... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
.. - Widziałeś kiedyś, żeby chłopak szukał zaczepki? - zaprotestował Dort. - To najspokojniejszy facet w obozie! A swoją drogą, dlaczego skoczyłeś na tego typa, Storm? - Jego oczy - odparł krótko Ziemianin. - Chciał prawdziwej walki. - Za szybko wyciągnął emiter, Dort - przytaknął Ransdorf - i celował w niego. Rwał się do bójki. Tylko nie stawiaj się, jeśli nie musisz, Storm. - No, zostaw go już w spokoju, Ranny. Czy on kiedyś tknął kogo palcem? 36 Ransdorf zachichotał. - No, tego faceta to tknął raczej całą dłonią. Chcę go tylko ostrzec. Dziś będzie tu gorąco, a ty jesteś przybyszem, Storm. Jest tu sporo chłopaków, którzy chętnie dołożyliby nowemu. Storm uśmiechnął się. - Do tego jestem przyzwyczajony. Ale dzięki, Ransdorf, będę uważał. Nigdy nie biję się dla zabawy. - No właśnie. Może byłoby lepiej, gdybyś to robił. Jeśli zostawi się ciebie w spokoju, to jesteś łagodny jak ten twój kociak. Ale nie sądzę, żeby on miał być miły dla kogoś, kto mu przypadkiem nadepnie na ogon. No i mamy Zgromadzenie. Zobaczymy, kto już jest w mieście? Z uchylonych drzwi bił blask światła i dobiegał gwar. Budynek był jednocześnie barem, teatrem, klubem i giełdą. Można tu było spotkać najbardziej szacownych mieszkańców Krzyżówki oraz przyjezdnych, przybyłych na aukcję. Kiedy przekroczyli próg, uderzył ich harmider, blask oraz wymieszane zapachy potraw, alkoholu, koni i spoconych ludzi. Nie było tu niczego, co mogłoby zainteresować Storma, i gdyby był sam, wróciłby do obozu. Ale Dort już przepychał się przez tłum w stronę stołu, przy którym grano w Kor-sal-slam, żądny sprawdzenia swego szczęścia w grze, która w ciągu dwóch ostatnich lat podbiła wszystkie światy Konfederacji. - Ransdorf! Kiedy wróciłeś? Brunatna dłoń opadła na ramię weterana, obracając go w kierunku rozmówcy. Storm ujrzał nagle, że wokół nadgarstka o skórze równie ciemnej jak jego własna... Nie dał po sobie poznać, jak jest poruszony. Było tylko jedno miejsce, z którego mogła pochodzić ta ozdoba. Ketoh - bransoleta wojownika wykonana ze starego łuku Nawajów. Skąd wzięła się tutaj, na ręce osadnika? Nie zdając sobie z tego sprawy, przyjął postawę obronną. Rozstawiwszy nogi balansował ciężarem ciała, podczas gdy wzrok wędrował ku twarzy nieznajomego. Ten odsunął się nieco od Rans-dorfa, więc Storm cofnął się pod ścianę nie chcąc być przez niego widzianym. Twarz osadnika była równie ciemna jak jego dłonie, ogorzała od słońca i wiatru. Nie był Nawajem. Chociaż włosy miał tak samo czarne jak Storm, nie miał indiańskich rysów. Była to wyrazista, sympatyczna twarz, z szerokimi ustami, wokół których rysowały się 37 zmarszczki spotykane u ludzi lubiących się śmiać. Spod gęstych brwi patrzyły niebieskie oczy. Storm był na tyle blisko, że ułyszał powitanie Ransdorfa: - Quade! Weteran chwycił spoczywającą na jego ramieniu dłoń i potrząsnął nią serdecznie. - Właśnie przyjechałem. Pędziłem z Portu stado Larkina. Wiesz, Brad, ma on tam kilka niezłych ogierów. Szerokie usta tamtego rozchyliły się w uśmiechu. - To ci nowiny, Ranny. Ale cieszymy się, że wróciłeś, chłopie, i to w dodatku w jednym kawałku. Dochodziły tu złe wieści o tym, co się tam działo pod koniec. - Nasz oddział wyruszył za późno. Mieliśmy tylko jedną dużą bitwę i kilka potyczek. Słuchaj, Brad, chciałbym, żebyś poznał... Storm cofnął się szybko i tłum wchodzących mężczyzn ukrył go przed wzrokiem Ransdorfa. Chociaż raz jego niski wzrost przydał się na coś. - Dziwne... - w głosie weterana słychać było zdumienie. - Przecież stał tu za mną. To przybysz, dobry chłopak. Pracował przy stadzie Larkina, a jak on sobie radzi z końmi! To Ziemianin... - Ziemianin? - powtórzył Quade poważniejąc. - Ci przeklęci Xikowie! - Zaklął potem kwieciście używając zwrotów nie znanych Stormowi. Każdy ze światów tworzył własne przekleństwa. - Mam tylko nadzieję, że bandziory, które to zrobiły, też usmażyły się jak frytki. Ten chłopak - musimy mu pomóc. Zobaczymy... facet, który zna się na koniach to skarb. Słyszałem, że wybierasz się do Vakind... Odeszli, ale Storm został na miejscu. Ze zdziwieniem i wstydem spostrzegł, że dłonie mu drżą. Takie spotkanie nie pasowało do jego planu. Nie potrzebował ciekawskiej widowni. Powinni stanąć naprzeciw siebie uzbrojeni w rozpylacze albo jeszcze lepiej w noże. To nie miała być jedna z tych bezkrwawych bójek, jakich był dzisiaj świadkiem, ale walka na śmierć i życie. Miał właśnie odejść, kiedy zatrzymał go głos przypominający ryk wściekłego byka. - Quade! - przy człowieku, który wydał ten krzyk, Brad Quade wydawał się tak wiotki jak Norbis. - Słucham, Dumaroy - serdeczność, która chwilę przedtem dźwięczała w jego głosie, znikła bez śladu. Storm znał ten ton - oznaczał kłopoty. Nie mogąc opanować ciekawości, został na sali. 38 - Quade! Twój szczeniak znów wtyka nos w nie swoje sprawy. Przypilnuj gówniarza albo ktoś to zrobi za ciebie! - Na przykład ty, co? - spytał lodowato Quade. - Na przykład. Napadł na jednego z moich chłopców koło ran-cza pod Szczytami... - Dumaroy! - zabrzmiało to jak trzaśniecie bicza. W sali zaległa cisza, zebrani w niej mężczyźni otoczyli tych dwóch, jakby oczekując bójki