... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Zastanawiam się, czy nie powiększyłby pan naszych szeregów? Poirot miał wysokie mniemanie o zdolnościach Jappa, jednak zawsze ogromnie ubolewał nad brakiem metody w jego postępowaniu. Moim natomiast zdaniem największą umiejętnością inspektora było dobre opanowanie delikatnej sztuki zdobywania względów pod płaszczykiem rozdzielania ich! — Chodzi o Bal Zwycięstwa — mówił dalej Japp zachęcającym tonem. — No, Poirot, na pewno ma pan ochotę w to wdepnąć! Poirot uśmiechnął się do mnie. — Z całą pewnością ma na to ochotę mój przyjaciel Hastings. Właśnie rozprawiał na ten temat, n‘est–ce pas, mon ami?* — Jasne — odrzekł protekcjonalnie Japp, patrząc w moją stronę — że pan też dołoży swój kamyczek. A pana, Poirot, mogę zapewnić, że ten, kto zgłębi ten przypadek, będzie miał prawdziwy powód do dumy. Ale do rzeczy. Przypuszczam, że zna pan najważniejsze fakty? — Tylko z gazet. A wyobraźnia dziennikarzy może czasem wprowadzić w błąd. Więc proszę mi streścić tę historię. Japp założył nogę na nogę i zaczął: — Jak wszystkie ptaszki ćwierkają, w ostatni wtorek odbył się Wielki Bal Zwycięstwa. Co prawda, teraz każdy jubel w tancbudzie nazywa się szumnie „balem”, ale tu chodzi o prawdziwy bal. Impreza odbyła się w Colossus Hali. Był tam cały Londyn, łącznie z młodym lordem Cronshaw i jego paczką. — Czy mógłbym prosić o dossier lorda? To znaczy, powinienem, zdaje się, powiedzieć „życiorys”…? Nie, raczej „dane osobowe”… — Był piątym wicehrabią Cronshaw. Miał dwadzieścia pięć lat. Bogaty, nieżonaty, bardzo interesował się teatrem i miał wielu przyjaciół w środowisku aktorskim. Ostatnio krążyły słuchy, że zaręczył się z panną Courtenay z teatru Albany, niezwykle fascynującą osobą. Przyjaciele mówili na nią Coco. — Dobrze. Continuez!* — Był to bal maskowy. Towarzystwo lorda Cronshaw składało się z sześciu osób: on sam, jego stryj Eustace Beltane, piękna wdowa z Ameryki pani Maiłaby, młody aktor Chris Davidson z żoną, no i wreszcie panna Coco Courtenay. Wszyscy oni przebrali się za bohaterów starej włoskiej komedii, czy czegoś takiego… — Chodzi o komedię dell’arte — mruknął Poirot. — Wiem. — Tak czy owak, kostiumy zostały skopiowane z kompletu porcelanowych figurek wchodzących w skład kolekcji pana Beltane. Lord Cronshaw był Arlekinem, Beltane — Punchinello; pani Maiłaby była jego parą, czyli Pulcinellą; Davidsonowie przebrali się za Pierrota i Pierrette, zaś panna Courtenay wstąpiła jako Colombina…* Tego wieczora dosyć wcześnie okazało się, że coś jest nie tak. Lord Cronshaw był wyraźnie rozdrażniony i zachowywał się co najmniej dziwnie. Kiedy nasza szóstka usiadła do kolacji w małym, specjalnie na tę okazję wynajętym gabinecie, wszyscy zauważyli, że panna Courtenay i lord Cronshaw nie rozmawiają ze sobą. Na twarzy panny Coco widać było ślady łez i w ogóle niewiele jej brakowało do ataku histerii. Posiłek upłynął w wyjątkowo nieprzyjemnej atmosferze, a kiedy dobiegł końca i wszyscy opuścili gabinet, panna Courtenay podeszła do Chrisa Davidsona i głośno poprosiła, aby odwiózł ją do domu, gdyż ma „potąd tego balu”. Młody aktor wahał się, zerkając na lorda Cronshaw, aż wreszcie zaciągnął go z powrotem do gabinetu, zapewne po to, by jakoś na niego wpłynąć. Jednak wszelkie wysiłki mające na celu pogodzenie zwaśnionych stron okazały się próżne, w związku z czym Davidson wezwał taksówkę i odwiózł łkającą pannę Courtenay do jej mieszkania. Choć bardzo zdenerwowana, panna Coco nie zwierzyła się Davidsonowi ze swych problemów, tylko co chwilę powtarzała, że „Cronch jeszcze tego pożałuje!” I to jest jedyna wskazówka sugerująca, że jej śmierć mogła nie być przypadkowa. To stanowczo za mało! Kiedy Davidsonowi udało się w końcu uspokoić trochę pannę Courtenay, na powrót do Colossus Hali było już zbyt późno. Dlatego Chris Davidson pojechał niezwłocznie do swego mieszkania w Chelsea, gdzie niedługo później zjawiła się jego żona. Od niej dowiedział się o tragedii, do której doszło po jego wyjściu. Z tego co wiadomo, lord Cronshaw z minuty na minutę stawał się coraz bardziej rozdrażniony. Trzymał się z daleka od swych przyjaciół. Właściwie przez resztę wieczoru prawie nikt go nie widział. Tuż po wpół do drugiej zapowiedziano wielki kotylion połączony ze zrzuceniem masek. Właśnie wtedy kapitan Digby, kolega lorda, który wiedział, kto kryje się pod maską Arlekina, zauważył go stojącego w loży i obserwującego scenę. „Co tak stoisz i gapisz się jak cielę na malowane wrota? — zawołał kapitan. — Zejdź na dół! Zaraz zacznie się prawdziwa zabawa!” „Dobrze! — odrzekł Cronshaw