... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

— Wypada chyba, żebyście tylko wy z Tomem weszli do miejsca spoczynku twojego ojca — rzekł cicho. — My z Dużym Danielem zaczekamy tutaj. Zdjął z pasa skórzany wór i podał go Halowi, a potem zapalił knoty pozostałych trzech lamp, skinął na Daniela i odeszli na bok, pozostawiając obu Courtneyom dopełnienie świętego obowiązku. Hal z Tomem stali przez chwilę w ciszy, smagani sztormowym wiatrem, w którym poły ich peleryn trzepotały niczym skrzydła sępów. Światło lamp rzucało na skalną ścianę niesamowite cienie. — Chodź, chłopcze. Hal poprowadził syna do rozpadliny, a potem opadł na czworaki, by wpełznąć do tunelu. Tom podał mu latarnię i poszedł w jego ślady. Odgłosy burzy przycichły za ich plecami, a tunel nagle otworzył się w jaskinię. Hal wstał, dotykając niemal głową skalnego sufitu. Tom stanął obok niego, mrużąc oczy w żółtym świetle. Byli w grobowcu przepojonym zapachem kurzu i odwieczności. Nagły przypływ nabożnego lęku odebrał Tomowi dech i chłopak poczuł, że drżą mu dłonie. Na drugim końcu groty zobaczył naturalną skalną platformę. Przykucnięty na niej człowiek wpatrywał się w niego wielkimi pustymi oczodołami. Tom odskoczył odruchowo, tłumiąc narastający w gardle szloch. — Spokojnie, chłopcze. Hal wziął go za rękę i poprowadził, krok za krokiem, ku siedzącej postaci. W miarę jak się zbliżali, migotliwe światło odsłaniało jej szczegóły. Głowa okazała się czaszką. Tom wiedział, że Holendrzy ścięli dziadkowi głowę, widocznie więc Aboli umieścił ją z powrotem na karku. Z kości zwisały jeszcze strzępy wysuszonej skóry, jak martwa kora na pniu 188 eukaliptusa. Z tyłu nagiej czaszki wisiały długie ciemne włosy, z miłością uczesane i ułożone. Zadrżał. Puste oczy dziadka zdawały się zaglądać na samo dno jego duszy. Cofnął się znowu, lecz ojciec przytrzymał go za ramię i ofuknął łagodnie. — To był dobry człowiek. Dzielny człowiek o wielkim sercu. Nie ma powodu się go bać. Zwłoki były owinięte w zwierzęcą skórę o czarnym włosiu. Obżarta już miejscami przez robaki, wyglądała jak zarażona trądem. Hal wiedział, że kat poćwiartował ciało, rąbiąc je brutalnie toporem na szubienicy. Aboli poskładał pieczołowicie poszczególne części i zaszył w skórze świeżo upolowanego bawołu. Na ziemi pod platformą widniały pozostałości małego rytualnego ogniska: krąg popiołu i zwęglone patyki. — Pomódlmy się — rzekł Hal, ciągnąc Toma, by ukląkł wraz z nim na kamiennej podłodze jaskini. — Ojcze nasz, któryś jest w niebie... — zaczai Hal, a Tom złożywszy dłonie na wysokości oczu, przyłączył się do recytacji. W miarę jak wypowiadał słowa modlitwy, jego głos nabierał pewności. — ...Bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi... Modląc się, jednocześnie przyglądał się przez palce dziwnym przedmiotom ułożonym na platformie. Zrozumiał, że to ofiary umieszczone tu przez Abolego, kiedy przygotowywał ciało dziadka do wiecznego spoczynku. Był tam drewniany krucyfiks, oprawiony w macicę perłową, i były wygładzone przez morze kamyki, połyskujące lekko w świetle latarni. Był topornie wykonany model trójmasztowego statku z nazwą Lady Edwina wyrytą na podstawce, a obok drewniany łuk i nóż. Tom uświadomił sobie, że to symbole sił, które kierowały życiem jego dziadka. Jeden Bóg, dzielny statek i oręże wojownika. Aboli dobrał swoje ostatnie podarunki starannie i z miłością. Skończywszy modlitwę, klęczeli przez chwilę w milczeniu. Wreszcie Hal podniósł głowę i otworzył oczy. Przemówił cicho do owiniętego w skórę kościotrupa: — Ojcze, przybyłem, żeby cię zabrać do domu, do High Weald. Położył na ziemi worek i zwrócił się do Toma: — Otwórz go i trzymaj. Uklęknąwszy przy ciele ojca, wziął" je w ramiona. Było zaskakująco lekkie. Szkielet zatrzeszczał, odpadło od niego kilka pasemek włosów i skrawków skóry. Po tak długim czasie nie czuć było woni rozkładu, unosił się tylko zapach kurzu i grzyba. Hal wsunął zwłoki do worka, stopami do przodu, aż wystawała tylko sędziwa trupia głowa. Pogłaskał resztki długich włosów, czarnych z pasemkami siwizny, a Tom, widząc ten gest, uzmysłowił sobie, jak wielką wyraża miłość i szacunek. — Kochałeś go — powiedział. Hal podniósł głowę. — Gdybyś go znał, ty także byś go kochał. — Wiem, jak bardzo kocham ciebie — odparł Tom — więc mogę to sobie wyobrazić. Objął syna ramieniem i przytulił go w krótkim, lecz mocnym uścisku. — Módl się do Boga, żebyś nigdy nie musiał spełniać tak ponurego obowiązku dla mnie — rzekł, po czym zamknął worek nad głową Francisa Courtneya, zawiązał mocno rzemień i wstał. — Musimy iść, Tom, nim burza rozpęta się na dobre. — Podniósł ostrożnie worek i zarzucił na ramię. Potem pochylił się i wpełzł do tunelu wyjściowego. Aboli czekał na nich na zewnątrz. Zrobił gest, jakby chciał uwolnić Hala od ciężaru, ten jednak pokręcił głową. — Ja go poniosę, Aboli. Prowadź na dół. Zejście okazało się dużo trudniejsze niż wspinaczka