... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Shean westchnął i pokazał księdzu plastikową torebkę ze Stewartem Little. - Trucizna zabiła go natychmiast. Gdybym mu nie rzucił okruszyny chleba i nie zaczął odmawiać modlitwy przed posiłkiem i ja już bym nie żył. Ojciec Hafer patrzył ze zgrozą. - Cały czas nosi to brat z sobą? - Muszę. - Dlaczego? - Kiedy zszedłem z poddasza, nie wiedziałem, czy już sprzątnięto ciała. Potem zobaczyłem, że są nadal w celach. Ale co by było, gdyby po mojej ucieczce mordercy wrócili i usunęli zwłoki? Musiałem zabrać martwą mysz z sobą, żeby się dowiedzieć, jakiej trucizny użyli. Niektórzy specjaliści zostawiają swoiste znaki firmowe. Mają ulubione specyfiki, pewne rodzaje trucizn. Mam nadzieję, że sekcja wykaże... - Specjaliści? Znaki firmowe? Sekcja myszy? I brat to nosi w kieszeni? Myliłem się. Czy Bóg ma się litować nad nimi? Nie, nie tylko nad nimi. Niech Bóg się zlituje nad nami wszystkimi. Ojciec Hafer wstał poirytowany. - Twierdzi brat, że klasztor zaatakowano cztery dni temu? - Zgadza się. - A brat uciekł dwa dni później? Głos księdza stał się piskliwy. - Tak. - I zamiast iść na policję, zmarnował brat tyle czasu, żeby się skontaktować ze mną. - Nie mogłem ryzykować, że mnie wsadzą do więzienia. Stałbym się wówczas dla napastników łatwym celem. - Ale, na miłość boska, mógł brat przynajmniej zatelefonować na posterunek. Teraz ślady nie są już świeże. Utrudni to śledztwo. - Był inny powód, dla którego nie zadzwoniłem. Nie mogłem. - Nie rozumiem. Dlaczego? - To nie był mój wybór. Władze kościelne muszą zostać zawiadomione wcześniej. To one muszą zdecydować, co zrobić. - Zdecydować? Naprawdę sądzi brat, że znajdą jakieś inne wyjście niż zawiadomienie policji? - Prawdopodobnie będą musiały, ale nie od razu. - To zupełnie nie ma sensu. - Ma i to duży. Niech ksiądz nie zapomina, kim jestem. Kim byłem. Do jakiej organizacji należałem. Ksiądz Hafer jęknął, kiedy dotarło do niego, co Shean ma na myśli. - Jakże żałuję, że brat kiedykolwiek trafił do mojego biura. - Mówiąc to zbladł - Twierdzi brat, że nasze światy się od siebie nie różnią. W taki właśnie sposób spojrzą na tę sprawę wrogowie Kościoła. Z twojej winy, synu. I z mojej. Przez moją słabość, kiedy uwierzyłem, że mimo grzechów pragniesz zbawienia. - Bo pragnę! Ojciec Hafer zacisnął dłonie, aż paznokcie wbiły mu się w ciało. - Udzieliłem ci, synu, rekomendacji do Zgromadzenia Kartuzów. Teraz jednak dawne zbrodnie cię dosięgły i święci bracia ponieśli za ciebie karę. - Zakasłał. - Przez to naraziłem na szwank reputację nie tylko zakonu kartuzów, ale i Świętej Matki Kościoła. Już widzę te nagłówki w gazetach: "Kościół Katolicki ochrania terrorystę", "Kościół Katolicki bierze pod swoje skrzydła międzynarodowego płatnego mordercę". - Ja przecież działałem po stronie... - Dobra? To chciałeś powiedzieć? Dobro i zabijanie? - Robiłem to dla kraju. Wierzyłem, że postępuję słusznie. - A potem doszedłeś do wniosku, że się pomyliłeś? - głos ojca Hafera był pełen pogardy. - I chciałeś uzyskać przebaczenie? Teraz, gdy tamci zakonnicy nie żyją, a ty naraziłeś Kościół na niebezpieczeństwo. - Niech się ksiądz opamięta. - Ja mam się opamiętać?... Ksiądz Hafer podszedł do kanapy, schwycił stojący na stoliku telefon i wcisnął kilka klawiszy. - Moment. Do kogo ksiądz dzwoni? Jeśli na policję... - Shean sięgnął po aparat. Ksiądz z nadspodziewaną siłą odepchnął jego rękę. - Tu ojciec Hafer. Zastałem go? W takim razie proszę go obudzić. Powiedziałem: obudzić. To pilne. Trzymając słuchawkę przy uchu. ojciec Hafer zakrył drugą dłonią mikrofon. - Umrę jeszcze przed końcem tego roku. - Uniósł rękę do góry, nakazując milczenie. -Jaki to ma związek z tą sprawą? Pamiętasz, synu, naszą rozmowę sprzed sześciu lat? - Oczywiście. - Mówiliśmy wówczas o ślubach. Obawiałem się, że jeśli rekomenduję takiego młodego kandydata do zgromadzenia o tak surowej regule i jeśli święte śluby zakonne okażą się dla ciebie zbyt trudne złamiesz je, odpowiedzialność za twoją duszę spadnie na mnie. - Pamiętam. - Swoją odpowiedź również? Powiedziałeś, że jeśli odmówię poparcia, i tak będę za wszystko odpowiedzialny, tylko w inny sposób. Byłeś wówczas tak zrozpaczony, że chciałeś odebrać sobie życie. Gdybym odmówił spełnienia tamtej prośby, wina za twoje postępowanie spadłaby na mnie. - Tak. - Takie rozumowanie świadczyło o tym, że pojmowałeś całe zagadnienie bardzo szeroko. Każdy sam ponosi odpowiedzialność za własną duszę. Samobójstwo byłoby świadomym aktem potępienia. Wysłuchałem jednak twojej spowiedzi i pomyślałem: jaką nadzieję na zbawienie może mieć człowiek z taką przeszłością? Jakaż pokuta będzie dostatecznym zadośćuczynieniem za te potworne grzechy? - I poparł ksiądz moją prośbę. - A teraz, gdyby nie ja, ci pustelnicy nadal dążyliby do zbawienia swoich dusz. Z mojej winy nie żyją. To nie jest wyłącznie skandal i kontrowersyjny problem, że Kościół przygarnął płatnego mordercę