... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
.. — Ja? Wampirem? — zarechotał zażywny biznesmen. — Pan mi schlebia, drogi panie. Wyruszyliśmy w kierunku na Myczkowce. Zapadł już mrok, więc zapaliliśmy reflektory samochodowe. Kawalkada trzech aut przejechała przez Lesko i wydostała się na szosę prowadzącą do miejscowości Uherce, gdzie należało skręcić w prawo. Na tylnym siedzeniu wehikułu siedzieli Baśka i Ludmiła, a między nimi Protazy. Panna Helenka zajęła miejsce obok mnie. — Pocałunek, zgodnie z umową, pan otrzymał — zaznaczyła. — Ale dostanie pan drugi, jeśli mi pan powie, skąd pan wiedział, że trafimy na ślad talizmanu. Skoro mam być Mata Hari, niech pan zdradzi mi teraz swoją tajemnicę. — Kto to była Mata Hari? — zapytała z tyłu Ludmiła. — Kobieta-szpieg z czasów pierwszej wojny światowej — wyjaśnił Baśka. — I ty jesteś taka kobieta-szpieg? — z powątpiewaniem powiedziała Ludmiła. — Cicho, mała — zgromiła ją siostra. Udałem, że przełamuję w sobie jakieś ogromne opory wewnętrzne i tylko uroda panny Helenki wydziera mi z głowy najskrytsze myśli. — W młodości chciałem zostać czarnoksiężnikiem... — Nic nowego. Każdy chciał być czarnoksiężnikiem — przerwała mi panna Helenka. Z tyłu zabrzmiał głos Ludmiły: — Kobieta nie może stać się czarnoksiężnikiem. A co najwyżej czarownicą. Więc powiedz od razu, że chciałaś być czarownicą. — Cicho — syknęła panna Helenka. — Czytałem kabałę, która była natchnieniem dla Kelleya i Katza — dodałem. — I co? Zrozumiał ją pan? — zakpiła panna Helenka. — Pozostała mi w pamięci jedna mądra nauka z kabały. Zdanie, które brzmiało: „Pomnij mądrze, rozważ rozumnie, zbadaj, zgłębij. Sprowadź rzecz do swej jasności i umieść autora na swoim miejscu”. Oto cała moja tajemnica. — Trele-morele, panie Tomaszu. Znam to zdanie i robiłam podobnie. Sprowadziłam rzecz do swej jasności i umieściłam autora na swoim miejscu, a mimo tego nie przewidziałam, że pojedziemy do Pókijańca. — Prawdopodobnie wybrała pani niewłaściwego autora — powiedziałem. — O czym mówicie? O jakich autorach? — zaciekawiła się Ludmiła. — O autorze pomysłu, zwanego przeze mnie „tajemnicą tajemnic” — odrzekłem. — Nic z tego nie rozumiem — westchnęła Ludmiła. — Pociesz się, że ja także — dodała Helenka. — Przynajmniej niechże pan powie, czy odnajdziemy u Pókijańca drugą połówkę, czy nie? — Tego nie wiem. Ale wydaje mi się, że jeśli nie u Pókijańca, to jednak w końcu druga połówka trafi do naszych rąk. — Skąd ta pewność?! — oburzyła się panna Helenka. — Znowu jakieś przechwałki. — Dobrze, wyjawię swoje przypuszczenia. Ale muszą one pozostać między nami. Otóż Ludmiła i ja czytaliśmy list Blachy do Roberta. W liście tym Blacha wspomniał, że na polecenie Roberta wykonał u fachowca w Pardubicach za pięćset koron jakąś rzecz. Z początku sądziłem, że chodzi tylko o falsyfikat jednej połówki talizmanu, tej ze Złotej Uliczki. Teraz jednak sądzę, że chodziło o obydwie połówki, o cały talizman. A ponieważ jedna połówka już się znalazła, kupił ją w Pradze pan Smith, teraz powinna się znaleźć i druga. — Rozumiem pański wywód. Ale po co to wszystko? Jaki cel ma ta zabawa w talizmany? — zapytała panna Helenka. Wzruszyłem ramionami. — Na to pytanie sama musi pani sobie odpowiedzieć. Proszę sprowadzić rzecz do swej jasności i postawić autora na swoim miejscu. Zapadło milczenie. A choć swoje wyjaśnienia przekazywałem w żartobliwym tonie, to przecież treść ich zabrzmiała groźnie. Wszyscy nagle zdali sobie sprawę, że jeśli jest tak, jak mówię, i jedziemy na spotkanie z tajemniczym Robertem, nie obejdzie się bez jakichś dramatycznych przeżyć. Ja zechcę zdemaskować Roberta, a on postara się do tego nie dopuścić. Kto wie zresztą, jaką niespodziankę nam gotował? Za oknami samochodu była noc — widna, księżycowa. Do tyłu leciały czarne zarysy drzew przydrożnych, obok nas jawiły się i znikały światła okien w pobliskich zagrodach. U kresu tej podróży czekała nas być może nowa przygoda — i myśl o niej nie dawała nam już spokoju. W Uhercach skręciliśmy na szosę do Myczkowców i do Bóbrki. Zaczęliśmy się zbliżać do brzegów jeziora. Są dwa wielkie zbiorniki wody w Bieszczadach. Jezioro Myczkowskie i trochę dalej — Jezioro Solińskie, powstałe na skutek budowy tam dla hydroelektrowni. Rzeki San, Solina i Potok Czarny oddają swe wody Solińskiemu Jezioru, potem opuszczają je wąskim korytem, aby znowu rozlać się szeroko, tworząc Jezioro Myczkowskie. W Myczkowcach są ośrodki wczasowe. Coraz więcej ich zresztą powstaje nad brzegami obydwu jezior. Czy można wyobrazić sobie piękniejsze zestawienie — szeroko rozlane, czyste, błękitne wody i zieleń gór bieszczadzkich? Ale w chwili, gdy działa się niniejsza historia, tylko w Myczkowcach znajdował się ośrodek wczasowy