć, ów litewski książę. Miejsce na grób wybrał mu i pogrzebem kierował serdeczny księcia przyjaciel, dawny majster szewski bł. Świętosław. Tymczasem zajęty czcią pośmiertną Duklanina bł. Ładysław z Gielniowa przebył rok 1486 w Krakowie, będąc powołany na gwardiana konwentu macierzystego w Krakowie na Stradomiu (pod Wawelem) i zaraz zajął się również czcią krakowskiego patrona bł. Szymona z Lipnicy. W następnym zaś roku został prowincjałem i wtedy nadeszło właśnie pozwolenie od papieża Innocentego VIII, żeby "podnieść kości" bł. Jana z Dukli, czego też bł. Ładysław dokonał skwapliwie, przybywszy w tym celu umyślnie do Lwowa. Bernardyni krakowscy otrzymali zaś takie samo zezwolenie dopiero rok później, chociaż bł. Szymon zmarł rok wcześniej od bł. Jana. Stolica Apostolska otrzymała wszakże wiadomość o lwowskim patronie wcześniej, wcześniej więc tę sprawę załatwiła. Bądź co bądź działo się to dziwnie szybko, niemal od razu po zgonie obu patronów. Ale też na tym tej gorliwości koniec. Zaginęła nawet tradycja aktu co do bł. Jana z Dukli i potem w r. 1522 prowincjał Komorowski ponownie dokonywał podniesienia kości. O rok wcześniej (w r. 1521), zezwolił na publiczną cześć królewicza Kazimierza u nas papież Leon X; kanonizowany jednak dla całego świata katolickiego został on dopiero w r. 1602 przez papieża Klemensa VIII. Jeszcze bez porównania dłużej przeciągnęły się procesy beatyfikacyjne błogosławionych bernardyńskich. Szymon z Lipnicy uznany był za błogosławionego dopiero w r. 1689 za papieża Innocentego XI; o beatyfikację zaś Jana z Dukli wystarano się dopiero w r. 1735 u papieża Klemensa XII. Słusznie spotkał Bernardynów polskich zarzut, że gorliwie przyczyniali się nie tylko do beatyfikacji, ale i kanonizacji świętych swego zakonu z prowincji innych narodów, ale o swoich, polskich, lubili zapominać