... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

– Masz. Pociągnij dwa łyki. – Co to jest? – Wywar regenerujący. Jutro wyruszamy w trzydniowy marsz. Napój doda ci sił. Obawiał się, że chłopak odmówi, więc kamień spadł mu z serca, gdy Locky wyciągnął rękę. Pociągnął łyk i zerknął na Tora podejrzliwie. – Jeszcze jeden – zachęcił go Tor. – Co z Rykiem? – zapytał Locky, pociągając drugi łyk. – Mogę to wziąć? – Nie – rzekł surowo Tor i z ulgą powitał wykwitający na twarzy chłopaka znajomy, łobuzerski uśmiech. – Ryk śpi. Trochę się poobijał w wodzie, ale nic mu nie będzie. Mam nadzieję, że jutro będzie miał dość siły, by iść. A ty? Początkowe zażenowanie minęło. Locky był już bardziej skory do rozmowy. Niechętnie oddał Torowi fiolkę. – Na światłość! Niezłe to. Czuję, że miałbym siłę maszerować przez tydzień. – To dobrze. Musimy się trzymać blisko. – Pozwolą nam? – Tak. Powiedziałem im, kim jesteś. Nazwisko Quista dużo dla nich znaczy. Nawet jeśli mi nie wierzą, nie będą ryzykować. – Janus im tego nie daruje – rzekł Locky. – Ale i tak mają szczęście, że to on się z nimi rozprawi, a nie moja siostra. – Ona nigdy się o tym nie dowie, Locky. Czy mogę coś dla ciebie zrobić? – Nie, chyba że jesteś gotów mnie upić albo dać mi jeszcze trochę tego magicznego płynu. Tor wiedział, że Locky dojdzie do siebie. Chłopak był twardy, a pragnienie zemsty jeszcze bardziej go wzmocniło. Teraz jednak musieli dołączyć do pozostałych niewolników. Haryd jakby czytał w jego myślach, bo właśnie w tej chwili płótno załopotało i herszt piratów pojawił się w wejściu. – Wstawać. Locky podniósł się, rzucając tamtemu buntownicze spojrzenie. Tor wolałby, żeby okazał trochę szacunku, nawet udawanego. – Przestań tak na mnie patrzeć, mały, bo za chwilę plecy będą cię boleć bardziej niż dupa. Mój bat się o to postara. Locky spuścił głowę. Milczał. – Proszę pana – odezwał się Tor, wściekły, że musi się tak poniżać – pański pracownik, Ryk, będzie jutro gotów do drogi. Czy pozwoli pan mu dziś odpocząć? – Tylko jemu. Wy dwaj, wracać na zewnątrz. Tor zepchnął Barwy w głąb siebie, obiecując sobie, że dopilnuje, by Locky w swoim czasie wyrównał rachunki z tym człowiekiem. Na razie jednak musiał posłuchać Adonga i przygotować się do drogi. 16. RADA ZAŻALEŃ Szli już prawie dwa dni i dwie noce, zatrzymując się co wieczór tylko na krótki odpoczynek. Racje żywnościowe były skąpe, ale na szczęście porywacze na ogół pozostawiali jeńców w spokoju, ci zaś szli skuci łańcuchami, pilnowani przez ludzi na koniach i dwa powozy, jeden jadący z przodu, drugi zamykający kolumnę. Tor nie miał nic przeciwko marszowi. Dzięki niemu miał czas dla siebie. Przez cały czas utrzymywał otwarte łącze, mimo iż Adongo – co także było Torowi na rękę – nie odzywał się, dopóki nie został zagadnięty. Locky też milczał, zachowując swoje myśli dla siebie, ale od momentu wypicia arraku był w zdecydowanie lepszym humorze i wydawał się zadowolony z wędrówki. Odkąd Tor wstawił się za nim, żaden z marynarzy nie śmiał się do niego zbliżyć. Mimo to, choćby nie wiem jak starali się okazać szacunek, Tor nie dawał im wielkich szans u wściekłego Janusa Quista. Co do Ryka, chłopiec wyglądał tak, jakby nic się nie stało. Gdy rano się obudził, nie pamiętał wydarzeń poprzedzających ich ucieczkę z tonącego statku. Nie mówił nic o karze Czarnorękiego. Wspominał tylko rozszalałe morze i przypisywał swoje cudowne ocalenie człowiekowi, który nie był już doktorem Petersynem, lecz Torkynem Gyntem. Pomimo zakazu Haryda chłopak odwdzięczał się swemu zbawcy za plecami pirata. Pracował teraz w kuchni i szmuglował dla przyjaciół dodatkowe porcje mięsa i chleba. Zadowolony Tor poprosił go, by zaopatrywał też Adonga. Ryk był zdumiony, ale dla swego bożyszcza gotów był zrobić wszystko. Było zimno, lecz nie mroźno. Na Wyspach Egzotycznych zima dopiero się zaczynała. Jeńców niezmiernie ekscytowała przeprawa na stały ląd, która zabrała im cały dzień. Po kilku godzinach stania w łańcuchach na małej tratwie byli już jednak wyczerpani. Rankiem czwartego dnia niewolnicy stali na pomoście w dokach Cypryzji, oczekując transportu na targ. Haryd promieniał z radości. Trafili właśnie na dzień handlu niewolnikami i pirat miał nadzieję szybko sprzedać towar, wykupić koje na statku dla siebie i swojej załogi, a o zmroku opuścić miasto. Wolał nie sprawdzać prawdziwości opowieści o tym, że Locklyn Gylbyt jest szwagrem Quista. Tor wiedział, że będzie musiał wkrótce coś zrobić, jeśli nie chce, by pirat uniknął kary. Niezależnie od zaleceń Adonga nie mógł dłużej ukrywać swojej mocy. – Wiesz, gdzie szukać Quista, Locky? – szepnął. – Nigdy wcześniej tu nie byłem, ale Erynia powiedziała mi, jak trafić do jego ulubionej gospody. Obawiam się jednak, że łańcuchy i kajdany mogą mnie zdradzić. Tor skrzywił się na dźwięk sarkazmu chłopaka. – Zaufaj mi i uważaj. Spojrzał na Haryda, który wydawał właśnie rozkazy swoim ludziom. Był daleko, ale doskonały słuch Tora pozwolił mu wszystko usłyszeć. Niewolnicy mieli być załadowani do powozów i Haryd negocjował właśnie cenę z potencjalnym przewoźnikiem. Tora obchodziło głównie to, że pirat jest zajęty, a jego poplecznicy niespecjalnie interesują się jeńcami, którzy siedzą zbici w ciasną gromadkę. „Teraz albo nigdy” – pomyślał. Przywołał Barwy i przyglądał się, jak na nogach Locky’ego topnieją kajdany. Chłopak nawet tego nie zauważył, zaabsorbowany toczącymi się targami. „Uważa jak diabli” – pomyślał Tor. Wykonał tę samą sztuczkę z łańcuchami krępującymi nadgarstki Locky’ego. Chłopak był wolny. Teraz musieli działać ostrożnie. – Locky – szepnął znowu. – Ciii... – syknął chłopak. – Próbuję podsłuchać, jakie mają plany. Tor stęknął. – Słyszę każde słowo