... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Nie szukałem przecież dwóch nierównych płyt dziedzińca, o które się potknąłem. Ale właśnie przypadkowy, nieunikniony sposób, w jaki napotkałem wrażenie, był probierzem prawdy przeszłości, którą wskrzeszał, obrazów, które uruchamiał, skoro czuliśmy, z jakim wysiłkiem wracał ku światłu, które odczuwamy jako radość z odnalezionej rzeczywistości. Stanowi on także probierz prawdy każdego obrazu złożonego z wrażeń aktualnych, które prowadzi w ślad za sobą z owym nieomylnym wyczuciem proporcji świateł i cienia, uwypukleń i ściszeń, wspomnień i zapomnienia, której pamięć lub obserwacja świadoma nigdy znać nie będą. Co zaś do wewnętrznej księgi nieznanych znaków (znaków uwypuklonych, zdawałoby się, których moja uwaga, zgłębiając moją nieświadomość, zaczynała szukać, które potrącała, okrążała niby sondujący nurek), w odczytaniu ich nikt nie mógł mnie wspomóc żadną regułą, gdyż lektura ta polegała na akcie twórczym, gdzie nikt nie zdoła nas zastąpić ani nawet współpracować z nami. Iluż przez to odwraca się od pisania! Ileż podejmujemy innych zadań, aby go uniknąć! Nie było takiego wypadku —. sprawa Dreyfusa czy wojna — który nie dostarczyłby pisarzom rozmaitych wymówek od rozszyfrowywania tej właśnie księgi; chcieli zapewnić triumf Prawu, odbudować jedność duchową narodu, nie mieli czasu myśleć o literaturze. Ale były to tylko wymówki, gdyż nie mieli — albo już nie mieli — geniuszu, to znaczy instynktu. Gdyż instynkt wskazuje nam obowiązki, inteligencja zaś dostarcza pretekstów, by uchylać się od nich. Tylko że w sztuce nie ma wymówek, intencje zaś nie są tam liczone: artysta winien w każdej chwili pójść za głosem instynktu, to bowiem czyni sztukę czymś najrzeczywistszym, najsurowszą szkołą życia, istnym sądem ostatecznym. Księga ta, najtrudniejsza ze wszystkich do rozszyfrowania, jest również jedyną księgą podyktowaną nam przez rzeczywistość, jedyną, której „wrażenie" stworzyła wewnątrz nas sama rzeczywistość. Jakąkolwiek ideę pozostawiłoby w nas życie, jej kształt fizyczny, ślad wrażenia, które na nas uczyniła, jest również rękojmią jej prawdy koniecznej. Idee ukształtowane przez inteligencję czystą cechuje tylko prawda logiczna, prawda możliwa, wybór ich jest dowolny. Księga o charakterach obrazowych, nie nakreślonych przez nas, jest jedyną naszą księgą. Nie dlatego by te pojęcia, które formujemy, nie mogły być logicznie słuszne, ale dlatego że nie wiemy, czy są prawdziwe. Tylko wrażenie — choćby tkanka jego zdawała się najlichsza, a ślad nieuchwytny — stanowi kryterium prawdy i z tej racji ono jedno zasługuje, by wchłaniał je umysł, gdyż ono jedno potrafi, jeśli zdoła wydobyć zeń ową prawdę, przywieść go do większej doskonałości i obdarzyć radością czystą. Wrażenie jest dla pisarza tym, czym eksperymentacja dla uczonego, z tą różnicą, iż u naukowca praca inteligencji poprzedza eksperymentację, u pisarza zaś następuje po wrażeniu. To, czego nie musieliśmy rozszyfrowywać, wyświetlać drogą wysiłków osobistych, to, co było jasne już przed nami, nie do nas należy. Od nas pochodzi jedynie to, co wydobywamy z ciemności będącej w nas i czego nie znają inni. Tak więc przyszedłem już do tej konkluzji, że nie jesteśmy bynajmniej wolni wobec dzieła sztuki, że nie tworzymy go wedle naszych upodobań, ale że skoro jest ono w nas wprzódistniejące, winniśmy — gdyż jest konieczne i utajone zarazem — postępować tak, jak postępowalibyśmy z prawem natury, to znaczy odkryć je. Ale czy to odkrycie, do jakiego sztuka mogłaby nas zmusić, nie jest w gruncie rzeczy odkryciem tego, co powinno być najcenniejsze i co pozostaje zazwyczaj na zawsze nam nie znane — czyli nasze prawdziwe życie, rzeczywistość taka, jaką odczuliśmy, a która tak dalece różni się. od naszych domniemań, iż wypełnia nas tak wielkie szczęście, jeśli przypadek obdarzy nas prawdziwym wspomnieniem? Upewniła mnie w tym sama nieautentyczność sztuki rzekomo realistycznej, sztuki, która nie byłaby aż tak kłamliwa, gdyby życie nie przyzwyczaiło nas do nadawania naszym odczuciom wyrazu tak bardzo odeń różnego, a który po krótkim czasie bierzemy akurat za rzeczywistość. Pojąłem, że nie mam co się zaprzątać rozmaitymi teoriami literackimi, które kłopotały mnie chwilę — te zwłaszcza, które krytyka rozwinęła w okresie sprawy Dreyfusa, a przypomniała znów podczas wojny, teorie, zmierzające ku temu, by „artysta opuścił swoją wieżę z kości słoniowej", by zaniechano tematów błahych.i sentymentalnych, traktowano zaś o wielkich ruchach robotniczych, a w braku tłumów, żeby nie malowano już przynajmniej nic wartych próżniaków („Przyznam się, że portrety tych «nieużytków» są mi raczej obojętne" — mawiał Bloch), ale szlachetnych intelektualistów lub też bohaterów