... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

W końcu pan Maguire sprzedał go miastu i teraz mieści się tu ratusz San Francisco. - Bez wątpienia musiał odetchnąć z ulgą stwierdziła Chauncey niezbyt miłym tonem, spog lądając na przesadną ornamentykę budynku z amery kańską flagą. - Tak naprawdę to chciałabym pójść do El Dora do. To prawdziwa szulernia - mówiła dalej Mary, wskazując na olbrzymi malowany szyld, zdobiący budynek tuż obok ratusza. Swoją drogą trudno sobie wyobrazić, że szulernia może stać tuż obok gmachu rządowego - dodała, chichocząc. - No dobrze, Mary - westchnęła Chauncey. - Spróbuję przestać być taką nudziarą. Porozmawiaj my o pogodzie. - Jak ciepło! - mruknęła Mary. - Pomyśleć, że jest luty, a mamy na sobie tylko lekkie płaszczyki. - Cudownie - zgodziła się z nią Chauncey. - A teraz wysłuchamy zachwytów na temat zatoki. - Jej wody błyszczą niczym morze szafirów - stwierdziła ochoczo Mary. - Niechże się panienka rozchmurzy. Jeszcze nie wszystko stracone. Idzie pani dzisiaj na przyjęcie do Newtonów. Pan Saxton z pewnością tam będzie. - Owszem - powiedziała szorstko Chauncey - po dobnie jak panna Penelopa Stevenson. - Ach - westchnęła tylko Mary. Wieczorem, kiedy układała włosy swej pani, ta wysilała umysł, by opracować odpowiednią strategię. - Być może pan Saxton naprawdę kocha pannę Stevenson - stwierdziła po raz kolejny Mary. 112 - Też coś - oburzyła się Chauncey. - Ona w ogó le nie myśli. - Lecz jest wystarczająco ładna, z pewnością śmieje się ze wszystkich dowcipów pana Saxtona i potrafi poprowadzić dom. Tak jakby mężczyznom zależało, aby kobiety miały rozum! - Mówisz to na podstawie doświadczenia? - spy tała ironicznie Chauncey, unosząc brwi. - Jesteś o rok młodsza niż ja. A poza tym panna Penelopa nawet nie wie, kiedy powinna się roześmiać. I tylko czasami udaje jej się z tym utrafić. Tak, jedyne, czego mi trzeba, to bezbłędnie ułożony plan. - Ma panienka zamiar uprowadzić pana Saxtona? - Kto wie, jeśli i dziś nie poświęci mi wystar czająco dużo uwagi... Choć nie, nie całkiem, ale... - Ponieważ będzie tam panna Stevenson, nie mo że pani zachowywać się zbyt śmiało. No i chyba nie oczekuje pani, że mężczyzna porzuci swą narzeczo ną, gdy tylko panienkę zobaczy. - Ona nie jest jego narzeczoną! - Jeszcze. - Zobaczymy - stwierdziła Chauncey z uporem w głosie. - Czy wspominałam panience, że spotkałam po południu kamerdynera pana Saxtona? - Mary! - Chauncey odwróciła się gwałtownie na krześle, posyłając służącej pełne wyrzutu - Ma na imię Lucas i jest dość miły. Przedstawił mi się, co oczywiście było dość śmiałe z jego strony, a potem zaproponował, że poniesie jedyny leciutki pakunek, jaki miałam ze sobą. Z tą drewnianą nogą i opaską na oku wygląda zupełnie jak pirat. - I co, dowiedziałaś się czegoś? - spytała Chaun cey z podziwu godną cierpliwością. 113 spojrzenie. Mary uśmiechnęła się szeroko. - Tak, panienko. Powiedział mi, że w tym miesią cu na placu Portsmouth będą miały miejsce uroczys te obchody dnia urodzin pana Waszyngtona. - Mary! - Zupełnie straciła panienka poczucie humoru. No dobrze, już dobrze. Pan Saxton co dzień rano jeździ konno. Najczęściej po Rincon Hill. - Ach - powiedziała Chauncey. Jej mglisty plan wreszcie zaczynał nabierać kształtu. Podczas przyjęcia u Newtonów Delaney Saxton przechodził samego siebie, jeśli chodzi o uprzej mość. Zaproszono tylko sześcioro gości i Delaney domyślił się, że panna Jameson została zaproszona z uwagi na Tony'ego. Chociaż Delaney całą uwagę poświęcał, jak należy, Penelopie, to słuchając jej rozkosznej paplaniny, przez cały czas myślał o pan nie Jameson. Roześmiał się miękko, przypomniaw szy sobie słowa Lucasa. - Ona jest tobą zainteresowana, Del. Ta jej pokojówka, rezolutna dziewczyna imieniem Ma ry, wypompowywała ze mnie informacje, aż wre szcie poczułem się niczym wyschła studnia. Boże, ależ ona wspaniale wygląda, pomyślał, spoglądając na Chauncey, siedzącą pomiędzy Tonym Dawsonem a panią Newton. Jej dźwięczny śmiech rozbrzmiewał ponad stołem, a pełne mle- cznobiałe piersi unosiły dechu. Poczuł skurcz się przy pożądania i, każdym od zirytowany swoją reakcją, postanowił, że po przyjęciu natych miast uda się do Marie. Do licha, podobał mu się nawet nos Elizabeth, mały i prosty, o zde cydowanie arystokratycznym kształcie nozdrzy. I te jej pełne wargi. 114 - Słyszałeś choć słowo z tego, co powiedziałam, Del? Odwrócił się ku ślicznej dziewczynie u swego boku i obrzucił ją leniwym spojrzeniem. - Wybacz mi, moja droga - powiedział gładko