ďťż

... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

To było dla niego tak ważne, że zamiast się pana pozbyć, zdecydował się na mistyfikację, na przedstawienie siebie jako Rykierta. - Nic nie rozumiem - westchnšł Henryk. - Ależ to proste. Ten człowiek po coœ przyszedł. Przypuœćmy, że zakradł się do mieszkania, aby coœ zabrać. Może zegarek, pienišdze, złotš bransoletę, futro, radio? Nagle do mieszkania, po którym plšdruje ten facet, włazi jakiœ osobnik, czyli pan. Co on powinien zrobić? Spławić pana jak najszybciej, żeby móc dalej plšdrować. Czy tak uczynił? Nie. Usłyszawszy, że przyszedł pan po informacje w sprawie jakiegoœ przedmiotu, zaprosił pana do œrodka. Ba, podał się nawet za Rykierta, byle tylko dowiedzieć się, co to za przedmiot. Postšpił wbrew logice złodziejskiej. Nie był to więc złodziej w zwykłym tego słowa znaczeniu. To był człowiek, który szukał czegoœ w mieszkaniu zmarłego. Szukał, lecz nie mógł znaleŸć. Nagle zjawił się pan. Zaprosił pana, bo liczył, że to, czego się od pana dowie, może mu pomóc w szukaniu. Pan mu powiedział o laseczce. I co wówczas nastšpiło? - Facet stracił dla mnie zainteresowanie. Dał mi do zrozumienia, abym sobie poszedł. - Innymi słowy, laseczka nie była przedmiotem, którego szukał. - Pani byłaby doskonałym detektywem - zawołał. Wypili po kieliszku wina. Wywód dziewczyny rzeczywiœcie wydał mu się bardzo logiczny. Ambicja Henryka jednak nieco ucierpiała, bo to chyba on, a nie ona, powinien wysnuć podobne wnioski. Wypił znowu kieliszek wina i powiedział: - Moim zdaniem, wypadek samochodowy został upozorowany. Rykierta zamordowano. To z mordercš rozmawiałem w mieszkaniu Rykierta. Miał słabš głowę. Po czwartym kieliszku znów zmienił zdanie. - Byłem kiedyœ na sztuce Suchowo-Kobylina zatytułowanej "Œmierć Tarełkina". Tarełkin to był facet mocno zadłużony i aby uwolnić się od wierzycieli, upozorował własnš œmierć. Kupił trumnę, do trumny wpakował kukłę podobnš do siebie, pod kukłę podłożył trochę zdechłych ryb. A co pani powie, jeœli okaże się, że uczestniczyliœmy w pogrzebie kukły obywatela Rykierta, magistra i historyka sztuki?... Nie jest pani zachwycona tš hipotezš? - Nie - powiedziała szczerze. Ostentacyjnie zabrała ze stołu nie dopitš butelkę wina i zaniosła jš do kuchni. Bardzo mu się to nie podobało. Gorzkie doœwiadczenie jeszcze raz się potwierdzało: zaproœ młodš kobietę do kawalerskiego mieszkania, a natychmiast zacznie się tam szarogęsić. Teraz nie chciała już nawet słuchać jego wywodów i hipotez. Zobaczyła szafkę z płytami, przysiadła się do niej, nastawiła adapter. Henryk poszedł do kuchni, aby zaparzyć czarnej kawy. Rosanna lub Zosia - było mu wszystko jedno, jak ma naprawdę na imię - grała na adapterze staromodny walc "Na sopkach Mandżurii", Henryk zaœ oblał sobie spodnie czarnš kawš. Na szczęœcie były ciemne, wystarczyło sprać je goršcš wodš. Wycišgnšł więc z szafy drugi garnitur i wlazł do łazienki, gdzie na pełny regulator puœcił gaz w bojlerze. Bojler szumiał, bulgotała woda, ledwo usłyszał sygnał telefonu. Gdy przyodział się w szlafrok i wbiegł do pokoju, telefon już nie dzwonił, słuchawka leżała na widełkach, adapter rozbrzmiewał starym walcem. - Dzwoniła jakaœ kobieta - obojętnie wyjaœniła Rosanna-Zosia. - Julia? - ucieszył się. - Nie wiem. Spytała o redaktora Henryka, a usłyszawszy mój głos nie bardzo chciała wierzyć, że rzeczywiœcie połšczyła się z pańskim mieszkaniem. Powiedziałam, że pan jest w łazience i chętnie pana poproszę. Ale rozłšczyła się. - To była Julia. Na pewno chciała wyjaœnić nasze nieporozumienie. - Rozłšczyła się jednak - westchnęła z udanym ubolewaniem. "Straciłem Julię. Teraz już na pewno straciłem Julię" - pomyœlał Henryk i wrócił do łazienki. Ale za chwilę znowu odezwał się telefon. Tym razem Henryk ubiegł Rosannę. Wpadł do pokoju i pierwszy chwycił słuchawkę. - Henryk - powiedział ciepło. - Mówi rekwizytor z Filmu Polskiego zachrobotał w słuchawce głos mężczyzny. - Poinformowano mnie w Desie, że pan nabył staroœwieckš laseczkę z bagnetem. Potrzebna jest nam ona jako rekwizyt w filmie. Czy nie zechciałby pan jej odsprzedać? - Nie. - Ile pan za niš zapłacił w Desie? - Pięćset złotych. - Damy tysišc. - Nie. - Półtora. - Nie sprzedam. To jest zabytkowa laseczka. - Właœnie taka jest nam potrzebna. Proponuję panu za niš dwa tysišce złotych. Zgoda? - Nie sprzedam. Dzięki tej laseczce wpadłem na trop arcyciekawej sprawy. Po drugiej stronie drutu telefonicznego nastšpiła chwila ciszy. Potem głos odezwał się znowu: - Dam trzy tysišce i po skończeniu filmu będzie pan mógł laseczkę odkupić. Odpowiada panu taki warunek? - A do jakiego filmu jest potrzebna? - zapytał Henryk. - Do "Zakochanych". No więc zgadza się pan? - Nie. W żadnym wypadku i pod żadnym warunkiem nie pozbędę się mej laski. - To pańskie ostatnie słowo? - wydało się, że w głowie mężczyzny brzmi wœciekłoœć, a nawet groŸba. - To moje ostatnie słowo. Rozłšczył się. Henryk położył słuchawkę i opowiedział Rosannie treœć rozmowy. Nagle stuknšł się palcem w czoło. - Boże drogi, skšd ten rekwizytor filmu wiedział, że laseczka posiada bagnet? W Desie nie mieli o tym pojęcia, o bagnecie nie mówiłem nikomu poza rzekomym Rykiertem... - Lolek rozgłosił tajemnicę pańskiej laseczki - zauważyła Rosanna. - Rekwizytor powoływał się na informacje z Desy