... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- No, nie wiem, panowie - odpowiedział im Smith, wygładzając pogniecione brzegi projektu rozłożonego na jego schludnym, wojskowym szarym biurku. Obok pudełka na przychodzące wiadomości leżała „Lista spraw do załatwienia na dzisiaj”; bardzo niewiele punktów z tej listy już skreślono. Jakby rozdrażniony tym, że go stale ignorują, telefon zadzwonił po raz trzeci. - Jest tak dużo nowych projektów, że nie mogę się z nimi uporać - Smith wskazał kąt biura, gdzie deska kreślarska trzeszczała pod ciężarem piętrzących się planów nowych pocisków. Projekty czekały na jego akceptację, korektę lub podpis, zanim mogły trafić do teczek. Pierwszy wykonawca spróbował zainteresować go zawiłymi liniami narysowanymi na projekcie. - Poruczniku Smith, musi pan przyznać, że ten system rakietowy jest bezpieczny. Drugi kontrahent z usłużnym uśmiechem zaczął się zachwycać: - Ten zmodyfikowany system jest tak złożony, że potrzeba dwunastu lat koledżu, żeby móc go obsługiwać! Ten nowy projekt to świadectwo, jak wysoko cenimy wykształcenie i inteligencję naszych dzielnych ludzi w mundurach. Smith pokręcił głową i spojrzał na nich, zdezorientowany. - Ale ja się w tym w ogóle nie mogę połapać. - Właśnie, dokładnie o to chodzi! - powiedział pierwszy kontrahent. - Pełne bezpieczeństwo. Jest pan jednym z najbardziej kompetentnych ludzi, a skoro ten system pana zaskakuje, proszę sobie wyobrazić, jak zmyli naszych przeciwników! Żaden agent nieprzyjacielski nie będzie w stanie rozgryźć tego systemu, a nasz naród będzie bezpieczny. Smith nadal patrzył na pierwszego rozmówcę. - No to jak my będziemy mogli go użyć, skoro nikt go nie rozumie? Pierwszy kontrahent odpowiedział cierpliwie, ściskając pod pachą następne rolki z projektami: - Wystarczy nacisnąć ten czerwony guzik, a system zrobi resztę! Panie poruczniku, nikt od pana nie oczekuje, żeby pan to rozumiał. Wszystko, co ma pan zrobić jako oficer wywiadu marynarki, to zaakceptować i przybić pieczątkę! Smith pochylił się nad planem, kręcąc głową. - Gdyby tylko instruktorzy w Akademii Marynarki powiedzieli coś więcej o tych pociskach... Westchnął głęboko i podniósł pieczątkę, odwracając ją, żeby przeczytać odwrócone litery słowa „Przyjęte”. Potem przetrząsnął szufladę biurka w poszukiwaniu poduszeczki na tusz i ostatecznie uderzył pieczątką w projekt na chybił trafił. Uradowani kontrahenci błyskawicznie zabrali plan. Nie zawracając sobie głowy zwijaniem płachty wypadli z pokoju, kierując się wzdłuż korytarza do następnego biura, gdzie czekało ich to samo z następnym zestawem planów, następnym oficerem wywiadu marynarki i następną pieczątką. Smith popatrzył za nimi, jeszcze raz głęboko westchnął i wreszcie zauważył notorycznie dzwoniący telefon. Podniósł słuchawkę i przycisnął ją do ucha. - Tak? Czym mogę służyć? - Czy to pan Smith? - odezwał się głos kobiety. Wydało mu się, że słyszy w jej słowach kubański akcent. - Tak - odparł Smith. - Tom Smith? - pytała dalej. - Porucznik? - Tak. - Oficer wywiadu marynarki? - Tak. - Sekcja Zabezpieczania Broni? - Tak, tak! Czy pani w sprawie sprzedaży? - spojrzał żałośnie na swoją „Listę spraw do załatwienia na dzisiaj”. - Po prostu chcieliśmy być absolutnie pewni, poruczniku Smith. To pański szczęśliwy dzień. Mamy dla pana fantastyczne wiadomości, senor. Rozpromieniając się, Smith przysunął się bliżej biurka. - O co chodzi? Kto mówi? - Przy telefonie Maria z... hm, Pan-Latin Airways. Gratulujemy! Właśnie zwyciężył pan w naszym konkursie. Mimo, że starała się mówić jak profesjonalna amerykańska specjalistka od public relations, śpiewna nuta jej głosu nosiła ślad skrywanego chłodu. - Naprawdę? - spytał Smith. - Ale ja nigdy nie biorę udziału w konkursach. Nie uprawiam hazardu. - To konkurs, do którego nie musiał pan przystępować - powiedziała Maria. - Był pan milionową osobą, która weszła w tym miesiącu do World Trade Center. - To musi być jakaś pomyłka - odparł Smith, zerkając do kalendarza na biurku. - Ja nawet nigdy nie byłem w World Trade Center. - Och, przepraszam. Powinien pan tam pójść, słyszałam, że to wspaniałe miejsce. - Usłyszał, jak Maria przekłada papiery. - Ach, przepraszam, był pan milionową osobą, która weszła do katedry św. Jana Boskiego. - Tam też nigdy nie byłem. W jakim mieście to jest? Głos Marii stał się niższy, chłodniejszy, nieubłagany. - Był pan milionową osobą, która przeszła przez skrzyżowanie Czterdziestej Drugiej i Broadwayu. - Proszę pani, ja... - Senor, pan wygrał, słyszy pan? Wygrał pan! - jej głos zaczął się podnosić i robić coraz bardziej nerwowy. - Nie wiem, jak pan wygrał. Ja tylko wykonuję swoją pracę. Dlaczego tak mnie pan męczy? Chce pan, żebym zaczęła płakać, czy co? - jej głos był bliski histerii